POCZĄTEK OKUPACJI Rajd do Sanoka i powrót do Garwolina

POCZĄTEK OKUPACJI
Rajd do Sanoka i powrót do Garwolina

W pierwszych dniach października 1939 r. spotkałem się z por.
Janem Marowskim oficerem 1 pułku Strzelców Konnych Zmotoryzowanych,
byłym dowódcą plutonu działek ppanc, który mi zakomunikował, że wybiera
się na Zachód do nowotworzącej się Armii Polskiej pod dowództwem
generała Władysława Sikorskiego. Ma ścisły kontakt z komórką organizacyjno-
przerzutowę, która się mieści w Warszawie. Dalej informuje mnie,
że komurka przerzutowa organizuje przerzuty żołnierzy jedynie kilku
specjalizacji, W pierwszym rzędzie lotników i broni pancerno-motorowej,
a potem łączności i saperów. Równocześnie roztacza przede mną wizję
naszej beznadziejnej sytuacji w okupowanym kraju i proponuje , abym się
wraz z nim wybrał za granicę, a on zobowiązuje się wszystkie formalności
przerzutowe załatwić. Argumentacja por. Marowskiego była bardzo sugestywna
i wydawała się mi słuszna, gdyż przybliżała upragnioną nadzieję na
szybkie znalezienie się na polu walki i prowadzenie otwartego boju z nieprzyjacielem.
Co prawda, w między czasie, były już prowadzone, wśród
podoficerów, którzy uniknęliniewoli , wstępne rozmowy na temat organizowania
konspiracji w okupowanym Kraju, ale ten sposób walki, jak narazie
nie budził entuzjazmu. Na wysunięte propozycje por. Morawskiego
wyraziłem zgodę i rozpoczęłem przygotowania do opuszczenia kraju.
Przygotowania do wyjazdu za granicę czyniłem w absolutnej tajemnicy,
nikt z najbliższych, nawet żona i koledzy nie wiedzieli o mych zamiarach.
Jedyna jedyna osoba, którą w me zamiary wtajemniczyłem , to był moi
brat Marian. Utrzymanie mego wyjazdy w tajemnicy uważała za konieczne
i słuszne, ponieważ byłem przekonany, że Żona i najblisi wiedząc o
mym postanowieniu, na pewno bębą się denerwowali i niepokoili, a ja
chciałem Im jak najdłużej zapewnić spokoj. Czy słuszne był utrzymywanie
tak ścisłej tajemnicy? Nawet teraz . po upływie od tego czasu
kolkudzieśiątek lat jestem zdania, że tak, bo zdenerwowanie i niepokój
w rodzinie i znajomych, byby znaczny, a wniczym by to sytuacji najogólnie
biorąc nie poprawiło. Po kilku dniach przygotowania do podróży
ukończyliśmy i niezwracając na siebie uwagi otoczenia wyruszyliśmy w
podróż. Wychodząc z domu powiedziałem Żonie żeby się nie martwiła, gdyż
na kilka dni wyjeżdżam do rodziny.
Podróż do Sanoka pokonaliśmy w dwóch etapach. Do Lublina dojechaliśmy
furmanką, wykorzystując wzmożony ruch furmanek, jako że był to dzień
targowy, do Sanoka pociągiem z różnymi przesiadkami. Oczywiście i z
różnymi kłopotami. Zgodnie z otrzymaną instrukcją z Komórki Przerzutowej,
za odpowiednim hasłem, zgłosiliśmy się do młodego obywatela, nazwiska
nie pamiętam, mieszkającego na peryferiachmiasta Sanok. Człowiek
ten był dobrze zoriętowany w sprawach konspiracji i bardzo uczynny. To
właśnie On załatwił nam orginalne przepustki wydane przez urząd Starostwa
Sanok z prawem poruszania się po całym powiecie Sanok, celem poszukiwania
rodzin zaginionych w czasie działań wojennych. Po za tym wyszukał
i przydzielił nam przewodnika, który miał nas doprowadzić do granicy
węgierskiej. Do naszego opiekuna dotarliśmy w nocy i to tak szczęśliwie,
że bez pytania znaleźliśmy się w Jego mieszkaniu. Chyba opatrzność
-.-
-2-
Boża kierowała naszymi krokami, gdyż z obu stron Jego posesji mieszkali
ukraińcy bardzo nieprzychylni Polakom. Pierwsze słowa Gospodarza
, to czy widzieli nas sąsiedzi ? Na naszą odpowiedź, że nie,
uspokoił się. Po kilku dniach odpoczynku i zaopatrzeniu nas w przepustki,
żywność i przewodnika wyruszyliśmy pieszo xxx ku granicy Węgier.
Marsz odbywał się pojedyńczo, na czele szedł przewodnik. za nim
na odległość wzrokową jeden z nasxx, a za nim znów na pewnej odległości
posuwał się drugi. Nocowaliśmy w wioskach u gospodarzy, przeważnie
pochodzenia ukraińskiego, wskazanych przez przewodnika. Do
Baligrodu dostaliśmy bez kłopotów, w Balgrodzie zaczyna się niepowodzenie,
szczególnie przykre i denerwujące dla mnie. Tu nas zatrzymuje
milicja ukraińska, nie pomaga żadne tłumaczenie ani nawet przepustki.
Odprowadzają nas na posterunek Gestapo, który się mieścił w budynku
po byłym miejskim magistracie. Budynek był konstrukcji mieszanej, większość
budynku murowana, dół podpiwniczony, to właśnie dolna część
budynku była przystosowana na areszt, w którym na raz mogło się pomieścić
około 15 do 20 osób. Wnętrze aresztu było wyposażone: po
prawej stronie prycze z nieheblowanych desek, a po lewej słoma, a
raczej barług wymieszany z insektami /wszami/. Obsada posterunku składała
się z 7 osób, w tym jednego młodego oficera, 2 starszych podoficerów,
2 tłumaczy języka Polskiego i Ukraińskiego oraz dwóch kapraliwszyscy
ze znakami SS.Po doprowadzeniu nasxx na posterunek gestapowcy
z miejsca przystąpili do badań oraz przeprowadzili osobistą rewizję,
nie wiedząc o tym , że obaj jesteśmy kolegami. Na wstępie zabrali
nam wszystkie przedmioty osobiste i gotówkę. Przy badaniach gestapowcy
byli wyjątkowo agresywni i brutalni często używali pejcza lub
dłonią bijąc badanego po twarzy. Porucznik Marowski w czasie działań
wrześniowych miał wypadek motocyklowy, był kontuzjowany i niedawno
wrócił ze szpitala. Wygląd Jego xxxx zewnętrzny w niczym nieprzypominał,
że może być wojskowymx1 Toteż w czasie przesłuchań gestapowcy
odnosili się do Niego dość poprawnie. Te walory zewnętrzne oraz Jego
tłumaczenie/przekonało gestapowców , że mówi prawdę i po parą godzinach
oddano Mu jego osobiste rzeczy i zwolniono. Powędrował dalej z przewodnikiem,
który w czasie trwania naszych przesłuchań oczekiwał na
nas w pobliżu budynku Gestapo.Morowski szczęśliwie przeszedł na stronę
węgierską. Obecnie jest w Argentynie w stopniu pułkownika.
Mój los potoczył się zupełnie inaczej, powiedziałbym nawet traginie,
gdyż moie plany i zamierzenia życiowe zostały zaprzepaszczone. Już
w pierwszym dniu przesłuchań Niemcy w moie tłumaczenia nie wierzyli,
wręcz odwrotnie czały czas podejrzewali, że jestem wojskowym i usiłuję
przedostać się za granicę. Zastanawiałem się skąd ta unich nieufność
i podejrzliwość, na te pytania odpowiedź nadeszła niebawem.
Po/pierwsze, jakkolwiek nie była to główna przyczyna, to mói zewnętrzny
wygląd i energiczne ruchy w mniemaniu Gestapo wskazywały, że jestem
wojskowym. Trudno, aby w kilkanaście dni po zdięciu munduru zmienić
wygląd zewnętrzny i pozbyć się energicznych ruchów.
Po drugie to moia przepustka, choć jak najbardziej autentyczna, to
jednak w oczach Gestapo cały czas budziła podejrzenie.
Otóż, tak się nieszczęśliwie złożyło, że gestapowcy dwa dni wcześniej
zatrzymali trzy osoby. Jeden z nich starszy pan później okazało się,
1 X – wklejka- oraz świetnie władał językiem ukraińskim
-3-
że był majorem Wojska Polskiego, drugi student z Krakowa, trzeci
młody chłopak – uczeń gimnazjalny, Gestapowcy niepodejrzewając niczego
majora po przesłuchaniu, jako starszego człowieka zwolnili, natomiast
tych dwóch młodych chwilowo zatrzymali. W trakcie następnego badania
stubak podobnież poczuł się Niemcem i sypnął cała grupę. Podał , że ten
starszy pan był majorem, ten który jeszcze siedzi jest studentem, a on
jest sztubakiem. Dalej – poinformował gestapowców, że mieli zamiar przejść
do Węgier, a przepustki były z fałszowane. Po tej informacji sztubaka
zwolniono, a studenta po krwawych badaniach / torturach/ po kilku
dniach przetrzymywania w areszcie odesłano do więzienia w Montelupie.
To właśnie ta wsypa była główną przyczyną mego nieszczęścia. Od tej
chwili Niemcy byli zupełnie zdezorientowani, nie byli pewni czy to, co
badany zeznaje jest prawdą, czy też kłamie. Niemcy do wszystkich następnie
aresztowanych odnosili się podejrzliwie i bardzo agresywnie oraz
wzmogli czujność i często niespodziewanie dokonywali dodatkowe rewizje
u aresztowanych.
Tegoż dnia, po wstępnym przesłuchaniu, wepchnięto mnie do aresztu.
W areszcie było jedynie 6 aresztowanych, gdyż rotacja zatrzymanych
była dokonywana co drugi dzień, a jak zachodziła konieczność, to i
codziennie. Wśród przebywających w areszcie znajdował się jeszcze
i wspomniany student, którego nazwiska dokładnie nie pamiętam. Jak
sobie przypominam, to nazwisko jego brzmiało : Sieciński lub Siemiński.
Ten mody człowiek, widocznie nabrał do mnie zaufania, gdyż zwierzył
się przede mną o swej tragedii i opowiedział mi przebieg dochodzenia
jakie miało miejsce po wsypie przez sztubaka, a mianowicie:
Drugiego dnia po zatrzymaniu wezwano ich powtórnie na przesłuchanie,
w pierwszej kolejności ucznia, a potem jego. Już na wstępie przesłuchiwania
zauważył, że gestapowcy są agresywni i brutalni. Oświadczyli
mu, że wszystko wiedzą i radzą mu żeby powiedział prawdę. Odpowiedział
im, że to co podał w zeznaniu jest prawdą. Gestapowcy słysząc jego
odpowiedź wpadli wściekłośći rozpoczęli go niemiłosiernie bić wprost
torturować, w przerwach bicia znów go nagabywano, żeby się przyznał.
Po pewnym czasie tych nieludzkich badań stracił przytomność, a gdyxx
ją odzyskał spostrzegł, że obok niego stoi sztubak. Ten widząc, że bity
odzyskał przytomność, zwrócił się do niego i powiedział. Niezapieraj
się, oni wszystko wiedzę bo ja im już wszystko powiedziałem. Po tej
wypowiedzi sztubaka, sam niemogąc wypowiedzieć ani słowa, skinąłxx
głowę potwierdzając, że tak. Od tej pory już go więcej nie bito.
Młodzieniec ten zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa w jakim się
znalazł, toteż postanowił uciec z aresztu. W swój plan ucieczki wtajemniczył
mnie i jeszcze dwóch młodych ludzi, byli to podchorążowie
artylerii. Do ucieczki wszystko zostało przygotowane. Teren wzualnie
przebadany, haki u drzwi w areszcie obluzowane, termin ucieczki na najbliższa
noc ustalony. Chętnych do ucieczki zgłosiło się 5 osób, a wśród
nich i ja. W dniu poprzedzającym naszą ucieczkę, tuż przed kolacją zajechał
samochód opancerzony i niesczęśliwego studenta zabrał i odwiózł
do więzienia. Pozostali z ucieczki zrezygnowali.
Drugi epizod, który miał miejsce w czasie mego pobytu w areszcie, z
uwagi na jego charakter i przebieg jest niewątpliwie godny choćby krótkiej
wzmianki, a oto on: Drugiego dnia po moim zatrzymaniu do aresztu
doprowadzono dwóch młodych ludzi, byli to ci dwaj podchorążowie, o którach
wyżej wspominałem.
-4-
Następnego dnia w godzinach rannych wezwano ich na przesłuchanie
wstępne, gdyż w dniu aresztowania, oprócz pobieżnej rewizji osobistej
przesłuchania nie przeprowadzono. Gestapowcy tym razem niesodziewanie
przepro. bardzo szczegółową osobistą u aresztowanych rewizję. W czasie której
u jednego z nich znaleziono adresy do obywateli węgierskich, które
były ukryte /zaszyte/ w spodniach po paskiem. Podchorąży, u którego
znaleziono te nieszczęsne adresy zdawał sobie sprawę z beznadziejnej
sytuacji i nie widząc z tego żadnego wyjścia – przyznał się.
ALE W JAKI SPOSÓB?
Na pytania gestapowca odpowiadał:
Co to jest? Adresy. Po co one? Chciałem przejść na Węgry. A po co
tam chciałeś przejść? Aby potem przejść do Francji tam wstąpić do
Armii Polskiej i bić niemców.
Gdy tę odpowiedź gestapowiec przetłumaczył oficerowi, ten z furią
rzucił się w kierunku badanego, lecz w ostatniej chwili opamiętał się,
aresztowanego nie uderzył, choć wyglądało na to, że go zmiażdży, klnąc
siarciście wrócił na swoje poprzednie miejsce, więcej go już nie badano.
Drugi z podchorążych do niczego się nie przyznał, choć przesłuchiwano
go kilka razy dziennie – używając przy tym siły fizycznej.
Jakie były dalsze dzieje tych chłopców nie wiem, gdyż mnie
odprowadzono do więzienia w Sanoku, a oni pozostali dalej w areszcie
w Baligrodzie.
A teraz chcę dalej kontynuować osobiste przeżycia. Przez kilka
dni, po kilka razy dziennie wzywano mnie na przesłuchania. Gestapowięc,
prowadzący dochodzenie, niemogąc nic ze mnie wydobyć, często
dostawał furii, przy tym bijąc mnie pejczem po twarzy i plecach, a
często chwytał za ramiona bijąc głową o ścianę. Mimo przykrych badań
do niczego się nie przyznałem. Po kilku ciężkich dniach zaprzestali
badań, ale jak wyczułem z wypowiedzi gestapowców chodziło im
jeszcze o sprawdzenie przepustki, którą się posługiwałem oraz dokonanie
konfrontacji z osobą, na której znajomość w śledztwie się powoływałem.
Osoba na która się powoływałem nazywała się Pani Puzyna,
zamieszkała w okolicach miejscowości Cisna, której nigdy na oczy niewidziałem,
wiedziałem tylko, gdzie mieszka, że jest właścicielką gospodarstwa
rolnego i z opisu jak wygląda. Ona mnie również osobiście nie
znała, lecz była dokładnie poinformowana o mej osobie i miała w miarę
potrzeby, występując w roli kuzynki, opiekować się mną. Dla jasności
sprawy podaję, że Komórka Przerzutowa w Warszawie każdemu ze
swych podopiecznych/przydzielała opiekunów, spośród ludzi współpracujących
z Komórką, zamieszkałych na pograniczu Polski i Węgier.
Opiekunowie Ci udzielali różnorakie pomocy ludziom usiłującym przejść
granicę! Taką właśnie opiekunką dla mnie była Pani Puzyna.
Piątego dnia od chwili aresztowania przed południem zostałem wezwany
do pomieszczenia Gestapo i poinformowany, że jeden z gestapowców, ten
który zna język Polski pojdzie ze mną do mojej kuzynki P. Puzyny i
przeprowadzi konfrontację. Strach mnie trochę obleciał na myśl, jak
się przy spotkaniu zachowamy i czy uda się nam zachować pozory znajomięci.
Wyśliśmy z budynku kierując się do miejscowości Cisna, z tym,
że ja szedłem jako pierwszy, a za mną w odległości około 5 metrów
szedł gestapowiecXX z pistoletem w ręku.
-.-
-5-
Pogoda była cudowna, upał jak w lipcu. Po przejściu około 6 km.
gestapowiec kazał mi się zatrzymać i usiąść, z przyjemnością usiadłem
na skarpie szosy i z ulgą wyciągnąłem nogi. Gestapowiec też usiadł
zachowując tę samą odległość ode mnie co i w marszu nie wypuszczając
pistoletu z ręki. Siedząc na skarpie i obserwując Niemca, był moment,
że pomyślałem o rozbrojeniu wroga, ale po namyśle stwierdziłem,
że taki wyczyn w takich warunkach jest nie możliwy, z uwagi na dużą
odległość od przeciwnika/oraz nabitą i gotową do strzału broń. Po pewnym
czasie odpoczynku gestapowiec zaczął ze mną rozmawiać powiedział,
że wierzy iż ta pani jest moją kuzynką, a ponieważ jest tak gorąco, to
dalej iść nie będziemy, lecz po odpoczynku wrócimy do Baligrodu. Z ulgą
odetchnąłem, to pierwszy dobry znak. Gestapowiec przed wyruszeniem
w drogę powrotną zażądał ode mnie, abym w razie gdyby mnie pytano,
czy byliśmy u kuzynki potwierdził, że tak. W między czasie, w rozmowie
z nimxx dowiedziałem się, że jest slązakiem, jest żonaty i ma jedno
dziecko oraz pragnie jak najszybciej wrócić do swej rodziny. Na drugi
dzień rano wydano mi część/uprzednio zatrzymanych rzeczy osobistych,
przydzielono konwojenta w osobie milicjanta ukraińskiego, który pieszo
odprowadził mnie do więzienia w Sanoku.
Tam osadzono mnie w celi , w której przebywało już kilka osób pochodzenia
żydowskiego i ukraińskiego, zatrzymanych za różne drobne przestępstwa.
Fakt osadzenia mnie wspolnej celi z przestępcami małego
kalibru, był drugim dobrym zwiastunem. W Sanoku dwukrotnie byłem przesłuchiwany,
powtórzyłem to sam co zeznałe w Baligrodzie, tu mnia już
nie bito. W między czasie sprawdzono autentyczność przepustki, wynik był
pozytywny i to mnie uratowało. Gdyby stwierdzono fałszerstwo, to groził
mi w najlepszym wypadku obóz koncentracyjny, może i śmierć. Po
kilku dniach mego pobytu w więzieniu pewnego poranka wezwano mnie
do dyżurki wartowniczej więzienia, przekazano mi przedmioty uprzednio
zatrzymane, ale bez pieniędzy i znów w dalszym ciągu nie posiadałem
ani grosika. Potem jeden ze strażników więziennych/Ukrainiec/ zaprowadził
mnie na dworzec kolejowy, tam zapytał gdzie chcę jechać, powiedziałem
do warszawy, kupił bilet i wręczył go mnie ze słowami, że
nie wolno wychodzić mi z dworca kolejowego, a jak nadjedzie pociąg mam
wsiąść do niego i odjechać. Straznik odszedł ode mnie pozorując, że
wychodzi z dworca, lecz nie wyszedł, usiadł na ławie pod ścianą i
dyskretnie rozpoczął obserwację mej osoby.Po kilkugodzinnym oczekiwaniu
na dworzec wtoczał się pciąg zapowiedziany do warszawy. Wsiadło
do niego zaledwie kilka osób, a wśród nich i ja, chcąc mieć trochę
spokoju wsiadłem do pustego przedziału i zatopiłem się w rozmyęlaniu.
Głodny i ziębnięty dojechałem do Dęblina, tu u rodziny nakarmiono
mnie, ogoliłem i umyłem się oraz przebrałem w wypożyczone ubranie brata,
ubranie w którym wędrowałem było całkowicie za wszone. XXXXXXX
XXXXX W Dęblinie zastałem moją Żonę, która niepokojąc się o mnie przyjechała
do rodziny, aby się dowiedzieć co się dzieje ze mną, że tak
długo nie wracam. Na drugi dzień wróciliśmy do Garwolina i rozpoczęłem
poszukiwania za pracą, bo trzeba było z czegoś/żyć – jednocześnie
włączyłem się w wir pracy konspiracyjnej. Tak z wieloma przygodami,
zakończył się mój rajd, choć na ogół szczęśliwie.

Garwolin, lipiec 1978 r.                           Wacław Matysiak

 

Pisownia oryginalna
Transkrypcji dokonała Ewa Drzewiecka

Podziel się tym ze znajomymi! Poinformuj ich o garwolin.org

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *