Polemika prasowa na temat Garwolina (1904)

„Gazeta Świąteczna” wydawana co tydzień w Warszawie w latach 1881-1939 chętnie zamieszczała listy czytelników z regionów, gdzie miała co najmniej kilku prenumeratorów. Skądinąd wiemy, że w powiecie garwolińskim tygodnik ten kupował ks. Wincenty Supren, który przez wiele lat był proboszczem w Maciejowicach, a od 1912 r. kierował parafią w Garwolinie. W 1904 r. ukazały się w tej gazecie dwa polemiczne artykuły na temat stanu miasta Garwolina i obyczajów jego mieszkańców. Pierwszy z nich dodatkowo jest napisany wierszem!

Gazeta Świąteczna, 7 lutego 1904, nr 6 (1205)

Listy do Gazety Świątecznéj.

Z pod Garwolina w guberńji siedleckiéj.

Ulepszenia w mieście. —Podziw staruszków.—Na polach dostatek, a w głowach brak.—Zamiłowanie w cudzoziemskich strojach.—Krakanie na wzór wron.—Co ciemny wie i zna. Nie o wszystkich tu mowa.

Z okolicy Garwolina taka oto jest nowina: Co tu widzę i co słyszę, tu dziś wiernie wam opiszę. Dziwuje się stara, stary, że nastały „trotuary”:

— Kopę lat się już przeżyło, a nigdy tego nie było, żeby garwolińskie „łyki” mieli równiutkie chodniki!

— A to, widzicie, staruszku, dawniéj warzyli w garnuszku, a dziś mają „żeleźniaki”, więc i w tém jest postęp taki.

I latarnię też sprawiono, gazom ona świeci pono (gazem naftę tu ochrzczono). Świński rynek obsadzony też drzewkami we dwie strony; ci, co ich złamali parę, zapłacili za to karę. W ciągu roku ubiegłego dokonano w mieście tego. Piękna nasza okolica i dostatek w niéj przeświéca, bo uprawne tu zagony corok dają dobre plony. Ale lepiejby się żyło, gdyby w głowach jaśniéj było. Według cudzoziemskiéj mody ubiera się każdy młody: w kuse palta, marynarki, i w krawaty stroją karki, a na samym czubku głowy tkwi kaszkiecik granatowy; na stopy zaś „panki” nasze kładą świecące kamasze; wielu stroji się w pierścienie, ale w głowach straszne cienie! Panny się pasem ściskają, kapelusze przypinają, na błyskotki, fatałaszki, wyrzucają srebrne blaszki, chociaż mają ich niewiele. Strój przesadny, butna mina,—oto młodzież Gar wolina. A i wiejska także młodzież pod tym względem nie jest inna, zarzuciła zdawna odzież, którą nosić była winna. Dzisiaj już te oba stany, i włościanie i mieszczanie, ścigają się na przemiany w tém, by droższe mieć ubranie. Jam też nieco wystrojony, bo przysłowie to sprawdzone, że „kto wejdzie między wrony, musi krakać jak i ony”. Nie brzydzę się chłopskim stanem i krawatów też nie noszę (lecz i tak se jestem panem, bo w kieszeni mam trzy grosze).

Ale gdy w białej sukmanie przejdzie czasem starzec siwy, takie wtedy moje zdanie: to jest Polak, nasz prawdziwy!

Z braku światła różne stany mają ubiór za rzecz główną: równy ubiór—równe „pany”, choć w kieszeniach ich nie równo, bo mieszczańskie, jak gadają, często w suchoty wpadają. Gdy pijani, to poznanie obu łatwe, bo wśród krzyku takie słychać „szanowanie”:—A ty chamie!—A ty łyku!—Tak niejeden w każdéj porze w cudzoziemców chodzi szacie; naśladując ich w ubiorze, czemuż nie chce i w oświacie? Bo jest ciemny: świat, przyrodę, choć ma oczy, widzi marnie; patrzy na nie jak wół w wodę, albo cielę na sieczkarnię. Zna tę rzekę, co tu płynie, i calutkie swoje pole, wszystkie szynki w Garwolinie, zna też i dwa monopole; dwa gatunki zna orzechów, zna też parę lotnych ptaków, zna Łaskarzew i Żelechów, słynny wszędzie z dobrych flaków. Był we młynie, był i w lesie, na jarmarku w Parysewie, wie że Icek kram swój niesie… Więcéj chyba nic już nie wie. Jeszcze żydka z Kałuszyna zna, i gruszę zna, gdzie miedza łany jego het odcina… Ot i cała jego wiedza! Więcéj nic mu już nie trzeba, tak żył przecie ojciec stary, a miał jednak dosyć chleba i w kieszeni… trzy talary. Więc się trzyma ojca wzoru, podług niego żyjąc święcie, dla rozumu, dla „humoru”… wódką raczy się zawzięcie. Gdy butelka wypróżniona, nie zna wtedy trosk, kłopotów, siłę, zda się, ma Samsona, bić się z każdym wówczas gotów. Nieraz święto, czy niedziela, jeden z drugim tak „wojuje”, aż policja ich rozdziela i do kozy popakuje.

Nie o wszystkich ja to piszę: toć i tu są dobrzy ludzie; nieraz i o takich słyszę, co choć żyją w pracy, w trudzie, choć o grosz im trudno bardzo, książką, gazetą nie gardzą; wiedzą o każdym narodzie, co się dzieje w całym świecie, czy na łądzie, czy na wodzie—o wszystkiém znajdą w gazecie. Żyją zgodnie z wolą Boga, z prawem Boga i ludzkości. Czarta złość porywa sroga: z takich nie ma on radości.

Czytelnik

Gazeta Świąteczna, 24 kwietnia 1904, nr 17 (1216)

Listy do Gazety Świątecznej.

Z Garwolina między Warszawą a Lublinem.

I.

W Gazecie 1205 ktoś szpetnie naszemu miastu przymówił, zarzucając mieszczanom ciemnotę i różne przywary. Otóż dla sprawiedliwości i żeby się z nas na świecie nie śmiano, muszę to i owo wyjaśnić. Więc najprzód o chodnikach. Dopóki tu wszyscy mieli dobre nogi, to chodzili po bruku; ale jak przybyli ludzie z kiepskiemi nogami, to sprawili sobie chodniki, i to jeszcze takie, co pierwéj się popsuły, niż je do końca ułożono. A za te chodniki przecie i my, łyki, musieliśmy na równi z innymi zapłacić. Latarnię, prawda, sprawiono wielką, ale kto ją sprawił i gdzie postawił? Oto tacy ludzie, którzy nie mając widocznie wiele roboty, zabawiają się po nocach grą w karty; latarnia więc jest im potrzebna, żeby na tę zabawę było widno chodzić i do domu wracać. Ale za te 150, czy 175 rubli, co na tę latarnię wydali, możnaby postawić i oświetlać na pożytek ludziom pięć innych, i to w takich miejscach, gdzie są potrzebniejsze. Świński rynek obsadzono drzewkami, ale nie wokoło, jakby się należało, tylko w gzygzak taki, że to jéno zawasza ludziom, a nawet świniom, bo te nie rozumieją, że na niebrukowanym rynku ryć niewolno. Zwyczaje, obyczaje i oświata, to u nas starych stare i trocha wypłowiałe, a do łyka podobne; ale nasza młodzież, to się oświeca biorąc przykład z panków, z ludzi niby uczonych. Na nich się zapatrują, z nich wzór biorą. Ztąd też zjawiają się kamasze, świecące kaszkieciki, kuse palta, pierścienie i kalosze; ztąd uczy się nasza młodzież nie płacić za mieszkanie, za usługi, za życie, za ubranie, brać co trzeba na rachunek, dobrze jeść, dobrze pić, nic nie robić, grać w karty, i przegrywać więcéj niż zarabia; uczy się też miną, nie rozumem się stawiać, no, — i starszych nie sanować, bo na to wszystko ma przykład. Czém nasze miasto różni się od innych miast? Chyba tém, że jest uboższe. A jednak i my pchamy dzieci do szkół, do Warszawy i do Białéj, i do Siedlec, i do Lublina, gdzie tylko można, o ile zasoby pozwolą, aby téj nauki dosięgły. A ubożsi, prócz Parysowa i Łaskarzewa, które piszący o nas zaznaczył, znają i Jasną Górę, dokąd corok od niepamiętnych czasów pielgrzymki odbywamy, aby przed ołtarzem Najświętszéj Panienki pomodlić się i zaczerpnąć sił do dalszego życia. Niech nam przynajmniéj to jedno za zasługę policzone będzie. Stary jestem człowiek, sporo czytałem, i wiem, że prosty lud wszędzie i zawsze mniéj zasługuje na naganę od tych, co winni mu przykładem przyświecać, bo przecie na to byli oświecani. Każdy człowiek, każde stworzenie, nawet robak lichy zna i lubi słońce; więc i ci, co wyżéj postawieni, powinni wiedzieć, że my ciemni na nich się zapatrujemy; tylko na nieszczęście nie umiemy odróżniać oświaty prawdziwéj od fałszywej. Ci, których mamy za oświeconych, niech nam przykładem świecą. Jeżeli oni przestaną się bić po pyskach, lub lżyć po szynkach, to i łyki nasze dojdą do tego, że zaczną się wstydzić burd. Szyderstwo nie zbliża ani jednoczy, lecz oddala ludzi od siebie. Dobrze byłoby, żeby każdy, kto chce innych ganić, wypisał sobie dużemi literami i powiesił na ścianie to, co Chrystus Pan powiedział, że kto chce na kogo rzucić kamieniem, sam winien, być bez grzechu.

Łyk garwoliński.

II.

W Garwolinie i okolicy mieszka z przymusu wielu tak zwanych pobytowców, różnych awanturników uwolnionych z więzień i aresztu. Oni to nieraz broją, zwłaszcza po pijanemu, i dostają się znowu do kozy. Trafia się to niekiedy i mieszczanom, ale tylko młodzikom. Bo gdzież jest zboże bez żadnych chwastów? Między starszymi zaś są i tacy, którzy mają wnuków, a nie wiedzą, jaki ma smak wódka. Że nietylko sąsiednie miasteczka ludzie tu znają, na dowód oświadczam, iż ludność całego Garwolina składa się przeważnie z kożuszników, kuśnierzy, którzy po robiwo swe, czyli, jak mówią, po towar, jeżdżą do miast litewskich i dalszych, do Charkowa, Niższego Nowogrodu, do Besarabji i na Kaukaz, a sprzedają kożuchy na jarmarkach prawie we wszystkich miastach Królestwa Polskiego. Gazety też i książek nie taki tu brak. Na trzy tysiące i cóś ludności Garwolin otrzymuje 80 egzemplarzy gazet codziennych, a 70 tygodniowych. Prawda, iż dziwują się stara i stary, iż nastały trotuary; lecz nie samym tym chodnikom się dziwią, tylko ilości pieniędzy, jaką mają za te „trotuary” zapłacić, a tu lud przeważnie ubogi. Garwoliniacy nie mają jakoś szczęścia, żaden się nie wzbogaca, gdy tymczasem przyjezdni, którzy z nich i z okolicy żyją, po paru latach się wzbogacają, i budują domy, albo pożyczają kożusznikom pieniądze na pewnych warunkach i na niemały procent.

Czytelnik.

Teksty  artykułów pobrane z eBiblioteki Uniwersytetu Warszawskiego. Ich oryginały znajdują się w zbiorach Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie.

Podziel się tym ze znajomymi! Poinformuj ich o garwolin.org

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *