Michał Sekuła (1884-1972)

Michał Sekuła (1884-1972) był znanym działaczem polonijnym w Brazylii, ale zanim wyjechał na kontynent amerykański działał bardzo aktywnie na ziemiach polskich. Urodził się w Garwolinie w rodzinie szewca Jana Sekuły i Pauliny Wągrodzkiej. Był nauczycielem i działaczem politycznym. Zagrożony uwięzieniem przez Rosjan, zdecydował się na emigrację. Wrócił do Polski i w rodzinne strony w trakcie wojny polsko-bolszewickiej (1920). Na polskie sprawy patrzył już z innej perspektywy. Ze względu na zdrowie żony ponownie wyjechał do Brazylii w 1926 r. i tam spędził resztę życia.

Prezentujemy jego 3 artykuły:

  • pierwszy opisuje jego powrót do Polski i relację z pieszej podróży z Warszawy do Garwolina zaraz po odparciu bolszewików w 1920 r.,
  • drugi opisuje jego przyjęcie w Garwolinie (z uzupełnieniem z innego artykułu),
  • trzeci prezentuje go jako działacza polonijnego w Paranie.

 

„Wyzwolenie” 3 października 1920, nr 40

Niemiła wiązanka.

Z Ameryki południowej, mianowicie z Parany do Warszawy przyjechałem w czasie największego niebezpieczeństwa dla naszego narodu, ale równocześnie i w czasie wielkiego zjednoczenia się społeczeństwa wobec grozy utraty wolności i samodzielnego bytu.

Z Warszawy rwałem się do mego rodzinnego miejsca, do mych braci i sióstr, do przyjaciół, kolegów i znajomych, ale cóż, kiedy właśnie w mem rodzinnem mieście stali bolszewicy.

Naraz gruchnęła po stolicy wieść, że nasi pod osobistym dowództwem Naczelnego Wodza, marszałka J. Piłsudskiego, zajęli już Garwolin, Łuków, Siedlce, Mińsk Mazowiecki, oskrzydlając bolszewików gotują im zgubę.

Dowiedziawszy się o tem, postarałem się o przepustkę od Naczelnego Dowództwa i przeszedłem 56 wiorst do mych miłych stron rodzinnych. Przecież po kilkunastu latach wracałem do nich z dalekiego świata, wracałem z utęsknioną duszą. Po drodze wszędzie spotykałem współbraci, rozmawiałem z nimi o wojnie, o obecnych stosunkach w naszej ukochanej Ojczyźnie… Co mnie w tych rozmowach uderzyło i zaciekawiło, to niniejszem podaję do wiadomości publicznej:

Zapytałem jednego: jakże się tu zachowywali bolszewicy? Byłem tego ciekaw. I otrzymałem odpowiedź taką:

— Narazie bolszewicy byli grzeczni, ale równocześnie byli oni tak głodni, odarci i bosi, że gdyby się rozgościli u nas na dobre, to na pewno objedli by nas, wyzuli i obdarli. A brali się do dzieła nadzwyczaj sprytnie, bo rekwirowali zwykle po dworach, a nas chłopów narazie trochę oszczędzali, sprytni tacy, narazie szerokich mas ludu nie chcieli zrażać. Ale co do podwód, to gnali nas i wielu jeszcze do dziś dnia nie powróciło. Co się tam z nimi robi — tu mój rozmówca westchnął; żal przecie sąsiada i brata, swojego przecie rodaka.

Wiele mi opowiadali ludzie i o naszem wojsku, o tem, jak ono rekwiruje, jak się zachowuje, ale o tem innym razem napiszę.

Pewien młody włościanin, ludowiec, uczeń ze szkoły rolniczej w Sokołówku i członek organizacji wojskowej P. O. W. mówił:

— Lud uważa, że reforma rolna powinna choć powoli wchodzić w życie, a tu ani rusz…

Przerwałem mu i powiadam:

— Chociaż wracam z dalekiego świata, ale sądzę, że się mylicie, bo czytałem, że na jesieni przeszłego roku miało być rozkolonizowanych sto trzydzieści kilka tysięcy morgów; czytałem nawet jakie majątki mają być kolonizowane.

Rozmówca mój uśmiechnął się i powiedział:

— Tak pisano nawet według urzędowych ogłoszeń i tak mówiono, ale nic nie zrobiono i lud uważa, że władze kpią sobie z niego. Nawet prawo o wydzierżawianiu odłogów włościanom było przez odpowiednie czynniki paraliżowane, a jak wydzierżawiono — powiada — to na rok, a co warta podobna dzierżawa?

Inny jeszcze z rozmówców moich – chłopów z ironią i z pewnym bólem w duszy mówił o obecnych stosunkach:

— Panie — rzecze mi — gdy nas stu będzie pracowało na jednego urzędnika, to podołamy, ale gdy wypadnie pracować jednemu na stu urzędników, to nijak nie damy rady.

Opowiadali mi ci chłopi, rozmówcy moi, że policji w jednym powiecie dawniej było od 30 do 40 chłopa wraz z żandarmerją, a obecnie stu kilkudziesięciu.

— Dawniej — opowiadał mi poważny mieszczanin — w powiecie była tylko jedna para rządowych koni, a obecnie auta i pięć par koni. Po co to, na co to? Komu to i jaką przynosi istotną korzyść? Jaka stąd korzyść krajowi?

Skarżył się tak gorzko pewien obywatel z ziemi kaliskiej, skądś od Sieradza.

— Że pani starościna — ciągnął — jedzie sobie samochodem po suknie do Poznania, albo, że starościńścy goście jeżdżą sobie na spacer?

Gorzko tak, ale po obywatelsku czynił wyrzuty i uwagi.

A oto i ja osobiście spostrzegłem coś, co mnie przyzwyczajonego do zagranicznych porządków uderzyło w sposób przykry.

Wypadło mi aż parę godzin spędzić w Krajowej Kasie Pożyczkowej. Uderzyło mnie niepomiernie karygodne próżniactwo tych urzędników, którzy przecież za „pracę” swoją biorą pieniądze państwowe, czyli przez obywateli, a głównie przez biednych składane. Ziewają sobie, a inni czytają gazety, przeważnie endeckie, jak gdyby to był dla nich najlepszy, najmilszy i jedyny pokarm, a jeszcze inni zajadają sobie smakołyki dzisiejsze; bynajmniej nie troszcząc się o pracę, którą za pobieraną płacę obowiązani są dawać. „Robota nie zając — nie ucieknie” — powiadają. Ale przecież z pracy tylko może przyjść siła Polski. Bardzo przykre wrażenie robią tacy próżnujący urzędnicy.

Byłem też w komisariacie policji między 9-tą i 10-tą rano i oto byłem świadkiem, jak urzędniczki tego urzędu z zacietrzewieniem prowadziły dyskusję, omawiając sprawy błahe, a publiczności nie załatwiały, traktując ją opryskliwie. Przecież w Polsce tak być nie może, bo tego niema nigdzie na świecie. Wszystkim niezadowolonym starałem się wytłumaczyć, że taki stan jest przejściowym, że po szczęśliwie zakończonej wojnie napewno zapanuje porządek, ład i praca wszystkich, kraj szybko zacznie się rozwijać, a wskutek tego i warunki życia ludzkiego ulegną zmianie na lepsze. Radziłem dbać o oświatę i pisać o nadużyciach władz, jak również i o swych zapatrywaniach na tę lub inną sprawę do redakcji ludowych pism i do swych posłów, którzy na pewno będą się starali zło naprawić. A gdyby tego nie robili, to podczas przyszłych wyborów lud może wybrać innych posłów, starych zaś potraktować tak, jak na to sobie zasłużyli.

Słuchali, mnie moi rozmówcy, kiwali głowami i jak gdyby mówili mi:

— Jak to znać, żeś przybył z dalekiego świata… Pomyślałem sobie: czyżby ci ludzie, bracia moi chłopi i mieszczanie zwątpili, że w Polsce może być lepiej, że w Polsce mogą być lepsi ludzie, lepsi urzędnicy, lepsze urzędy.

To mnie zmartwiło. Postanowiłem jednakże obserwować, czy mieli słuszność ci wieśniacy, czy ja, który myślę tak: jeżeli nawet jest źle, to wola dzielnej, mądrej zorganizowanej gromady ludu gmin i powiatów i kraju całego może zło zmienić. Tak ja myślę.

Michał Sekuła

 

 

Michał Sekuła

Michał Sekuła

 

„Wyzwolenie” 3 października 1920, nr 40

W Garwolinie hulają teraz!

Pan komendant policji, Kąkolewski, hula sobie. Ludowców wziął na ząb. Aresztował przybyłego co tylko z Parany ob. Michała Sekułę. Aresztował, bo ten z ludem szedł i organizuje go. Aresztował i zaraz publicznie głosił, że Sekuła przywiózł wielkie pieniądze na bolszewicką propagandę. Nikczemność taką popełnił i za nią odpowie sądownie. Sekułę wypuszczono, ale nie daruje on. Odpowie p. Kąkolewski za to, co mówił, i za to, że w jego policji biją ludzi do krwi i t. p.

 

Michał Sekuła

 

Więcej światła na to zdarzenie rzuca fragment artykułu pt. Areszty, bicie, prześladowania („Robotnik” 28 września 1920, nr 265):

 

(…)

Michał Sekuła, b. nauczyciel ludowy, prześladowany po r. 1906 przez rząd carski, wyjechał do Parany. Przebył tam lat 13. Trochę się tam dorobił. Powrócił do niepodległej Polski do pracy w niej. Przyjechał do Warszawy w tym momencie, gdy już bolszewicy opuścili Garwolin, skąd Sekuła rodem. Zaraz poszedł tam pieszo. Postanowił oddać się pracy w kooperatywie. Jest ludowcem grapy „Wyzwolenia”. Założył jedno Koło P. S. L. pod Garwolinem. Na wiecu urządzonym przez starostę Racięckiego, dn. 22 b. m. w obecności instruktora K. Ob. Państwa, Sekuła zabrał głos i mówił „najuczciwiej”, jak mówił poseł Kurach. Nagle aresztował Sekułę komendant policji Kąkolewski. Na zapytanie: za co? odpowiedział, to moja rzecz: Sekuła przywiózł dużo pieniędzy na agitację „bolszewicką”… – Z Parany przywiózł miłość i utęsknienie dla Ojczyzny. Znają go z dawnej działalności Zygmunt Nowicki i wielu. Po powrocie zaznaczył się w robocie dla dobra Ojczyzny. W Paranie Sekuła był współredaktorem demokratyczno-niepodległościowego „Świtu”.

 

Michał Sekuła

 

„Wyzwolenie” 18 kwietnia 1920, nr 16

Z Parany,

stanu Brazylji, najliczniej zamieszkanego przez rodaków naszych.

Ciężki los naszych bezrolnych i małorolnych około roku 1891 do 1895-go, ciężki los z powodu bankrutowania wówczas dla nieudolności ich naszych właścicieli folwarcznych spowodował, że z górą 10 tys. rodaków naszych wywędrowało aż do Brazylji i tam osiedli oni przeważnie w stanie Parana. Ciężki był ten ich trud i znój. Połowa, a może i więcej ich tam wymarła. Reszta wykarczowała lasy, pobudowała się, zagospodarowała, rozrodziła i dziś żyje tam wcale może nieźle, ale jednak tęskni a wzdycha ku Ojczyźnie; z miłością wzdychają dziś do ziemi, z której wyszli, jako nędzarze, dla których tu chleba nie było, bo wyzysk tu jeno był, a mądrej gospodarki dla kraju nie było… Teraz do Parany tej pojechał przedstawiciel wolnej, niepodległej już Polski — konsul polski w osobie p. Kazimierza Głuchowskiego. Pojechał tam z paroma pomocnikami i oni to dziś jeżdżą po Paranie, skupiają ludność polską w jedno i jako obywateli Rzeczypospolitej Polskiej, będących tylko na emigracji. Bardzo to dobrze.

Z życiem tych rodaków naszych w Paranie chcemy dziś zapoznać naszych czytelników tak samo, jakeśmy przed niedawnem zapoznali z tem, co w dziedzinie przedsiębiorczości robią nasi rodacy w Ameryce północnej — Stanach Zjednoczonych.

Poniżej dajemy właśnie list rodaka naszego, Michała Sekuły, któregośmy tu jeszcze znali, jako nauczyciela w powiecie garwolińskim, skąd po roku 1906 dla patrjotycznej i szczerze ludowej pracy swej musiał był przed pościgiem Moskali uciekać. Pojechał wtedy do Parany i tam dla dobra rodaków pracuje. List jego przeddrukowujemy z pisma „Świt”, które wychodzi w Ponta Grossa w Paranie. Sekuła tedy pisze, co następuje:

„Dobiega 30-ci lat, jak wychodźcy polscy osiedlili się w palmeryjskiem municypjum dwiema grupami.

Większa grupa około stu rodzin osiadła na kolonii Św. Barbarze, a mniejsza około 30 osiadła na kol. Kanta-Gallo.

Pierwsza grupa zaraz na wstępie zakrzątnęła się około zbudowania szkoły i kościoła, a druga z biedą wzniosła jeno kaplicę.

Pierwszymi nauczycielami na kol. Św. Barbarze byli ludzie zupełnie prości, umiejący zaledwie trochę czytać i pisać. Wobec tego ich praca nie pozostawiła po sobie żadnych widocznych śladów.

Z czasem, obok szkoły, że się tak wyrażę gromadzkiej, wzniesiono budynek Tow. „Szkoły Ludowej w Brazylii”, w którym uczyło kolejno z mniejszemi lub większemi przerwami kilku inteligentnych nauczycieli. Niektórzy z nich głosząc zasady ateizmu, (bezbożności), wywołali między kolonistami ferment i wobec tego parę razy doszło do ostrych walk między obydwiemy grupami i w sprawy wvłączne kolonii polskiej musiały się wdawać lokalne władze, strzygąc i goląc na prawo i lewo i kpiąc sobie z niemądrych poczynań  naszych wychodźców

Z czasem barbarzacy, czytając książki i zastanawiając się nad tem i owem stali się bardziej tolerancyjnymi i świadomymi swoich zadań i celów, przestali z sobą walczyć i w końcu obydwie grupy bez względu na osobiste przekonania na gruncie szkoły zlały się w jedną gromadę. Dzisiaj wielu kolonistów z kol. św. Barbary stawia na pierwszym miejscu dobro gromady, dobro Narodu, a na drugim osobiste przekonania i wierzenia.

Obecnie na 80 polskich rodzin na kolonię przychodzi około 50 numerów polskich pism, istnieje Tow. z liczbą 46 członków, które postawiło sobie za cel: podtrzymywać miejscową szkołę i utrzymywać w porządku kościół, chociaż na szkołę łożą prawie wszyscy barbarzacy, a o kościół dba specjalny komitet. Towarzystwo obecnie posiada w kasie tysiąc kilkaset milrejsów, a kościół należy do gromady, nie zaś do biskupa brazylijskiego. Istnieje tu również grupa „Związku Polskich Demokratów”, z liczbą 23 członków, która tego roku tylko na „Dar Narodowy im. Józefa Piłsudskiego” złożyła 747 milrejsów.

Pod względem narodowym jest to jedna z najbardziej uświadomionych kolonji. Młodzież w domu, czy też na drodze lub zabawie mówi po polsku; lud garnie się do towarzystw i marzy i śni o Polsce.

Kilka rodzin niemieckich i włoskich, zamieszkujących tę kolonję, włada językiem polskim.

Książek polskich na kolonji jest sporo, ale biblioteczki, która przydałaby się bardzo, brak.

O uświadomieniu narodowymi kolonji niechaj pouczy następujący fakt: Gdy ks. Jan Pogrzeba z zakonu verbistów, obecny proboszcz na kol. Muricy, chciał usunąć z kościoła śpiew polski, zaczął napadać na naszego wielkiego pisarza Henryka Sienkiewicza, nazywając go masonem, zabraniając czytać jego książki, a wychwalać polakożercę kardynała Koppa, koloniści obrażeni w swych narodowych uczuciach, wygonili księdza z kolonji i przez dwa lata jakiemukolwiek księdzu z wspomnianego zakonu zabronili wstępować do kościoła.

Starali się oni o polskiego księdza, ale miejscowy biskup odpowiedział: „Ja fabrykować polskich księży nie mogę”. Takie postępowanie władz kościoła wywołało na kolonji zobojętnienie pod względem religijnym, a wzmożenie się narodowych uczuć.

Do zalet, jakie sobie wyrobili barbarzacy w walce o byt, o istnienie, trzeba dorzucić i to, że w sprawach gromadzkich występują społem i solidarnie, jak wobec władz świeckich, tak również i kościelnych.

Kolonja Św. Barbara należy do średniozamożnych w Paranie.

Barbarzacy wykupili część ziemi pod Palmeirą na Monte Alegre, z którego ostatnimi czasy kilka rodzin wyszło aż pod Guarapuawę, rozkupili przyległą do ich kolonii fazendę (większa ziemska posiadłość) po Bleyu, wykupili sporo ziemi na Mandasaji, Papagaios Novos i na Encruzihalda, a jeden z nich Walenty Cieślak, kupił fazendę, która łączy kolonję Św. Barbarę z Mandasają.

Kolonia Kanta Gallo pod względem narodowym stoi bardzo nisko; ząb wynaradawiania się jest znaczny.

Przed kilku lały staraniem gromadki osób wzniesiono budynek szkolny i sprowadzono nauczyciela w osobie p. Władysława Widorskiego.

Niektórzy koloniści, a nawet tubylcy zaczęli posyłać do tej szkoły, ale cóż, kiedy nauczyciel ze względu na zbyt niskie wynagrodzenie na stanowisku wytrwać nie mógł.

Szkoła upadła, budynek stoi pustkami..

Tow. imienia Stanisława Staszyca również upadło, a koloniści, którzy nie chcieli utrzymać szkoły dla dobra swych dzieci, podług słów miejscowego kupca, Włocha, Libra Mezadre, przepijają w każdą niedzielę i święto od 15 do 20 milrejsów.

Na ziemiach wykupionych z wolnej ręki powstała kol. Papegois Noros. Jest to najbogatsza kolonja w Palmaryjskiem i śmiało można ją zaliczyć do najbogatszych w Paranie. Polacy posiadają tutaj dwa młyny, jeden tartak, kilka sklepów i ziemi od kilkunastu do paruset akrów i to ziemi dobrej i jeszcze niewyniszczonej.

Na kol. Papagois Novos jest kilku kolonistów, z których każdy z osobna mógłby utrzymać nauczyciela, a jednakże kolonja nie posiada go, pomimo nawet to, że staraniem Władysława Furmana i rodziny Czeluśniaków wzniesiono obszerny szkolny budynek i założono tow. „Świt”.

Ostatnimi czasy budynek wynajęto rządowemu nauczycielowi i tym sposobem pozbyto się mola z głowy.

Na kolonji przeważa przekonanie, że nauka i wogóle oświata do szczęścia niekoniecznie jest potrzebną, ale za to zabobony, wiara w uroki i czary panują tu niepodzielnie.

Trafiają się rodziny, które po kilkaset milrejsów płacą tak zwanemu czarownikowi-murzynowi, żeby „zdjął” z nich nieszczęścia i choroby, a „rzucił” je na ich wrogów przeważnie sąsiadów. O miłości bliźniego wówczas zapominają.

Murzyni biorą od głupich pieniądze, jedzą dobrze i piją, pobudzają do niezgody coraz to inne rodziny i śmieją się, kpią sobie z naszych ciemnych wychodźców i ich potomków, wychowanych w zacofaniu.

Kolonja Papagaios Novos liczy do 70-ciu polskich rodzin i łączy się z Manda Sają od północnego zachodu, t. j. z zupełnie przeciwnej strony niż kol. św. Barbara.

Na Manda Saji jest rozrzuconych luźnie kilkanaście polskich rodzin.

Są to ludzie przeważnie zamożni. Jest nadzieja, że z czasem Polacy wykupią tutaj więcej ziemi i założą szkołę. Na tejże kol. Polak, p. Józef Szulc posiada tartak.

Oprócz wyżej wvmienionych polskich kolonji, w palmaryjskiem municjum znajdują się jeszcze polskie osiedla na Enkruzilhada Vieiras i Santa Kruz, ale w małej liczbie, wobec tego wynaradawiają się i pod względem kulturalnym cofają wstecz.

Dla małych grup polskich kolonistów, rozrzuconych luźnie po kraju, parański ogół Polaków powinien się z czasem zdobyć przynajmniej na kilku dobrych wędrownych nauczycieli.

Gdybyśmy wogóle mieli dobrych nauczycieli i poddostatkiem, to inaczej miałby się nasz kolonista, inaczejby czuł i myślał. Ale mamy mało nauczycieli i przeważnie ot takich, którzy są przyczyną zniechęcenia wśród ludu do polskiej inteligencji, a nawet do polskich szkół.

W miasteczku Palmeira są tylko dwie polskie rodziny, ale za to pod samą Palmeirą na kol. Municypal i Gregorio osiadło kilkanaście naszych rodzin, które trzymaja się nieźle. Założyli oni tow. im. Adama Mickiewicza, wybudowali budynek szkolny i z biedą utrzymują polskiego nauczyciela, ponieważ większość do szkoły nie posyła i takowej nie popiera, chowając swe dzieci bez oświaty, na dzikusów.

Obecnie na cztery polskie budynki szkolne w municypjum, działa tylko jedna szkoła na tej ostatniej kolonji. Na kolonji św. Barbarze szkoła z braku nauczyciela obecnie nie jest czynna.

Michał Sekuła.

Araucaria, 28 stycznia 1920

 

emigracja

 

Artykuły zostały pobrane z Polony, ich oryginały znajdują się w Bibliotece Narodowej.

Podziel się tym ze znajomymi! Poinformuj ich o garwolin.org

One thought on “Michał Sekuła (1884-1972)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *