Janina Ogonowska o wrześniu 1939 r.

Poniżej zamieszczam fragment wspomnień mojej Mamy, Janiny Ogonowskiej, opowiadający o tym, co zapamiętała z września 1939 r. Miała wtedy 6,5 roku i mieszkała z rodzicami i dwoma młodszymi braćmi w Garwolinie przy ul. Długiej 6 (na rogu ul. Przechodniej). Jej rodzicami byli kuśnierz Stanisław Kotlarski i Filipina z domu Kobus.

Historię lalki, która spłonęła razem z jej domem, słyszałam w dzieciństwie setki razy. Utrata lalki jest niczym w porównaniu ze stratami, jakie poniosło nasze powiatowe miasto, ale jest symbolem utraty normalnego i szczęśliwego dzieciństwa. Moim dziadkom we wrześniu 1939 r. zawalił się świat, dla ich dzieci popołudnie 8 września 1939 r. stało się traumatycznym przeżyciem na całe życie.

 

Bombardowanie Garwolina

Nie pamiętam 1 września 1939 r. Pamiętam, że przed wybuchem wojny zaklejano szyby okien paskami papieru na krzyż, żeby uchronić je przed stłuczeniem podczas silnych wybuchów. Pamiętam także, że moi rodzice rozmawiali między sobą o tym, czy tatę zmobilizują, ale nie pamiętam, czy to było jeszcze przed wojną, czy już po jej wybuchu. Pamiętam także, że rodzice skóry, nad którymi tata właśnie pracował, schowali przezornie w piwnicy w mieszkaniu ciotki Rózi. U nas takiej piwnicy nie było.

8 września 1939 r. było święto Matki Boskiej Siewnej. Po południu, była godzina 3 lub 4, mama zabrała mnie do kościoła na nieszpory. Kiedyś po południu nie było Mszy św. tylko ewentualnie odbywały się jakieś nabożeństwa. Dużo ludzi wtedy przyszło do kościoła. Tata z moimi młodszymi braćmi został w domu. I wtedy nadleciały samoloty. Nie pamiętam, czy wyły syreny alarmowe, ale pamiętam ten straszliwy huk nisko lecących samolotów, świst lecących bomb, odgłosy wybuchów i strzelających karabinów maszynowych. Pamiętam także, że gdy zaczął się nalot, ktoś w kościele zaintonował Boże, coś Polskę. Nie wiem, czy tę pieśń dośpiewano do końca, bo ludzie zaczęli uciekać z kościoła, bali się, że strop zawali im się na głowy. Przez główne drzwi strach było wychodzić, bo na placu kościelnym i na ulicach miasta niemieccy lotnicy polowali na ludzi. Uciekliśmy bocznymi drzwiami. Dzisiaj drugie wyjście z kościoła jest przez zakrystię, a kiedyś były drugie drzwi po lewej stronie prezbiterium. Dzisiaj w tym miejscu jest wnęka i stoi tam figura Chrystusa. Uciekliśmy tamtędy na drugą stronę ulicy Staszica, a potem za plebanię do księżowskiego sadu. Przed wojną za plebanią aż do szkoły powszechnej był ogród, który należał do plebanii. W tym ogrodzie były drzewa owocowe i myśmy się pod nie schowali. Tam przeczekaliśmy nalot. Pamiętam, że płakałam, bo bałam się o mojego małego, dopiero co urodzonego brata, Marianka, który został w domu.

Gdy nalot się skończył, pobiegłyśmy z mamą do domu. Wracając do domu, widziałam, że na ul. Nadwodnej paliły się domy. Potem dowiedziałam się, że pierwsze bomby spadły na dom Piesiewiczów na tej ulicy. Nasz dom nie był zbombardowany. W domu nie było taty, uciekł z moim braćmi do piwnicy murowanego domu na ul. Kościuszki (naprzeciwko obecnego banku spółdzielczego). Wkrótce wrócił do domu i szybko ustalili z mamą, co robić dalej. Postanowili, że uciekniemy do Budzenia. Tam mieszkała rodzina mojej babci Kotlarskiej z domu Pawliszewskiej. Rodzice bali się, że nalot się powtórzy i że zginiemy. Zaczęli pospiesznie pakować najpotrzebniejsze rzeczy. Zapytałam mamę, czy mogę wziąć ze sobą moją piękną lalkę. Mama była bardzo zdenerwowana i z tych nerwów zabroniła mi ją wziąć ze sobą. Rodzicom udało się zabrać z domu dużo rzeczy, ale tylko to, co dało się łatwo spakować. Tata, widząc spustoszenie, jakie zrobiły bomby i pożar miasta, uznał, że ukrycie skór w piwnicy ciotki Rózi nic nie da. Przeniósł je do murowanej piwnicy, w której wcześniej ukrył się z moimi braćmi. Tam przeniósł także inne nasze rzeczy. A potem pieszo poszliśmy do Budzenia.

Rodzice podjęli dobrą decyzję o ucieczce do Budzenia, bo następnego dnia był drugi nalot i bombardowanie Garwolina. Niemcy zrzucili wiele bomb zapalających i przy ciasnej, drewnianej zabudowie jeden dom zapalał się szybko od drugiego. Z Budzenia widziałam pożar miasta. Nasz dom z meblami i z tym, co w nim zostało, spłonął. Spaliła się także moja lalka. Pożar miasta był olbrzymi, bo od niego zapaliły się wieże i dach kościoła. Kryształowe żyrandole runęły na posadzkę.

Do dzisiaj nie znoszę odgłosów nisko latających samolotów, świstu lecących bomb, wybuchów i strzelania. Za każdym razem, gdy w garwolińskim kościele śpiewane jest Boże, coś Polskę, przypomina mi się tamten dzień i mam łzy w oczach.

Okupacja

Nie pamiętam, jak długo mieszkaliśmy w Budzeniu u cioci Antosi Pawliszewskiej. Chyba kilka dni. Wróciliśmy do miasta jeszcze przed wkroczeniem Niemców. Pamiętam, jak pojawili się w mieście. Na ulicy Sienkiewicza Niemiec zastrzelił Krysię Piesiewicz. Miała 13 lat i przebiegała przez ulicę. Nie wiem, dlaczego Niemiec uznał ją za wroga, którego należy zabić. Pamiętam, że jeszcze we wrześniu 1939 r. zmarł mój dziadek Kotlarski. Pewnie mu serce nie wytrzymało tego stresu i widoku zniszczonego miasta. Po powrocie do Garwolina nie mogliśmy zamieszkać w naszym domu, bo go nie było. Rodzice wynajęli pokój pani Piesiewiczowej („Masielnicy”) na ul. Sienkiewicza. Rodzina Kobusów bardzo ucierpiała we wrześniu 1939 r. Spalił się nie tylko nasz dom, ale i piekarnia. Wujek Szczepan, który ją prowadził po śmierci dziadka Kobusa, przeniósł się do Stoczka Łukowskiego i tam założył piekarnię. Tam się potem ożenił z Janiną Sałasińską. Ciotka Rózia, która straciła dom i sklep, przeniosła się z synem do Gończyc i tam na skrzyżowaniu głównych szos (Warszawa – Lublin i Sobolew – Żelechów) otworzyła swój sklep. Jeździłam do niej w wakacje. W Garwolinie ocalała piekarnia wujka Olka Kobusa na Końcu. Ciocia Marysia Kobusówna czas wojny spędzała w domach swojego rodzeństwa. Pomagała trochę swojemu bratu w Stoczku, trochę czasu spędziła u siostry w Gończycach i w piekarni brata Olka, a także trochę pilnowała mnie i moje rodzeństwo, gdy moja mama była w szpitalu. Pamiętam, że rodzina Kobusów pomimo oddalenia utrzymywała ze sobą stały kontakt. Na przykład do Garwolina na odpust 6 sierpnia przyjeżdżał wujek Szczepan, a garwolacy jeździli z rewizytą 15 sierpnia na odpust do Stoczka Łukowskiego. Nie wiem, co się stało z żydowską rodziną, która obok nas mieszkała.

 

Fragment pochodzi z książeczki Janiny Ogonowskiej pt. Moje wspomnienia (Garwolin 2018).

Podziel się tym ze znajomymi! Poinformuj ich o garwolin.org

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *