Gen. Władysław Anders o powiecie garwolińskim we wrześniu 1939 r.

Władysław Anders (1892-1970) w czasie kampanii wrześniowej 1939 r. służył w polskiej kawalerii w stopniu generała brygady. Rozkazy Naczelnego Wodza rzuciły go na teren naszego powiatu. Po wojnie w polonijnej prasie generał publikował w odcinkach swoje wojenne wspomnienia zatytułowane Bez ostatniego rozkazu. W czasach PRL książkę tę można było przeczytać, jeśli się miało dostęp do „drugiego obiegu”. W wolnej Polsce po raz pierwszy wydano ją już w 1989 r. Od tego czasu miała wiele wznowień.

Przytaczamy fragment wojennych wspomnień gen. W. Andersa, który dotyczy naszych ziem:

W kulminacyjnym punkcie walki otrzymałem przez radio rozkaz, przekazany przez szefa sztabu gen. Rómmla, płk. Aleksandra Pragłowskiego, przerwania walki i z rozkazu Naczelnego Wodza natychmiastowego odejścia do jego odwodu do rejonu Parczewa. Warszawa miała się bronić do upadłego. (…)

Wiedziałem, że będę musiał przebić się jeszcze przez otaczające nas oddziały niemieckie, które przerwały jedyna szosę Warszawa-Lublin. Decyduję się skoncentrować moje oddziały w lasach na południo-zachód od Garwolina.

Trudno było z góry podać dokładne miejsce koncentracji. Nie wiedzieliśmy bowiem, gdzie i w jakiej sile znajdują się oddziały niemieckie. Największe jednak trudności sprawiły nam drogi zatarasowane w kilku kolumnach przez uchodźców z dobytkiem i tyłowe wozy wojskowe. Tłumy te, stale bombardowane i ostrzeliwane przez samoloty nieprzyjacielskie, nie wiedziały dokąd się udać. 

Z największym trudem przedzierały się nasze oddziały na południe, zmuszone wielokrotnie do marszu na przełaj przez pola, co było szczególnie uciążliwe dla samochodów pancernych, artylerii i taborów. Cały marsz był niezwykle męczący. Mosty były wysadzone przez dywersantów, niemieckich kolonistów. Ogień artylerii niemieckiej od wschodu, a także zza Wisły, chociaż nie bardzo celny, wprowadzał zamieszanie w tłumie uchodźców. Mój samochód był też lekko trafiony, a jadący ze mną oficer łącznikowy ranny.

Minęliśmy Garwolin, gdzie zastaliśmy jedynie dopalające się zgliszcza i, jak na drogach, dużo trupów ludzkich i końskich. Garwolin, miasto powiatowe, miało kilka garbarni skór, a większość mieszkańców stanowili ubodzy Żydzi. Lotnictwo niemieckie spaliło Garwolin doszczętnie na dzień przed naszym przemarszem. 

Rozesłałem oficerów łącznikowych w celu zebrania oddziałów. Osobiście zawróciłem kilka szwadronów 11. pułku ułanów i 1. pułku szwoleżerów z warszawskiej brygady kawalerii, które wzięły kierunek marszu na Warszawę i nie mogły wyjaśnić, z czyjego rozkazu to uczyniły. Koncentrację moich oddziałów wyznaczyłem w lesie na zachód od szosy Garwolin-Lublin. Powoli udało się uporządkować i zebrać oddziały w celu wydostania się z worka. Widzieliśmy lotnictwo niemieckie, które w licznych zgrupowaniach zasilało swoje oddziały, odcinając nam odwrót. Przeprowadziłem mylące natarcie na oddziały niemieckie wzdłuż szosy Garwolin-Lublin, a całą grupą obeszliśmy na przełaj i dość szczęśliwie przedostaliśmy się za Wieprz. Udało się nam przeprowadzić część samochodów pancernych, trochę samochodów osobowych i – na szczęście – prawie wszystkie wozy amunicyjne oraz zaopatrzenia.

Mieliśmy duże trudności w przeprawie przez Wieprz, gdzie z wyjątkiem jednego wszystkie mosty były zerwane.

 

Fragment odcinka wspomnień Władysława Andersa z „Ludu” 1949 nr 29.

Podziel się tym ze znajomymi! Poinformuj ich o garwolin.org

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *