Kiedy wiatr historii zaczyna nam wiać w oczy…
czyli czym był Potop Szwedzki dla Garwolina i o niemądrej decyzji kanclerza Zamoyskiego.
W życiu ludzi nic nie jest dane raz na zawsze. Podobnie z życiem miast. Jednym z najgorszych nieszczęść w ich historii są wojny, a z drugiej trzy grosze kłopotów potrafią dorzucić decyzje odgórne. To nie II Wojna Światowa, a Potop Szwedzki był w historii największym kataklizmem, który podniszczył nasz Garwolin. A z decyzji odgórnych, które bardzo zaszkodziły naszemu miastu wymieniłbym niezrozumiały dla nas pomysł kanclerza Zamoyskiego. Po tym, co zrobił, nie jest już naszym bohaterem.
Garwolin rozwijał się całkiem dobrze mimo przydarzających się pożarów. Przypomnieć warto, iż w 1565 r. najliczniejsi byli tu piwowarzy, było ich aż 63. W następnych dziesięcioleciach ich liczba zwiększa się do 160. Nie liczę wielu piekarzy, kowali, krawców, prasołów (handlarzy solą – jednym z głównych produktów ówczesnej wymiany), czapników i innych. Rolnictwo nie było zatem podstawą istnienia. Garwolin stawał się centrum produkcji piwa, byliśmy silną marką finansową w Polsce. Taki Okocim, Żywiec i Warka w jednym po naszej stronie Wisły. Sprawy szły dobrze. Zwłaszcza, że nutka omijania podatków nie była nam i wtedy obca, stąd w trakcie lustracji majątkowej napisano: „w każdej wsi królewskiej ku Garwolinowi należących jest piwowarów wiele które słody mielą w młyniech garwolińskich ze zboża pospolitego, tego nam nie ukazano, aniśmy się do tego dowiedzieć mogli”.
Dziesiątki lat żmudnego budowania. I wtedy spada na nas grom z jasnego nieba! Jan Zamoyski kanclerz koronny nakazuje przenieść słodownię, browar, czyli całe know-how w 1583 r. z Garwolina do Zamościa! Jako właściciel Zamościa chciał ten dochodowy biznes mieć u siebie. Pół żartem pół serio wypada złożyć rachunek piwowarom ze Zwierzyńca i producentom późniejszej „Perły” za wiedzę, którą ich poprzednicy wywieźli z naszego terenu. To jedno z głupszych posunięć wyhamowujących nasze kierunki rozwoju na ponad 200 lat, do czasu, kiedy zaczęto rozkręcać biznesy z futrami i kożuchami. A to już temat na nową opowieść o kuśnierzach.
Mała, osobista dygresja. Jako młody człowiek poznałem w roku 1993 r. senatora hr. Jana Zamoyskiego, w prostej linii następcę Kanclerza. W rozmowie okazałem swoje garwolińskie oburzenie. Pan Jan z dobrotliwym uśmiechem próbował bronić przodka, iż jako jeden z najbogatszych magnatów w Rzeczypospolitej mógł nawet nie zauważyć tego faktu. Pozostałem nieprzekonany.
Jednakże największym nieszczęściem na przestrzeni wieków okazał się dla nas Potop Szwedzki. Jako społeczeństwo przeżyliśmy zabory, powstania i dwie wielkie wojny światowe. To, co było wcześniej, zatarło się w zbiorowej pamięci. A przecież dla Mazowsza, dla Garwolina jednym z największych kataklizmów w ich istnieniu okazał się najazd Szwedów i późniejsze zagony księcia Rakoczego. To był dla mieszkańców prawdziwy koniec świata, jaki oni znali. Szwedzi, Siedmiogrodzianie i inni grabili, mordowali i wywozili wszystko, co się da. Kilka lat temu niski poziom Wisły w Warszawie odsłonił skarby, jakie płynęły do Gdańska i dalej do Szwecji. Dziki naród z Północy bogactwo renesansu zobaczył dopiero u nas.
Popatrzmy na skalę zniszczeń. W 1646 roku miasto – mimo złych decyzji Zamoyskiego – liczyło około 640 domów, po zawierusze potopowej pozostało ich… 50! Liczba zasianych ogrodów miejskich zmniejsza się z 77 do 5! Przez następne sto lat liczba domów zwiększyła się jedynie o 31… Powiało pustkowiem i czuć było biedę.
Dawny Powiat i okolice zamieścił kiedyś mapę Mazowsza z 1783 r. Widać na nim szlak handlowy przez Latowicz i dalej na południe omijając nasze ziemie. Nasza cherlawa droga toczyła się do Osiecka. Dalej na północ było już gorzej. I to był kolejny problem. Po durnej decyzji Zamoyskiego, po Potopie Szwedzkim, który zniszczył nam świat obok rolnictwa, nie mieliśmy źródeł zarobkowania. Jarmarki i targowiska to już było za mało. Na dwieście lat wylecieliśmy poza główne nurty rozwoju. Trzeba było nowych impulsów, a te zaczęły się pojawiać dopiero w dziewiętnastym wieku. Na lata pozostała nam ciężka praca.
Rozmyślania o historii Garwolina Romana Talarka