Starosta Freudenthal w relacji Krystyny Modrzewskiej

Z „Pamiętnika okresu okupacji” Krystyny Modrzewskiej wybieramy to, co napisała o drze Freudenthalu, staroście garwolińskim. Jest tam także opis jego śmierci. Z relacji bezpośredniego uczestnika zamachu na starostę – ppor. Wacława Matysiaka – wiemy, że odbyło się to trochę inaczej, ale prawdopodobnie wersja, którą zapisała Modrzewska, krążyła po starostwie:

Weneckie okno mego biura wychodzi na park starościński. Świeża, jasna zieloność, wypielęgnowane ścieżki, wystrzyżone żywopłoty; pięknie tam. Kreishauptmann dr Freudenthal, który wrócił właśnie z urlopu po operacji wyrostka robaczkowego (mówią, że ta operacja miała na celu uniknięcie służby wojskowej), na białym koniu wolniutko objeżdża park. Cofam się od okna, bo nie chcę przecież, aby mnie tak zobaczył bezczynnie sterczącą. (…)

Dr Freudenthal zarządza aresztowania i wywozi również szereg urzędników z naszego starostwa. (…)

Na szosie warszawskiej pewnego pięknego, słonecznego przedpołudnia rozwalono 7 żandarmów, wśród których był również komendant miejscowej żandarmerii leutnant Peters. Ich zmasakrowane, pokrwawione ciała przywieziono potem do starostwa, ułożono w wielkiej sali posiedzeń, przybranej we flagi i kir. Niemki płakały na korytarzach, starosta przysięgał pomścić się straszliwie. Flagę ze swastyką, powiewającą na naszym budynku, opuszczono do połowy masztu. Przezornie spaliłam parę numerów „B. I.” [Biuletynu Informacyjnego], które szwędały się na stoliku koło mego łóżka i czekałam. Rozpoczęły się aresztowania. Dr Freudenthal szalał. Wraz z Daunerem i Sieversem wystawiali coraz to nowe listy „zakładników”, których dziesiątkowano na miejscu, względnie wywożono na Pawiak. Wzmogła się działalność Arbeitsamtu. Kierownicy tego urzędu – Sosna i Samatin – zarządzali olbrzymie obławy po wsiach i wywożono całe transporty młodzieży. Schwytano też kilku chłopców z AK z bronią. Zabijano całe rodziny. Palono domy. Wzmogła się też reakcja ze strony „lasu”. Zabijano w jasny dzień żandarmów, konfidentów, grantowych policjantów. Wśród moich towarzyszy było wielu rannych. (…)

Dr Freudenthal, kat powiatu garwolińskiego, trzydziestokilkuletni wyższy oficer SS, piękny mężczyzna o złych oczach i trochę głupawo zawsze otwartych ustach (…) miał miękkie, białe ręce i nosił olbrzymie pierścienie na obu wskazujących palcach. Usiłowano już raz uwolnić ziemię od tego eunuchoidalnego potwora, lecz seria chybiła i pan starosta rządził dalej, ostrzej jeszcze, bezwzględniej i okrutniej. Ani na krok nie rusza się bez eskorty. Nawet na spacer po parku chodzi z kilkoma „czarnymi” z przodu i z tyłu. Żona jego, gruba Niemka o wyglądzie cyrkówki, podobno bliska krewna Franka, rozjeżdżała po mieście piękną dwukołową bryczką z białym koniem w czerwonym zaprzęgu, a za nią jako eskorta jechali na koniach SD. Często zachodziła do starosty, oglądała biura, nie dostrzegając urzędników i przesiadywała na miłych pogawędkach u niemieckich urzędniczek, z których każda po kolei była jakiś czas kochanką jej męża. Obecnie przyszła kolej na naszą „Welbkę”. „Welbka” w swych zamyśleniach cielęco-miłosnych, w swych ekstatycznych zachwytach na widok starosty była przekomiczna. Bawiła nas stokrotnie. Stała się głupsza jeszcze niż dotąd była. Trzy dni potem starosta został zabity. Poinformowana o jego podróży służbowej do Warszawy, bojówka w przebraniu robotniczym układała kamienie przy warszawskiej szosie. Starosta jechał swoją wspaniałą limuzyną z silną eskortą. Towarzyszyło mu kilku urzędników niemieckich i zgraja wiernych SD. Na końcu kolumny jechał komendant SD, były szewc z Poznańskiego, zapijaczony, brutalny Lorenz. Gdy auta mijały klęczących przy kupach kamieni „robotników”, jeden z nich zerwał się i cisnął granat pod koła wozu Freudenthala. Następnie sypnięto serię z RKM-u. Ranny starosta wyskoczył jeszcze z rozbitego auta, usiłował się bronić rewolwerem, wzywał pomocy Lorenza, który widząc co się święci, dodał gazu i zwiał mimo serii, które sypały się za nim z przydrożnego rowu. Starosta dostał 17 kul. Zginął z nim szef wydziału gospodarczego Thönert i jego młody adiutant – „czarny”. Następnego ranka przywieziono do Garwolina 30 więźniów Pawiaka z zagipsowanymi ustami. Wdowa po staroście domagała się, aby egzekucja odbyła się publicznie na rynku miejskim. Komendant Sievers nie zgodził się i „zakładników” rozstrzelano tuż za mostem, na łące. Trupy załadowano z powrotem na ciężarówkę. W przeciągu godziny krwawe plamy na murawie pokryto grubą warstwą kwiatów.

Źródło: „Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego” 1960 nr 33

Podziel się tym ze znajomymi! Poinformuj ich o garwolin.org

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *