W czerwcu 1943 r. w rejonie Wilga przejęliśmy duży zrzut lotniczy broni, amunicji, sprzętu łączności, środków opatrunkowych i lekarstw. Zrzutu dokonał samolot angielski 4-motorowy ” Laneaster „. Przyjęty ładunek został przetransportowany i umieszczony w schronach ziemnych znajdujących się w lasach Nadleśnictwa Łucznica. Po każdym przyjęciu i umieszczeniu zawartości zrzutów w schronach dokonywano komisyjnego liczenia wraz ze sporządzaniem protokołu przyjęcia.
Tym razem w skład komisji weszły trzy osoby: Komendant Obwodu major „Marcin” – Władysław Szkuta, adiutant obwodu kpt. „Mirkowski ” – Wacław Makulec i dowódca dywersji obwodu ppor. „Ziuk” – Wacław Matysiak. Następnego dnia po zrzutach o świcie, udaliśmy się na wyznaczony punkt znajdujący się na skraju lasu Łucznica przy drodze wiodącej z miejscowości Pilawa. Tu oczekiwał na nas leśniczy „Strzała”, który idąc na przełaj doprowadził nas do schronu ukrytego wśród pagórków i gęstwiny leśnej. Schron zbudowany był w zboczu jednego z pagórków i nadzwyczaj pomysłowo zamaskowany.
W pobliżu schronu zostaliśmy zatrzymani i wylegitymowani przez czujkę z ochronnego oddziału, który ubezpieczał schron w czasie, gdy był on otwarty. Schron otwarto i weszliśmy do wewnątrz. Widok nie był zachęcający. Broń stłoczona, mata powierzchnia, brak świeżego powietrza. Rozpoczęliśmy swą pracę zaczynając od szczegółowego liczenia broni i ustawiania jej w odpowiednio przygotowane stojaki. W miarę potrzeby oliwiono i wazelinowano oraz kartkowano poszczególne rodzaje broni. W schronie wraz z nami pracowało 6 osób. Warunki pracy były bardzo ciężkie, pracowaliśmy przy świecach, częściowo pomagając sobie lampkami elektrycznymi. Co dwie godziny, a pod koniec pracy i częściej musieliśmy wychodzić na zewnątrz schronu, aby odpocząć, a przede wszystkim zaczerpnąć świeżego powietrza.
Około godziny 16 zakończyliśmy mozolną pracę i opuściliśmy schron. Na skutek zatłoczenia schronu nie było warunków do napisania protokołu i sprawozdania z przebiegu przyjęcia zrzutów i stanu przyjętej broni oraz sprzętu. Porządkując broń w schronie robiliśmy jedynie odręczne notatki. Mieliśmy obowiązek w przeciągu dwóch dni od chwili przyjęcia zrzutów złożenia sprawozdania do dowódcy Okręgu w Warszawie o przebiegu tej akcji. Pisemne opracowanie sprawozdania na wolnym powietrzu uniemożliwiał nam padający gęsty deszcz.
W tych okolicznościach leśniczy „Strzała” zaproponował komendantowi obwodu, abyśmy udali się do jego mieszkania, tam sporządzili protokół i sprawozdanie, które on wraz ze swoim sprawozdaniem wyśle do Warszawy jeszcze tego samego dnia przy pomocy specjalnego łącznika. „Strzała” był kierownikiem technicznym przyjmowania zrzutów obwodu „Gołąb”. On również -niezależnie od sprawozdania komendanta obwodu, składał do Okręgu w Warszawie sprawozdanie organizacyjno – techniczne, z przebiegu akcji. Mjr „Marcin” przedstawioną mu propozycję przyjął i w czwórkę udaliśmy się do mieszkania lejniczego. Gdy zbliżyliśmy się do Nadleśnictwa, aby uniknąć podejrzeń, przyjęliśmy szyk luźny i pojedynczo rożnymi drogami dotarliśmy do mieszkania leśniczego.
„Strzała” mieszkał wraz a żoną i malutkim synkiem w Nadleśnictwie Łucznica. Mieszkanie jego było zlokalizowane w jednym z „czworaków” /dom dla robotników leśnych/, na strychu w szczytowej ścianie. Na strych wchodziło się po schodach ze środkowej sieni „czworaka”. Drzwi do mieszkania były zamykano na „ślepo”, to jest, nie posiadały klamki zewnętrznej, zamykano i otwierano je jedynie kluczem. Byto to mieszkanie, jak na warunki okupacyjna idealne, ponieważ mało rzucało się w oczy. Po przybyciu do mieszkania „Strzały” i przywitaniu – zacnej i czcigodnej Pani domu, ta wiedząc o tym, że jesteśmy głodni z miejsca zaproponowała, aby przed rozpoczęciem przez nas pracy służbowej, coś niecoś przegryść. Z wielką radością przyjęliśmy tę propozycję, gdyż byliśmy niemiłosiernie głodni. Sytuacja ta powstała wskutek niespodziewanego przedłużenia się prac w schronie o kilka godzin, a my nie przewidując zakłóceń nie wzięliśmy ze sobą żadnych kanapek. Leśniczy – widać – z góry przewidział, że będziemy u niego na posiłku, gdyż zaledwie zdążyliśmy przyjąć zaproszenie Pani domu, jut na stół wjechały smakowite kanapki i litr z czerwoną kartką. Nadzwyczaj zachęcająco przemawiały do nas kanapki, nie ze względu na wędlinę, bo tej było bardzo mało, ale na przepyszny razowy chleb własnego wypieku i dość obfitą ilość różnych jarzyn. Patrząc na te smakołyki zaczął nam niesamowicie dokuczać głód. Siedliśmy do stołu i nim zdążyliśmy sięgnąć po pierwszą kanapkę, ktoś gwałtownie kołacze w drzwi. Leśniczy otwiera, a do mieszkania wpada jeden z pracowników leśnych i głosem pełnym zdenerwowania podaje – żandarmi -a sam błyskawicznie ulatnia Się. Prysł sielski nastrój. Pierwsza myśl uciekać, ale jak i którędy? Nadleśnictwo ze wszystkich stron otoczone, nie ma żadnych szans.
Małżonka leśniczego chwyciła półtorarocznego synka i wybiegła z domu, leśniczy „Strzała” chwycił wszystkie notatki i ze słowami – muszę je i radio schować, też wyszedł z domu. Zostaliśmy sami. Z ukrycia wyglądamy przez okno umieszczone w szczycie domu, widać zbliżająca się ławę /trylijerę/ żandarmów. Za chwilę słyszymy krzyki i przekleństwa żandarmów, którzy miotając się, wypędzali mieszkańców na podwórze Nadleśnictwa. Część żandarmów przystąpiła do legitymowania ludności reszta przeprowadza rewizję biur i mieszkań. Każdy z nas przygotowuje sobie alibi, kennkarty są prawdziwe, ale czym wytłumaczyć obecność trzech obcych ludzi w mieszkaniu prywatnym i w dodatku w nieobecności gospodarzy ? Jak dotychczas nikt nas nie niepokoił. Cisną się pytania – dlaczego, komu mamy zawdzięczać tan spokój? Na to pytanie odpowiedz nadejdzie później. Stopniowo uspokajamy się, zerkamy na smakołyki. W tem jeden z nas inicjuje, aby rozpocząć konsumowanie. Nie wiedząc, czy nie jest to nasz ostatni posiłek decydujemy się skorzystać z obecnej sytuacji. Siadamy do stołu i zachowując ciszę rozpoczynamy nasz posiłek. Po prostu połykamy kanapki zakrapiając „siwuchą”. Po wypiciu paru kieliszków, czujemy się bardziej spokojni. Jednak – w pewnym stopniu – alkohol działa uspakająco. Jedząc kanapki cały czas słyszymy krzyki Niemców i od czasu do czasu, wyraźny tupot żandarmskich butów na schodach wiodących na strych. Jak się później wyjaśniło Niemcy kilka krotnie zaglądali na strych, lecz dzięki temu, że był on zapalnie pusty i słabo oświetlony, a przepierzenie do mieszkania wyglądało zupełnie jak ściana szczytowa; zaglądający tam nie zauważyli nic podejrzanego i uważając, że jest on zupełnie pusty, szczegółowej rewizji nie przeprowadzili. Inaczej sytuacja przedstawiała się na dole, to jest w biurach i w mieszkaniach. Tu żandarmi wykazali się swoją głupotą i barbarzyństwem. Dokonując rewizji niszczono wszystko co się tylko dało, nawet łóżeczka dziecinne łamano i rozbijano. Po tej rewizji mieszkania wyglądały okropnie, nie tylko zawartość szaf i łóżek walała się na podłogach, lecz również ściany poobijano z tynku. Okazało się, że strychy innych „czworaków” byty szczegółowo rewidowane, ale to jedynie dlatego, że były one zagracone.
Jak już uprzednio wspomniałem strych, na którym umieszczone było mieszkanie „Strzały”, był wyjątkowo schludnie utrzymany, ponieważ pod bokiem leśniczego przestrzegano przepisy ppoż.
Jego wygląd powstrzymał żandarmów od przeprowadzenia tam rewizji. Tym to szczęśliwym okolicznościom zawdzięczaliśmy nasze ocalenie. Dawno już została zakończona rewizja, ale żandarmi jeszcze długi czas przebywali na dziedzińcu, dopiero przed zmrokiem opuścili Nadleśnictwo i pomaszerowali w kierunku miejscowości Osieck. W krótkim czasie po odejściu żandarmów pojawili się małżonkowie „Strzała”. Na ich twarzach malowało się wielkie zdziwienie. Nie mogli w prost uwierzyć, że my, w tak krytycznej chwili, mogliśmy tyło spałaszować. Półmiski były zupełnie puste, posiłek przygotowany dla pięciu osób — został pochłonięty przez nasze przepaciste żołądki. W stosunku do gospodarzy mieliśmy wyrzuty sumienia i wstyd nam było za naszą żarłoczność, i egoizm. Przeprosiliśmy ich gorąco, zwalając winę na stan naszych nerwów i wszystko obrucono w żart. Gospodarze domu usprawiedliwiając swą nieobecność, wyjaśnili nam, że posiadają schowki, z których nieomieszkali skorzystać. „Strzała” rozmawiając z mieszkańcami Nadleśnictwa dowiedział się od nich, że żandarmi twierdzili iż poszukują 3 mężczyzn, którzy rzekomo ukrywają się na terenie Nadleśnictwa. Jest wysoce prawdopodobne, że nie był to jedynie przypadek, a rzeczywiście do żandarmerii wpłynął donos, ale informacja ta była mało dokładna. Po upewnieniu się, że żandarmi opuścili rejon Łucznicy — skrycie — pojedynczo przedostaliśmy się do lasu i dalej lasami dotarliśmy do swych domów.
Tak szczęśliwie — dla nas – zakończył się jeden z epizodów z życia okupacyjnego.
Garwolin, luty 1973 r.
Wacław Matysiak były dowódca oddz. dywersji obwodu „Gołąb”.
Opracował Kot Krzysztof