EPIZOD
Otwocki w czasie okupacji
W lutym 1944r. w różnych sprawach wybrałem
się do Warszawy. Na stacji kolejowej w Garwolinie
przy pomocy znajomych kolejarzy załadowałem
się do pociągu, który zdążał z Lublina do
Warszawy. Pociąg był okropnie przeładowany, na
zewnętrznych wszystkich stopniach wagonów zwisali
uczepieni pasażerowie, czyli, jak to się
wówczas mówiło oblepiony „winogronem”.
Z Garwolina do Otwocka dojechaliśmy bez żadnych
przygód. Po wtoczeniu się pociągu na peron w
Otwocku i zatrzymaniu zauważyłem wokół pociągu
wzmożony ruch i gorączkową bieganinę cywili i
żandarmów. Po pewnej chwili pociąg, w którym
jechałem został otoczony kordonem żandarmów. I
do wagonu weszło 4 żandarmów.
Żandarmi do wagonu wchodzili po 2 wejściem
końcowym z bronią gotową do strzału, równocześnie
z okrzykiem, aby się nikt nie poruszał, gdyż
będą strzelać. Ludzie w wagonie zamarli w
bezruchu i z przerażeniem oczekiwali co będzie
dalej. Jeden z żandarmów łamaną polszczyzną zapowiedział,
że żandarmi dokonają sprawdzenia
dowodów i przeprowadzą rewizję osobistą.
Po tej zapowiedzi po jednym z żandarmów zajęło
stanowiska przy drzwiach wejściowych na końcu
wagonu z twarzą zwróconą do środka wagonu, z
bronią gotową do strzału, obserwując pasażerów,
a pozostali dwaj rozpoczęli sprawdzanie dowodów
i dokonywanie rewizji osobistej jadących.
– . –
– 2 –
Myślowo zacząłem przygotowywać się do kontroli
i w tym momencie z przerażeniem
uświadomiłem sobie, że wychodząc z domu wziąłem
z sobą dowód osobisty /kenkartę/ na obce
nazwisko, ale zabij nie wiem na jakie. Okropność!
Niesamowity ogarnął mnie lęk i niepokój. Nie
pamiętam, abym kiedykolwiek w życiu przeżywał
podobnie okropny stan załamania. Nie dlatego,
że za moją nierozwagę przyjdzie drogo zapłacić,
może nawet życiem, ale ogarnął mnie okropny
wstyd za moją lekkomyślność i brak rozsądku oraz
że tak głupio wpadłem.
Tym bardziej, iż byłem świadom, że lekkomyślnie i
karygodnie zlekceważyłem zasady instrukcji konspiracyjnej,
która nakazywała, że w razie zmiany
dowodu osobistego, należy przez najbliższe dni
często sprawdzać i powtarzać nazwisko, na które
jest wystawiony nowy dowód. Teraz za ten błąd
muszę drogo zapłacić.
Początkowo czuję w całym ciele ogień, potem występują
dreszcze i cały oblewam się potem.
Podobnież, jak później twierdzili sąsiedzi obok
mnie stojący, że okropnie zbladłem i wyglądałem
na wielkiego cierpiętnika. W pewnym momencie
czuję, że mój mózg powraca do równowagi, zaczynam
logicznie myśleć. Powstaje myśl, aby wykorzystać
mój opłakany wygląd i zerknąć do dowodu.
Spoglądam na żandarma, który stoi naprzeciwko
mnie od przodu obok drzwi wejściowych i pilnuje
nas abyśmy się nie poruszali. Jego wyłupiaste
oczy, wydaję mi się, że wpatrzone są wyłącznie
na mnie. Oczy jego są strasznie utkwione we
mnie nieruchomo, oczy węża hipnotyzującego
swą ofiarę. Mimo tak niekorzystnych warunków
postanowiłem wykorzystać zbolały swój wygląd i
– . –
– 3 –
zerknąć do dowodu, który znajduje się w kieszeni
wewnętrznej marynarki po lewej stronie na
wysokości piersi. Bardzo ostrożnie i pomalutku
przesuwam prawą rękę z pozycji zwisającej do
dowodu w okolice serca. Mimo iż ruch ręki był
nieznaczny i wydawało mi się, że jest niewidoczny,
to jednak żandarm go zauważył. Widzę,
jak ruszył z miejsca, przepychając się przez
ciżbę pasażerów idzie do mnie. Czuję znów
falę okropnego lęku, w myślach powtarzam
sobie, tak to już koniec. Żandarm podchodzi
do mnie i słabą polszczyzną pyta, dlaczego się
poruszyłem i tym samym zlekceważyłem polecenie
żandarmów? Głosem zbolałym odpowiadam, że
polecenie żandarmów respektuję i wcale
niemiałem zamiaru je lekceważyć, tylko jestem
ciężko chory na serce. W tamtej chwili dostałem
ataku czuję się bardzo źle, brak mi powietrza
jestem bliski omdlenia i upadku. Żandarm
trochę się uspokoił badawczo popatrzył na mnie
i widocznie moja bladość i zbolały wygląd,
upewniły go, że mówię prawdę i rzeczywiście
jestem chory. Zaklął po niemiecku,
odwrócił się ode mnie i odszedł na swoje
poprzednie miejsce. Ja błyskawicznie wykorzystałem
ten krótki moment, wiedząc, że przez
chwilę nie jestem obserwowany. Chwyciłem palcami
prawej ręki dowód i uniosłem go na tyle,
aby zobaczyć wpisane nazwisko – przeczytałem:
„Majewski”. Opanowała mnie radość. Żandarm
już stanął na swym dawny miejscu i znów
wlepił we mnie swój gadzi wzrok. Ja staram
się utrzymać poprzednią pozycję ciała, robiąc
minę i wygląd, jak najbardziej zbolałego i
cierpiącego. Po kilkudziesięciu minutach,
– . –
– 4 –
tak mi się wówczas zdawało, podchodzi do
mnie żandarm, ten który sprawdzał dowody
w wagonie z tyłu za mną i zażądał dowód
osobisty, podałem mu, a po przejrzeniu dowodu
zapytał o imię i nazwisko – podałem,
następnie dokonał rewizji osobistej, potem
oddał mi dowód, a sam rozpoczął dalszą
kontrolę podróżnych. W czasie tych perypetii
zupełnie zatraciłem poczucie czasu i orientację
w terenie. Rozmyślając nad tym co w
tak krótkim czasie przeżyłem. W tem wyczuwam,
że pociąg się zatrzymuje i słyszę głos
konduktora – Dworzec Warszawa Wschodnia.
A więc cała ta historia zajęła czas na
przelocie pociągu Otwock – Warszawa.
Żandarmi opuszczają wagon i wyprowadzają
trzech mężczyzn, dwóch miało jakieś kłopoty z
dowodami, a trzeci posiadał dużą paczkę
wyładowaną świeżym wieprzowym mięsem.
Po opuszczeniu wagonu i dworca jeszcze
raz sprawdziłem dowód i wyruszyłem do
miasta.
Dzień ten był jednym z najbardziej
przykrych i nerwowych w mym życiu.
Wacław Matysiak
10 lipiec 1983r.
Opr. Cezary Ćwiek