Borowiczanie z powiatu garwolińskiego (cz. 2) – ich losy

Kilka dni temu prezentowaliśmy listę więźniów łagru Borowicze pochodzących z powiatu garwolińskiego. Poniżej prezentujemy krótki opis ich losów.

Byli więźniowie łagru NKWD nr 270 w Borowiczach nie chcieli opowiadać o tym, co ich spotkało. Tylko nieliczni zdecydowali się zapisać swoje wspomnienia i je opublikować. Oczywiście było to możliwe dopiero po zmianie ustroju lub za granicą. Na podstawie tych relacji oraz najnowszych badań naukowych możemy z grubsza ustalić, co się z nimi działo. Ich gehennę można podzielić na kilka etapów.

 

Aresztowanie

Zostali aresztowani na jesieni 1944 r. (większość w październiku lub listopadzie) przez żołnierzy urzędu bezpieczeństwa publicznego. Przesłuchiwani byli jednak przez NKWD. Pierwsze i główne pytanie przesłuchania dotyczyło przynależności do Armii Krajowej. Pytano także o innych towarzyszy broni. Drugie kluczowe pytanie, które pojawiało się w trakcie przesłuchań, dotyczyło akcji przeciwko partyzantom i żołnierzom radzieckim. Aresztowanym nie stawiano żadnego formalnego zarzutu, nie zamierzano także wobec nich prowadzić żadnego oficjalnego śledztwa. Nigdy nie zostali postawieni w stan oskarżenia, nie stanęli przed żadnym sądem, nie udowodniono im żadnej winy. Ich „przestępstwem’ była przynależność do Armii Krajowej lub innej formacji niepodległościowej. Z badań naukowych wynika, że byli to szeregowi żołnierzy tych wojsk.

Pierwsze przesłuchania odbywały się w lokalnych siedzibach służb bezpieczeństwa, ale dość szybko aresztowanych przewożono do miejsc koncentracji więźniów, np. do Siedlec, Sokołowa Podlaskiego, Lublina, aby ich dalej wywieźć w głąb Związku Radzieckiego. Sposób ich potraktowania ewidentnie świadczy o tym, że nie chodziło o to, czy aresztowani brali udział w tej czy innej akcji, ale że zostali uznani za niebezpiecznych dla władz radzieckich. Cała akcja miała na celu prewencyjne wyeliminowanie z polskiego społeczeństwa grup, które mogły stawić opór instalowaniu komunistycznej władzy w Polsce.

Przesłuchania odbywały się metodami znanymi później z ubeckich więzień.

 

Transport

Więźniów załadowano do wagonów towarowych. Mamiono ich informacjami, że zostaną wcieleni do wojska polskiego, ale więźniowie szybko z kierunku jazdy pociągu wyciągnęli wniosek, że jadą na „białe niedźwiedzie”. Próbujących uciekać, zabijano. Jazda do Borowicz trwała 10-12 dni. Wagony były nieogrzewane, uwięzionym dokuczało pragnienie, głód i zimno. Niektórzy nie byli odpowiednio ubrani. Pierwsza selekcja, kto przeżyje, a kto nie odbywała się już na tym etapie. Ten, kto wychodząc z domu, nie był ciepło ubrany, nie miał szans przeżycia. W każdym z jadących pociągów zmarło kilkudziesięciu ludzi. W jednym z pociągów, który jechał dużo dłużej niż inne, zmarło po drodze 300 osób.

Z badań naukowych wynika, że więźniów przewieziono do Borowicz 4 pociągami, które wyruszały z Polski w listopadzie 1944 r. Ostatni dojechał do Borowicz na początku grudnia.

Lokalna ludność przywitała Polaków wyzwiskami. Wyzywano ich od bandytów i faszystów.

 

Łagier Borowicze

Przywiezieni w listopadzie i grudniu 1944 r. do Borowicz Polacy najpierw przechodzili kwarantannę, podczas której nie pracowali (do stycznia 1945 r.), wykonywali tylko lekkie prace wewnątrz obozu. Następnie zbadano ich, rozdzielono na podobozy i przydzielono pracę (na przełomie stycznia i lutego).

Łagier Borowicze składał się z kilku podobozów: miejskiego (Borowicze), Szybatowa (zwanego też Szepietowem), Jogły (Jegolska) i obozu szachtowego (Ustie). W obozie miejskim więźniowie pracowali w cegielni i tartaku. W Szepietowie i Jogle więźniowie wyławiali z rzeki Msty spławiane drzewo, rąbali stemple i inne elementy drewniane do kopalń, pracowali w stolarniach i przy pracach rolnych. Najbardziej ciężka praca była do wykonania w obozie szachtowym. Więźniów zmuszano tam do pracy w kopalni w warunkach urągających wszelkim zasadom racjonalnej pracy. Skierowano tam do pracy ok. 1 tys. Polaków.

Więźniowie mieszkali w barakach pełnych pluskiew (w jednym z obozów latem wygarniano je z baraków szuflami), nie było tam sienników, nie było kocy. Ich wyżywienie było niedostateczne pod względem ilości i składu. Nie zapewniało wystarczającej liczby kalorii potrzebnych osobom niepracującym, a w połączeniu z ciężką fizyczną pracą szybko prowadziło do wycieńczenia organizmu. Więźniowie zapadali na dystrofię, a panujące zimno (średnia temperatura zimą wynosiła -20 stopni) przyczyniało się do powstawania zapalenia płuc, gruźlicy i innych chorób. W obozach były szpitale i lekarze, ale wobec braku lekarstw i narzędzi medycznych, opieka lekarska była fikcją. W marcu 1945 r. w podobozie Jogła wybuchła epidemia czerwonki (11 z 20 garwolińskich Borowiczan zmarło w kwietniu tego roku). Więźniowie wyprzedawali swoje ubranie, aby zdobyć jedzenie. Chodzili coraz bardziej obdarci, ubrani w odzież obozowej produkcji. Ciężkie warunki łamały morale ludzi. Dochodziło do kradzieży jedzenia.

Według Dariusza Roguta:

W najlepszej sytuacji żywnościowej byli funkcyjni, posiadający dobre kontakty z administracją obozową. Prowadzili często z Sowietami handel, np. bieliznę i odzież sprzedawali za tytoń, który miał bardzo dużą wartość. W tej grupie byli również rzemieślnicy (krawcy, szewcy), którzy naprawiali odzież dla władz obozowych.

Zmarłych więźniów grzebano nago w płytkich zbiorowych mogiłach na przyobozowych terenach. Grobów nie oznaczano.

Wartownicy obozu byli nastawiani bardzo negatywnie do więźniów. Mówiono im, że mają do czynienia z polskimi przestępcami. Gdy dowiadywali się, że więźniowie walczyli z Niemcami, czasem ich stosunek do nich ulegał poprawie. Często ich zmieniano, aby nie nawiązywali bliższych relacji z więźniami. Dodatkowym upokorzeniem dla żołnierzy Armii Krajowej było to, że w obozie znaleźli się razem z niemieckimi jeńcami. W obozie znajdowali się także Węgrzy, Austriacy, Czesi i in.

W obozie więźniowie mieli problem z dostępem do wody. Przywożono ją spoza obozu beczkowozami i  starczało jej zwykle do ugotowania zupy. Do picia i mycia się wody brakowało. Pierwszą kąpiel polskim łagiernikom urządzono po 3 miesiącach. Więźniowie obrastali brudem i wszami.

Obóz szachtowy zbierał największe żniwo śmierci wśród więźniów. Przyczyniała się do tego ciężka praca w kopalni. Oprócz wysiłku wielkim problemem była woda. Górnik łupiący skałę bardzo szybko przemakał wodą stojącą na dnie kopalni i tryskającą ze ścian. Po wyjściu z kopalni w mokrym ubraniu przez długie godziny był wystawiony nawet na 30-stopniowe mrozy. W kopalniach wydobywano węgiel niskiej jakości. Metody pracy były skrajnie nieracjonalne. 11 mieszkańców powiatu garwolińskiego, którzy zmarli w kwietniu 1945 r., mogło zginąć także z powodu pracy w tej kopalni.

Wielką rolę w Borowiczach odegrał ks. Aleksander Kornilak, który organizował zbiorowe modlitwy, spowiadał, udzielał sakramentów. Jego nazwisko znajduje się wśród nazwisk garwolińskich Sybiraków na pamiątkowej tablicy w Kolegiacie pw. Przemieniania Pańskiego w Garwolinie.

 

Borowicze i jego podobozy

(Księga Borowiczan, Warszawa 1994, s. 46)

 

Odmiana losu

Internowani nie wiedzieli, jak długo będą więzieni. Nie zostali skazani na karę o określonej długości. W 1945 r., po zakończeniu II wojny światowej w Europie, władze radzieckie odrobinę złagodziły kurs, czego wyrazem była dyrektywa NKWD o zwolnieniu Polaków, którzy popełnili mało istotne przestępstwa lub byli szeregowymi żołnierzami Podziemia.

Jesienią 1945 r. zaczęły się ponowne przesłuchania więźniów. Miały one na celu podzielenie więźniów na mniej i bardziej winnych (za bardziej winnych uznawano oficerów i kadrę kierowniczą). Tym, których uznano za mniej winnych, pozwolono wrócić do Polski. Zwolnienia z obozu zaczęły się w styczniu i lutym 1946 r., podlegała im znaczna część więźniów.

 

Swierdłowsk

W obozie Baranowicze zostawiono najbardziej zatwardziałych przeciwników komunistów. 5 lipca 1946 r. przeniesiono ich do obozu w Swierdłowsku. Pracowali tam przy wyrębie tajgi. Praca w lesie była tak ciężka, a normy dzienne tak zawyżone, że więźniowie podnieśli bunt. Zaczęli głodówkę – nie pobierali wyżywienia i nie wychodzili do pracy. W ten sposób częściowo poprawili swój byt – poprawiło się trochę wyżywienie, a także przeniesiono ich do lepiej zaopatrzonego obozu (z siennikami, kocami, pralnią, odwszalnią, dostateczną ilością ciepłej wody). Przestali także pracować przy wyrębie lasu, zatrudniono ich albo w sowchozach, albo w swierdłowskich fabrykach. Ucierpieli natomiast organizatorzy protestu. Zostali osadzeni w ciężkim więzieniu.

Więźniów z Swierdłowska zwolniono w listopadzie 1947 r.

 

Powrót do Polski

Zanim więźniów zwolniono, przeniesiono ich do lżejszej pracy, do podobozu Kowańce. Każdemu dano mydło i wysłano do bani. Mieli nakaz ogolenia się. Odebrano im stare ubrania, a dano do wyboru mniej zniszczoną odzież niemiecką lub radziecką. Wymieniono także im bieliznę. Więźniami zajęli się lekarze, wydano im lekarstwa.

Zwolnionych więźniów wsadzono ponownie do wagonów towarowych, tym razem o trochę lepszym standardzie, i przewieziono na granicę z Polską. Z badań naukowych wynika, że powracający w 1946 r. zmieścili się w 3 pociągach. Podróż również trwała kilka-kilkanaście dni. W Brześciu więźniowie zostali umieszczeni w obozie przejściowym. Następnie byli przewożeni do Białej Podlaskiej, której ludność bardzo serdecznie zajmowała się 'repatriantami’, jak ich oficjalnie nazywano. Mieczysław Godlewski, były więzień Borowicz, tak wspominał swój powrót do kraju:

Nie wiem, czy ktoś kiedyś w życiu, był serdeczniej przyjmowany, tak jak nas przyjmowało społeczeństwo Białej Podlaskiej po powrocie z łagru. Jeżeli ktoś, kiedyś będzie czytał moje wspomnienia, to niech przekaże Władzom i Społeczeństwu Miasta Białej Podlaskiej, że pamieć o tym musi trwać wiecznie. Aby okazać tyle serca i poświecenia dla drugiego człowieka w tamtych czasach, to trzeba było mieć wiele odwagi i być naprawę Polakiem.

Mieszkańcy Białej szturmowali pociągi nachodzące ze Związku Radzieckiego. Nie bacząc na konwojentów, przynosili powracającym jedzenie, a nawet wykradali ich z pociągów.

NKWD przekazała nadzór nad więźniami polskiemu Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego. Każdy z uwięziony, aby być zwolnionym musiał wypełnić ankietę. Byłym więźniom wydano zaświadczenia, stanowiące ich tymczasowe dowody osobiste i pieniądze na podróż do domu. Wydawano im także po pół paczki UNRRA. Surowo zakazywano im także opowiadać o obozie.

Powrót grupy wysłanej do Swierdłowska odbywał się na takich samych zasadach.

Borowiczanie wracali do swoich domów zniszczeni fizycznie. Lokalne służby bezpieczeństwa przez cały czas bacznie przyglądały się ich życiu.

 

Opracowanie przygotowano na podstawie:

  1. Arkusz Aleksandra, Polacy internowani w obozie NKWD nr 270 w Borowiczach w latach 1944-1949, „Pamięć i Sprawiedliwość” 2006, nr 2, s. 209-230.
  2. Borowiczanie. 70. rocznica deportacji do obozów sowieckich, Lublin 2014.
  3. Godlewski Mieczysław, Wspomnienia z więźnia łagrów Borowicze, „Roczniki Kolbuszowskie” 2000, nr 4, s. 113-142.
  4. Księga Borowiczan. Tom IV, pod red. Romana Bara i in., Sopot-Warszawa 1999.
  5. Kisiel-Potocki Victus, Na sybir w 1944 roku, Los 1988.
  6. Ostapski Wacław, Wspomnienia z łagrów sowieckich, Warszawa 2001.
  7. Rogut Dariusz, Z dziejów internowanych Polaków w Związku Sowieckim: Łagier nr 270 w Borowiczach, „Acta Universitatis Lodziensis. Folia Historica” 2001, nr 73, s. 121-144.
Podziel się tym ze znajomymi! Poinformuj ich o garwolin.org

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *