Prezentujemy krótką, ale znaczącą informację na temat problemów mieszkańców Wargocina. Można tylko podziwiać ich hart ducha w utrzymaniu własnego kościoła i parafii.
Przegląd Katolicki, 21 stycznia 1892, nr 3
W a r g o c i n. Na samym brzegu Wisły stoi tu drewniany kościółek dla 600 parafjan. Już Długosz, opisując klasztor Benedyktynów w Sieciechowie, wspomina o wsi Płoszewice, dziedzictwie klasztoru, która należy do parafji Wargocin, ale wtedy Wargocin leżał na tem wysypisku piaskowem, które do dziś istnieje, a główne koryto wiślane było poza Wargocinem dzisiejszym. Stary Wargocin leżał bliżej Kozienic i należałby dziś do gubernji radomskiej.
Zdaję mi się, że to Wolter powiedział, że najpierwej pokłoniłby się plebanowi wiejskiemu, ale, gdybym wybierał plebanów, najpierwej pokłoniłbym się plebanowi wargocińskiemu. Proszę sobie wyobrazić, nędzne wysypisko wiślane, odgrodzone od całego świata, 600 dusz prostaczych, a do tego trochę więcej jak siedemdziesiąt lat wieku, czy można być więcej dobrowolnym abnegatem?—Naturalnie, nikt posądzić nie może, aby to czynił dla ludzkiej chwały, czy materjalnego interesu.
Zastaliśmy jeszcze ślady przyboru wiosennego, podmurówka plebanji z powodu rozwodnionego piasku wgłębiła się więcej jak dziesięć cali niżej, ziemia zaś pod podłogą plebanjalną została w swojem miejscu, wskutek tego podłoga na plebanji się podniosła. Kościół już ponaprawiany, a przystrojony na przyjęcie takie pożądanego gościa nie dawał poznać, że Wisła w nim bawiła na pół łokcia wysoko. Dawniejszy kościół pewno stał na dzisiejszem wysypisku, a teraźniejszy, postawiony koło 1725 roku, pokonsekrowany 1745 r. przez ks. Michała Kunickiego suffrugana krakowskiego. Dzisiejszy proboszcz, ks. Jan Chyczewski, w 1880 r. wszystko uporządkował, odnowił, do ładu doprowadził; dziś na starość nie ma spokojnego kącika, bo któż zaręczy, że takiż sam zator nie utworzy się tej wiosny? Już zaczął myśleć, aby Wargocin oddać komuś młodszemu, ale parafjanie prosili, aby ich nie opuszczał. —Zrośliśmy się już, mówił, za te lat 40, dożyjemy razem wieku do końca. —My to naprawimy, pomożemy ale nie tak zaraz, boć wszystkim wiadomo, że na nasze żyzne pola Wisła dwa łokcie naniosła piachu, i my sami chleba nie mamy, ale Bóg łaskaw; jeszcze trochę, a wspomożemy się i poradzimy. — Więc stary ojciec duchowny, rozejrzał się po swoich kątach, żal mu się zrobiło tracić znajomych od lat tylu, i został; owszem, jeszcze obiecał, że swoich paręset rubli włoży, aby z miłemi kątami zostać do śmierci.
Kiedyśmy wszyscy swoi byli przy stole, jeden z sąsiadów opowiadał nam o tegorocznym zatorze i wargocińskiej niedoli. Sąsiedzi wiedzieli o sobie, zator już rozbity, wody zaczęły opadać, więc blizki sąsiad siada w łódkę, wziąwszy z sobą trochę wina, mięsa, chleba zbliża się do Wargocina—a tu wszystko w wodzie, łódką dostaje się na proboszczowskie pokoje i spostrzega proboszcza siedzącego na pułapie plebanjalnym. „Sąsiedzie, przywiozłem ci chleba i soli, posil się i jedź do nas.”—„Oj, żebyś mi przywiózł wody do picia, tobyś mnie ucieszył. Bóg ci zapłać za dobre serce, ale ja nie odstąpię od swego, boć i wody opadają.” Więc się pytam, czy godzi się nie pokłonić plebanowi wiejskiemu, a szczególniej wargocińskiemu?
Najdostojniejszy Pasterz odprawił solenne nabożeństwo, ludowi pobłogosławił, prosił aby nie zapominał o kościele, aby poprawił dom proboszczowski, boć pozostaje druga alternatywa, przyłączy ich do innej parafji, a będzie to dla starego ich przyjaciela — proboszcza smutnem, zabijającem, a dla nich sromem.
Gazeta Świąteczna, 25 kwietnia 1915, nr 3
Smutek parafji Wargocina. Z parafji tej, leżącej nad Wisłą w okolicy Maciejowic, pisze do nas jeden czytelnik: Dawniej krzywdziła nas tylko Wisła, która zalewała i zabierała nam ziemię, i musieliśmy się od niej bronić, co nam sprawiało dużo mozołu. I kościół nasz stał nad Wisłą. Był on starodawny, drewniany, niewielki, bo i parafja też jest mała. Składa się tylko z dwóch wiosek i z niecałego tysiąca dusz. Kościół nasz chylił się do upadku, tak, iż przed paru laty była obawa, że go nam zamkną. Aby tego uniknąć, zajęliśmy się starannie odnową kościoła. Trudna to była sprawa, ale pomału wszystko się zrobiło. Kościół został pięknie odnowiony i pomalowany, a były w nim ładne, duże, kosztowne ołtarze, i w zakrystii mieliśmy dużo kosztownych ornatów. Ostatniemi czasy sprowadziliśmy stacje męki Pańskiej i nawet nie były jeszcze poświęcone. Cieszyliśmy się, że mamy znowu na długo jakby nowy kościół. Ale cóż się stało? Przyszła okropna wojna i Prusacy spalili nam ten piękny dom Boży. Nie uratowano nawet pieniędzy, które się tam w kasie parafialnej znajdowały. Kościół wraz z przyborami do nabożeństwa wart był 40 tysięcy rubli. I sama wieś dużo też ucierpiała; nawet kilka osad spaliło się od kul pruskich. I cóż się dalej dzieje? Ksiądz wyjechał do sąsiedniej parafii Pawłowic, a u nas smutek straszny, bo nie słyszymy wcale słowa Bożego i nabożeństwo nie odprawia się choćby bodaj w stodole jak w innych parafjach. Przyjechał ksiądz dziekan z Garwolina, ocenił szkody w dobytku parafjalnym i pytał nas, co dalej zrobimy. Uradziliśmy postawić sobie choć niewielką kapliczkę, póki się na kościół zdobędziemy. Ale tymczasem trzeba było postanowić, czy chcemy być przyłączeni do parafji Pawłowickiej, czy do Maciejowickiej. Nie wiedzieliśmy, błędne owce, co począć, wreszcie przyłączyliśmy się do Maciejowic. Przed Wielkanocą musieliśmy się błąkać, aby dostać się do spowiedzi. Powiadają, że parafja Wargocińska będzie całkiem skasowana, bo jest za mała; a my powiadamy, że, o ile to tylko będzie w naszej mocy, będziemy się starali nowy kościół zbudować. Wszakże chyba i rząd powinien nam dopomóc. P. Jaskulak.
Gazeta Świąteczna, 17 czerwca 1917, nr 24
Z parafji Wargocina w powiecie garwolińskim, guberńji siedleckiej, piszą do nas: Półtrzecia roku już trwa żałoba naszej parafji po kościele, który się nam od pocisków armatnich spalił, a był właśnie dopiero co przedtem odnowiony i pięknie pomalowany. Spłonął nam ten dom Boży ze wszystkiemi przyborami kościelnemi. Ksiądz nasz zrzekł się wtedy parafji, a nas oddano pod opiekę proboszcza w sąsiednich Pawłowicach. Ale przykro nam i boleśnie tułać się po obcych kościołach, więc zaczęliśmy kołatać i pisać podania do Biskupa. Jakoż przysłano do nas księdza, aby na miejscu zbadał potrzeby parafji. Było to w niedzielę 22 kwietnia. Jakaż to dla nas była wielka uroczystość! Ksiądz naradzał się z nami, co postanowić, a myśmy zgromadzili się jak na odpust i prosiliśmy, żeby u nas pozostał i dopomógł w tej biedzie. Ksiądz powiedział, że gotów jest do nas przybyć, a my, nabrawszy otuchy, że będziemy mieli własnego proboszcza, obiecaliśmy wybudować tymczasem kapliczkę. Rozstaliśmy się weseli — ksiądz chętny, a my rozradowani, że będziemy znów mieli swego ojca duchownego. Każdy z nas żegnał go z osobna. Odjechał — i od tej pory nie mamy o nim żadnej wiadomości, więc ta wesołość w tęsknotę się obraca. Gdy słyszymy, że, naprzykład, zapowiedzi młodzieży wargocińskiej głoszone są w kościele pawłowickim, to aż nam serce się kraje z żalu, bo przecież myśmy sami kościoła nie spalili, tylko wojna go nam zabrała, a karę ponosimy. Myśmy kościół swój kochali i choć był już staruszek, dźwigaliśmy go z upadku. Stał nad samą Wisłą. Kto tędy płynął przed kilku laty, to widząc go mówił: — Stary to kościół, zupełna już rujina!—Ale gdy w parę miesięcy potem znowu go zobaczył, to nie chciał wierzyć, że to ten sam. — Patrzcie! — mówił, — na miejscu rujiny, jaka to dziś tu ładna szopka betlejemska! — A dziś tęsknie tylko spoglądamy w tę stronę, gdzie stał dom Boży. Bracia czytelnicy! nikt z nas nie pamięta już owych czasów, kiedy kraj nasz przeszedł pod obce panowanie; ale gdyby kto pamiętał niezależność Polski i własny nasz rząd, toby płakał nad niewolą, której potem zaznaliśmy. Nie pamiętaliśmy tego, to też łatwiej nam było znosić obce rządy, z któremi jużeśmy się byli oswojili. Otóż tak samo i my, parafjanie wargocińscy, za sto lat z górą może byśmy się oswojili z tem, że należymy do cudzej parafji; ale dziś każdy tęskni za kościołem i każdy chciałby mieć własny zarząd parafji. A tu ludzie nam mówią, że już w Wargocinie kościoła nie będzie, bo parafja, jako zbyt mała, przyłączona będzie do Pawłowickiej. Ale my się na to za nic nie zgodzimy, tem bardziej, że księża z sąsiednich Maciejowic pocieszają nas nadzieją, że może jeszcze parafję odzyskamy. Osobliwie ksiądz kanonik Pleszczyński tak powiada: — Bierzcie się, bracia, do pracy i oświaty, zaniechajcie wódki, kart i papierosów, a przy Bożej pomocy kościół w Wargocinie stanie. — Daj mu, Boże, za te słowa otuchy zdrowie i długie życie! P. Jaskólak
Projekt kościoła w Wargocinie z 1921 r.
Lubelski Dziennik Wojewódzki, 28 marca 1935, nr 6
Z kwesty urządzonej przez Komitet Budowy Kościoła w Wargocinie w roku 1934 na terenie wojew. warszawskiego i lubelskiego na podstawie pozwolenia Urz. Wojew. Lubelskiego L. B. A A. 6/2 i Urz. Woj. Warszaw, z dn. 24.III-34 r. L.B.P. III 6/20 zebrano 6.749 zł. 48 gr, którą to kwotę przeznaczono na budowę kościoła w Wargocinie.
Głos Lubelski, 7 września 1937, nr 245
Nowa szkoła powszechna, we wsi Wróble Wargocin, odbyło się uroczyste poświęcenie i otwarcie nowozbudowanej 2 klasowej szkoły powszechnej. Szkoła ta została wybudowana wyłącznym wysiłkiem mieszkańców tej wsi, liczącej 80 rodzin, kosztem około 6.000 zł. Znajdą w niej pomieszczenie wszystkie miejscowe dzieci w wieku szkolnym, które dotychczas uczyły się w nieodpowiednich warunkach. W uroczystości wziął udział wicestarosta dr. Pokiński, miejscowe organa samorządowe i okoliczna ludność.
Artykuły z „Przeglądu Katolickiego”, „Gazety Świątecznej” i „Lubelskiego Dziennika Wojewódzkiego” pobrano z Polony, ich oryginały znajdują się w Bibliotece Narodowej. Artykuł z Głosu Lubelskiego pobrano z Lubelskiej Biblioteki Cyfrowej. Szkic kościoła w Wargocinie pochodzi z artykułu: A. Majdowski, Stań badań nad twórczością Józefa Dziekońskiego w zakresie architektury sakralnej, „Ochrona Zabytków” 1994, nr 3/4, s. 266.