Krystyna Modrzewska – żołnierz AK Obwodu „Gołąb”

Przypominamy niezwykłe losy Krystyny Modrzewskiej (1919-2008) – żołnierza Armii Krajowej działającej na terenie powiatu garwolińskiego. W latach 1941-1944 pracowała w starostwie powiatowym w Garwolinie i z tego powodu mogła wyświadczyć wiele cennych usług konspiracyjnym strukturom. Jej oczami możemy zobaczyć Garwolin, Sobolew i Żelechów w czasie okupacji i zaraz po wkroczeniu wojsk sowieckich.

Krystyna Modrzewska. Autor nieznany.
Źródło TeatrNN.pl

Krystyna Modrzewska miała żydowskie pochodzenie. Używała zmienionego nazwiska (prawdziwym było Mandelbaum), nie podporządkowała się niemieckim zarządzeniem o noszeniu opaski i zamknięciu w getcie. O swoim pochodzeniu nie powiedziała nawet swoim kolegom z AK. Udało jej się przeżyć wojnę, ale większość jej rodziny zginęła.

Poniżej zamieszczamy fragment jej życiorysu odnoszący się do okresu spędzonego w Garwolinie. Jej biografia została opracowana przez Wiolettę Wejman i Agnieszkę Zachariewicz i opublikowana na stronie Teatr NN.pl

W lutym 1941 roku Krystyna Modrzewska została zaprzysiężona i przydzielona do Kwatermistrzostwa Komendy Obwodu Armii Krajowej „Gołąb” w Garwolinie. Przybrała pseudonim „Kret”. W stopniu starszego strzelca współpracowała z AK aż do momentu wkroczenia wojsk sowieckich w lipcu 1944 roku. W 1985 roku Koło Byłych Żołnierzy Armii Krajowej w Londynie wystawiło jej zaświadczenie weryfikacyjne, z którego wynika, że Krystyna Modrzewska prowadziła sabotaż gospodarczy i dostarczała karty zaopatrzenia dla Oddziałów Leśnych AK. Żadnemu z konspiracyjnych kolegów nie zdradziła swojej żydowskiej tożsamości.

Od 1943 roku pracowała w starostwie powiatowym w Garwolinie jako referent w wydziale zaopatrzenia. Była cenioną urzędniczką, niemieccy przełożeni darzyli ją wielkim zaufaniem, co z powodzeniem wykorzystywała do działań sabotażowych w ramach współpracy z AK. Jej praca w urzędzie nie budziła żadnych podejrzeń i cieszyła się tak wielkim uznaniem, że w 1944 roku została wydelegowana do Warszawy na wielką odprawę referentów aprowizacyjnych całego dystryktu warszawskiego. Niemieccy notable, wraz z szefem dystryktu Fischerem gratulowali Modrzewskiej dobrych wyników pracy. W pamiętniku z okresu okupacji napisze: „Przeżyłam wtedy jeden z najlepszych moich wojennych dni, dzień wielkiej, rozpierającej satysfakcji. […] Patrzyłam po twarzach ludzi, po mundurach Niemców, po całym tym otoczeniu z szopki. I ja oto przyjmowałam pochwały od dostojników hitlerowskich, to doprawdy było cudowne! Śmiać mi się chciało, a minę miałam poważną, surową”. Było to rzeczywiście wydarzenie niezwykłe – niczego nieświadomi hitlerowcy uścisnęli dłoń polskiej Żydówce i podoficerowi AK.


Fragment swoich wojennych przeżyć Krystyna Modrzewska uwieczniła w książce pt. Trzy razy Lublin (Lublin 1991). Oto, co napisała o okresie spędzonym w Garwolinie:

Wczesnym rankiem 23 lipca zobaczyliśmy Niemców uciekających. Zbudzeni ruchem aut, wylegliśmy na ulice Garwolina, kamiennie milczącą widownią zapełniliśmy krawędzie chodników. Niemcy uciekali w popłochu, bezładnie i nerwowo upychając do aut walizy, plecaki, pudła i rozsypujące się paczki. Spokornieli, nie dostrzegający milczącej widowni, opuszczali ten umęczony, obficie nasycony krwią skrawek ziemi. Jeszcze Fraulein Therese Jungblut, erynia z Działu Karnego, zdążyła wpaść do swego biura i podłożyć ogień pod akta starościńskich zbrodni. Jeszcze Frau Samatin zdążyła zdemolować centralę telefoniczną. Jeszcze radca szkolny Mueller zdążył, w bezsilnej wściekłości, wyrzucić powielacz z okna II piętra. Niemcy uciekali. O siódmej rano nie było ich już w Garwolinie. My, jeszcze wczoraj „nieniemieccy” pracownicy starostwa, a dziś już tylko żołnierze Armii Krajowej, rzuciliśmy się do gaszenia pożaru i zdzierania ze ścian portretów Hitlera.

(…)

Tuż za Kołbielą weszłam na teren dobrze mi znany, rozpoznawany mimo straszliwego okaleczenia. Zasięg Komendy Obwodu „Gołąb” Armii Krajowej. Każde skrzyżowanie dróg, każde mijane pogorzelisko nasuwało wspomnienie niedawnych okupacyjnych zdarzeń i ludzi z nim związanych.

Garwolin wyglądał jak wielkie wojskowe obozowisko. W oczekiwaniu zapowiadającej się „wielkiej ofensywy” liczne jednostki Armii Radzieckiej i Wojska Polskiego skupiały się w tym węzłowym punkcie. Nieustannie przejeżdżały ciężkie wozy wojskowe, a na trzech głównych skrzyżowaniach pełniły służbę młode dziewczęta w mundurach polowych — „regulierowszczyki”.

Mój mało romantyczny „romans garwoliński” był już sprawą przeszłą i przyjaźnie zamkniętą, ale zatrzymał mnie jeszcze w Garwolinie na kilka dni wypoczynku przed dalszą drogą. Byłam przecież dopiero w jej połowie. Wystarano mi się także o przepustkę do Lublina („udostawierenie”), której podobno czasem żądano po drodze. Jedna z niedawnych koleżanek stała się teraz z racji znajomości języka rosyjskiego ważną osobistością.

Do wielkiego skrzyżowania dróg w Gończycach doszłam brzegiem szosy pod lasem zwanym „Kotwica”, którego tzw. lisie jamy były pierwszym miejscem straceń najpierw Polskich patriotów, a później masakry okolicznych Żydów. Krzyżujące się tu z szosą drogi szły ku miejscom dobrze mi znanym — w jedną stronę do Sobolewa, wsławionego szczególnym bestialstwem stacjonujących tam żandarmów, w drugą — do Żelechowa. Sobolewscy żandarm i byli nie tylko postrachem miejscowej ludności, ale wszystkich, którym wypadło przejeżdżać koleją przez Dęblin. To dzięki ich brutalnym grabieżczym napadom na pociągi osobowe nazwano tę stację „Gołocinem ”. Regularnie ogołacali tzw. szmuglerów, wiozących żywność z Lubelszczyzny.

Żelechów był miłym, ładnie położonym miasteczkiem podlaskim, które wojna zrobiła sceną wielu krzywd i zbrodni. Zupełnie niedawno, w końcu czerwca, byłam w Żelechowie z moimi niemieckimi zwierzchnikami na przeglądzie bydła. Jeszcze wtedy o ucieczce nie myśleli, ale już nauczyli się obawiać leśnej braci i mocno się na drogę uzbrajali. Z Gończyc, po niezbyt nawet długim czekaniu, ciężarówka z jakimś wesołym „starszyną” obok szofera zabrała mnie i jeszcze jedną starszą kobietę z tobołkiem na plecach i dowiozła nas aż do Ryk. Stamtąd szło się na Żyrzyn. Dzieliłam z innymi nocleg w czyjejś gościnnej stodole.

(…)

Wówczas nie nasunęło mi się to przypomnienie, ale dziś wracam pamięcią do ponurego roku 1943, gdy do Wydziału, którego byłam referentem w Starostwie Powiatowym w Garwolinie, przydzielono koleino, w charakterze tzw. pomocy biurowej (Hilfskraft), najpierw Teodozję Ł., a następnie Wilhelminę G. Dostałam ostrzeżenie, że obie te panie „cieszą się” poparciem czynników SS i instytucji pokrewnych, co bezzwłocznie uaktywniło mnie w kierunku szybkiego spławienia ich z mojego biura. Najwidoczniej nie potrafiłam, niezależnie od rodzaju i stopnia zagrożenia, postępować inaczej. Ł. zniknęła w dość dramatycznych okolicznościach, a G. sama zrezygnowała z pracy.

Fragment książki Trzy razy Lublin pobrano z Biblioteki Multimedialnej Teatrnn.

Podziel się tym ze znajomymi! Poinformuj ich o garwolin.org

One thought on “Krystyna Modrzewska – żołnierz AK Obwodu „Gołąb”

  1. Błąd chyba
    „Do wielkiego skrzyżowania dróg w Gończycach doszłam brzegiem szosy pod lasem zwanym „Kotwica”, którego tzw. lisie jamy były pierwszym miejscem straceń najpierw Polskich patriotów, a później masakry okolicznych Żydów”
    Lisie jamy i Kotwica to po drugiej stronie Garwolina …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *