Stefania Ulanowska, prekusorka polskiej etnologii, na łamach krakowskiego „Czasu” opisywała swoje wrażenia o Ziemi Czerskiej. Obserwacje te czyniła mieszkając pod Parysowem. W jednym z odcinków zawarła opis życia żydów z Parysowa („Czas” 26 lipca 1884, nr 171):
Naprawdę, że kto choć raz jechał koleją Nadwiślańską z Warszawy do Kowla, która to kolej i ziemię Czerską przebiega, to na widok wszystkich wagonów literalnie zapchanych żydowstwem, musiał przyjść do przekonania, iż niektóre dzielnice Polski naszej są chyba przeznaczone na nową Palestynę. Wrażenie to wzmaga się jeszcze, skoro się ma sposobność widzieć i słyszeć, co się dzieje w tym samym Parysowie w ogólności, a w jesieni podczas świąt zwanych kuczkami w szczególności. W Parysowie, gdzie nawiasowo dodawszy, kościół parafialny jest drewniany, z dachem gontowym, nie malowanym nawet, a synagoga murowana ma dach żelazny, mieszka Rabin, uważany za świętego. Podlega on napadom epileptycznym, a więc ztąd mniemanie, iż widuje Pana Boga. Straszna to potęga! Słowo jego, skinienie jedno starczy za rozkaz i nietylko z bliższych okolic, ale nawet z Warszawy o mil siedm odległej, ciągną do niego starozakonni po radę i pomoc, gdyż sam przystęp do tak świętej osoby ma dawać szczęścia, zdrowie i błogosławieństwo Boże. Miłosierny jest bardzo, codzień bowiem na sześćdziesięciu biednych żydów gotuje się u niego obiad, a za to sam ma od bogatych tyle pieniędzy, że mógłby się zasypać niemi. Przed paru laty, gdy go zniszczył pożar, to mu nietylko w krótkim czasie postawiono dom nowy, ale nadto przysłano zewsząd tyle sprzętu i żywności, iż nie wiedział gdzie to podziewać. Charakterystycznem jest to, że Rabin ten mający już około sześćdziesięciu lat, który po ojcu odziedziczył godność swoją, więc tutaj się urodził, tu wzrósł i zestarzał się, po polsku nie mówi wcale!Świadczy to wymownie o jego dążnościach i fanatyzmie, a wobec tego zbytecznem już może dodawać, że jest starowiercem. Otoczony tajemniczością, nie wychodzi nigdy, na ulicy się nie pokazuje. Siedzi za swojemi czerwonemi firankami, gdyż takie ma we wszystkich oknach i tylko z Panem Bogiem rozmawia, a przystęp do niego tak jest utrudniony, że trzeba mieć dużo pieniędzy, aby sobie audyencyą wyjednać.
Skoro więc nadejdą święta jesienne, tak zwany sądny dzień i kuczki, takie tłumy ciągną do niego, że niczem są nasze odpusty. Na wszystkich gościńcach, jakie tylko prowadzą do Parysowa i ze stacyi kolei Nadwiślańskiej Pilawy, i z Latowicza, Garwolina, Stoczka i Mińska, aż czarno, aż się roi od żydów, aż trudno sobie wytłumaczyć, skąd się bierze ta ciżba niezliczona?… Mieszczanie Parysowscy jak na dziwowisko jakie wychodzą co wieczór przyglądać się tej nadpływającej szarańczy, jak mówią, i zawsze przy tem obiega jakaś bajeczka puszczona na postrach. Przed dwoma laty na przykład, opowiadano za rzecz najpewniejszą, iż żydzi mieli zamiar wyrżnąć chrześcian, tylko że Rabin kazał im się zatrzymać z tem do czasu, aż ich więcej jeszcze będzie, bo chociaż obecnie liczba ich przeważająca w Parysowie, jednak gdyby się zbiegli chrześcianie z wsi okolicznych, mogliby żydów wytępić. I takim sposobem sprawa ta spełzła na niczem.
W czasie uroczystości dniem najważniejszym jest ten, gdy rabin ukazuje się w oknie zgromadzonym, a ci rzucają na niego pieniędzmi ze wszech stron. W zamian za to pisze on im karteczki polecające do swego ojca nieboszczyka, z któremi to karteczkami idą potem wszyscy na cmentarz i wrzucają je przez okienko do grobowca starego rabina, a ten modli się wtedy za nich, i na jego prośby Pan Bóg odpuszcza im grzechy.
Przeszłej jesieni trafił się tam oryginalny wypadek, podczas tych świąt żydowskich właśnie. Młody i bogaty żyd z Mińska, który od pewnego czasu miał zajączka w głowie, przyjechał, ażeby być uleczonym przez rabina parysowskiego. Rabin miał go uleczyć mocą Bożą, a tymczasem dał mu dwóch stróżów, z których jeden pilnował go we dnie, a drugi w nocy, gdyż pacyent lubił umykać z domu. Ale — jak się to nawet i w bajkach trafia —Stróże się popili i pośpili, a pacyent znikł bez wieści, i to jeszcze w samą straszną noc! — Naturalnie, iż zaraz gruchnęło w miasteczku i w całej okolicy, iż djabeł porwał żyda. Zrobił się gwałt, rwetes, szukano, śledzono… na próżno! Zaczęły się obławy w lesie, a ponieważ biorącym w niej udział płacono po cztery złote dziennie, przeto codzień ktoś z chłopów okolicznych przychodził z oznajmieniem, iż widział żyda tam a tam w krzakach, i obławy powtarzały się bez końca, lecz schodziły bezskutecznie. Minął tydzień, minęło dwa tygodnie: dano spokój próżnym poszukiwaniom. Aż nareszcie w trzecim tygodniu, gdy już i święta miały się ku końcowi, w studni znajdującej się w pobliżu domu rabinowego, wypłynął na wierzch nieszczęśliwy żyd, który widocznie rzucił się tam w chwili obłędu. Jakie to wrażenie zrobiło w miasteczku, trudno opisać. W studni tej była właśnie najlepsza woda, każdy z niej czerpał, każdy ją używał. Nauczyciel wiejski aż się rozchorował na myśl, iż codzień z tej wody spijał herbatę; mieszczanki pozaprawiały nią kapustę na zimę, zaczęło się tedy ogólne wydobywanie kapusty z beczek i płukanie jej na wielką skałę. To zaś najwięcej wszystkich trapiło, że żyd wpadł z butami i że buty jego wymokły w studni. I dopiero wtedy przypomniano sobie, że już we dwa tygodnie po zniknięciu żyda konie wzdragały się pić tę wodę, a nikt nie zwrócił uwagi na to fizyologiczne zjawisko i przyczyny nie dociekał. Między żydami lament był okropny, a ponieważ wydobyty topielec twarz miał mocno czerwoną, przeto twierdzili oni, iż on wie, że źle zrobił i czerwieni się ze wstydu. Wrażenie wypadku wzmogło się jeszcze, skoro się rozeszła wiadomość, iż rabin nie chciał go chować na cmentarzu. Ale wtem nadjechała żona nieboszczyka i rabinowi sto rubli położyła na stole: na próżno, on ani mrugnął; położyła drugie sto, on tylko głową potrząsł; dopiero jak położyła trzecią stówkę, pieniądze wziął i do pogrzebu wydał rozkazy. I tak się ta sprawa skończyła, upamiętniwszy studnię na wieczne czasy. Stefania Ulanowska.
Cały tekst Stefanii Ulanowskiej: