Wanda Tobiasz z d. Mączka

Tym wpisem żegnamy p. Wandę Tobiasz z d. Mączka (1927-2020). Pani Wanda zostanie w naszej wdzięcznej pamięci za wspomnienia wojenne, którymi się z nami podzieliła. Publikujemy je poniżej.

Pomogła nam ona także rozwiązać zagadkę rodziny Flaków. Wskazała miejsce pochówku kobiet z tej rodziny zabitych w nalocie latem 1944 r. Przez dwa lata cierpliwie szukała, nie mając dostępu do internetu, kontaktu z nami, żeby przekazać tę wiadomość. Jeszcze raz dziękujemy. Wieczny odpoczynek racz Jej dać Panie…

DZIEWCZYNKA W BIAŁEJ SUKIENCE

Wspomnienia wojenne Wandy Tobiasz z domu Mączka

W 1939 r. miałam 12 lat. Mieszkałam razem z rodzicami i dwoma braćmi w Garwolinie. Mój ojciec, Onufry Mączka, był woźnym w szkole powszechnej. Mieszkaliśmy w służbowym mieszkaniu przy szkole. Ojciec zarabiał 100 zł na miesiąc, dobrze się nam powodziło, bo nie musiał płacić ani za mieszkanie, ani za światło, ani za opał.

Gdy wybuchła wojna, ludzie ciągle słuchali w radiu komunikatów. Wystawiano odbiorniki na okna, przy nich gromadzili się ludzie i słuchali bieżących wiadomości. Pamiętam, że przez miasto przetaczały się tłumy uciekinierów. Trudno było przejść na drugą stronę szosy warszawsko-lubelskiej. Pamiętam, że wysłano mnie po cukier, ale w sklepach wszystko było wykupione, nic nie można było dostać.

Nie pamiętam, czy 1 września rozpoczął się rok szkolny. Wiem natomiast, że w szkole stacjonowało Centrum Wyszkolenia Kawalerii z Grudziądza. Od któregoś z żołnierzy dostałam drewniane pudełko w kształcie podkowy. Żołnierz pakował się i ono nie zmieściło mu się już do plecaka, dlatego mi je oddał.

8 września było święto Matki Boskiej Siewnej. Było bardzo ciepło i świątecznie. Przy szkole był sad. I wojskowi, i cywile wyszli do tego ogrodu, kładli na trawę jakieś przykrycie i na nim się kładli, aby odpocząć. Poszłam tam i ja, i moja rodzina. Moja mama, Zofia Mączka z domu Bielecka, położyła kilimy na ziemi. Ja miałam na sobie białą sukienkę od komunii. I wtedy zaczął się nalot. Wszyscy w popłochu uciekali. Ja zaczęłam biegać po ogrodzie i płakać, bo nie wiedziałam, gdzie są moi rodzice. W tym chaosie i zamęcie zgubiliśmy się. Ktoś do mnie krzyknął, żebym coś na siebie założyła, bo w białej sukience byłam łatwym celem dla lotników. Narzuciłam na siebie jeden z kilimów. Potem ktoś mi powiedział, że moi rodzice schronili się w suterenie szkoły. Tam było coś w rodzaju schronu. Poszłam tam i rzeczywiście ich znalazłam. W tym miejscu schroniło się wielu ludzi. Moja mama płakała, bo nie wiedziała, co się ze mną stało. Do szkoły zaczęto znosić rannych. Pamiętam, że wtedy zginęło młode małżeństwo z rodziny Boguszów i pani Wolska znad rzeki. Rannych było wiele osób.

Widziałam, jak palił się Garwolin. Nie można było podejść do płonących budynków, taki od nich bił żar. Nawet ziemia pod stopami paliła. Zapaliły się wtedy wieże kościoła. Jedna z nich się przewróciła. Pamiętam także, że ludzie próbowali ratować, co się da z płonących domów.

Mój ojciec na podwórku szkolnym zakopał kufer z naszymi najcenniejszymi rzeczami. Baliśmy się, że dom zostanie zbombardowany i że wszystko stracimy. Wiele osób tak robiło. Nasz dom na szczęście ocalał, także szkoła nie została zbombardowana. Tę pierwszą noc po nalocie spędziliśmy w domu. Następnego dnia ojciec wyszedł na miasto, żeby się zorientować, co się dzieje. Gdy wrócił, kazał nam się ubierać. Założyliśmy na siebie tyle ubrań, ile się dało, a potem uciekliśmy do Leszczyn, do Białeckich, naszych znajomych. Tam spędziliśmy około tygodnia. W Leszczynach było więcej uciekinierów z Garwolina. Nasze matki co rano gotowały śniadanie, a potem musieliśmy wyjść z domu. Pod Sławinami, pod lasem były porobione okopy i schrony i tam właśnie się chroniliśmy. Naloty były codziennie. Kiedyś, gdy szliśmy do tego schronu, nadleciały samoloty. To było straszne, bo akurat znajdowaliśmy się na otwartej przestrzeni. Nie było gdzie się schować. Rzuciliśmy się w bruzdy kartofliska. Wiele lat później leciałam samolotem i przypomniałam sobie ten moment, lotnicy musieli nas bardzo dobrze widzieć i śmiać się z nas, że tak nieporadnie próbujemy się schować. Na szczęście te samoloty miały jakiś inny cel, do nas nie strzelały. Uciekinierzy po jakimś czasie wracali do swoich domów. Szukali swoich rzeczy. Z ruin i pogorzelisk usiłowali wyciągnąć resztki swojej własności.

Mój tata przed wojną należał do Polskiej Organizacji Wojskowej. We wrześniu 1939 r. zakopał przy murze szkoły powszechnej sztandar tej organizacji. Gdy do Garwolina weszli Niemcy przyszli do naszego domu w poszukiwaniu tego sztandaru. Pytali ojca, co zakopywał w ziemi. Ktoś im musiał o tym donieść. Ojciec wtedy powiedział, że zakopywał kufer z naszymi rzeczami. Niemiec sprawdził nasz kufer. Pod metalowymi okuciem znalazł resztki ziemi i ojcu uwierzył.

Kiedy przyszli Niemcy, polskiego wojska już w Garwolinie nie było. Od razu zajęli budynek szkoły powszechnej. Nas na początku z naszego mieszkania nie wyrzucili. Żyliśmy obok nich. Przychodzili do nas ze zrabowanymi kurami i gęśmi. Kazali nam je skubać z piór i patroszyć. Wysyłali potem paczki do swoich rodzin w Niemczech. Wobec nas zachowywali się dobrze. Po jakimś czasie jednak rozdzielono nas ogrodzeniem i wtedy przestali do nas przychodzić. A potem nas wyrzucili z naszego domu. Przenieśliśmy się na ulicę Stacyjną.

Moja mama w 1939 r. była w ciąży. Gdy zaczęła rodzić na jesieni, to już obowiązywała godzina policyjna. Był problem, jak sprowadzić do niej doktora Krassowskiego. Mój ojciec po niego poszedł, Niemcy go jakoś przepuścili.

Ojciec działał w Armii Krajowej. Mnie używał do przenoszenia ulotek. Wkładał mi je do kieszonki, którą zapinał agrafką i mówił, żebym zaniosła we wskazane miejsce i oddała tylko do rąk własnych pewnej osoby. Nie rozumiałam wtedy, co to oznaczało. Gdybym rozumiała, to pewnie łatwo bym się strachem zdradziła przed Niemcami. Ojciec prosił mnie także, aby na małych kartkach przepisać kilkakrotnie rotę przysięgi żołnierskiej.

Kiedyś przyszli do nas Niemcy na rewizję. Szukali ojca, ale akurat nie było go w domu. Obszukiwali nawet łóżka. Moją mamę wtedy zabrali ze sobą, wróciła spłakana dopiero późną nocą. Przez ten czas bardzo się bałam, bo nie wiedziałam, co z nami będzie. Zostałam sama z moimi młodszymi braćmi.

Od momentu tej rewizji mój ojciec zaczął się ukrywać. Mama chodziła czasem na widzenie z nim. Raz i ja się z nim spotkałam w Czyszkówku. Płakałam, że nie mogliśmy razem żyć. Trudno nam było nawet normalnie ze sobą porozmawiać.6 sierpnia 1943 r. do naszego domu przyszli Niemcy. Ojca już nie szukali, bo go tego dnia złapali w drodze z Reducina. Niestety, złapali go z bronią. Został zabrany na gestapo, do budynku przy ulicy Kościuszki, tam gdzie obecnie jest Wojskowa Komenda Uzupełnień. Był bity i torturowany, zakatowano go na śmierć. Miał 40 lat, gdy go zabito. Znał wielu ludzi z Armii Krajowej, ale nikogo nie wydał. Jego ciało zostało wystawione na widok publiczny, żeby odstraszać innych, dopiero po jakimś czasie zostało zakopane w dole między stodołami za miastem. U nas zrobiono rewizję, szukano śladów działalności ojca i informacji o innych osobach zaangażowanych w podziemną walkę. Mama wtedy zdecydowała, że musimy zmienić mieszkanie. Każde z nas trafiło w inne miejsce. Źle nam wtedy było. Mój brat rozchorował się na świnkę, miał wysoką gorączkę, a ci, co mieli się nim opiekować, nie zapewnili mu odpowiedniej pomocy. Moja mama, gdy to zobaczyła, wzięła brata na ręce i zabrała go z powrotem do naszego domu. Niosła go i płakała krwawymi łzami. Wróciła z nami do domu, na szczęście Niemcy nie przychodzili już na rewizję. Po zabiciu ojca mamie było bardzo ciężko nas utrzymać. Pracowała w szkole, w której trzeba było palić w piecu, nosić węgiel. Pomagał jej mój młodszy brat, ale to była dla niego za ciężka praca. Ja wtedy zaczęłam trochę zarabiać szyciem.

Pamiętam dzień, w którym rozstrzelano 30 osób nad rzeką. W mieście panował strach, kazano schować się wszystkim młodym ludziom, bo obawiano się, że Niemcy zrobią łapankę i ich rozstrzelają. Ja schowałam się na strychu w rzeźni.

W 1944 r. przenieśliśmy się do Niecieplina. Tam nas wyzwolili Rosjanie. Ludzie witali ich kwiatami.

Zaraz po wejściu Rosjan odbyła się ekshumacja ciała mojego ojca. Byłam przy niej obecna. Mojego ojca rzucono do dołu bosego i w samej bieliźnie. Chcieliśmy mu założyć ubranie, ale się nie dało. Włożyliśmy ciało ojca do trumny, a ubranie położyliśmy na nim. Został pochowany na cmentarzu w Garwolinie. Nie pamiętam, czy wtedy odbył się jego pogrzeb.

Zaraz po wojnie do mamy zgłosili się jacyś ludzie w sprawie sztandaru POW. Mama powiedziała im gdzie jest zakopany, ale potem długo się zastanawiała, czy dobrze zrobiła. Nie wiem, co się później z tym sztandarem działo.

Mama po wojnie pracowała jako woźna w szkole powszechnej. Zmarła w 1989 r. Została pochowana w grobie obok ojca. Na jej pogrzebie pan Jaworski opowiedział także historię życia mojego ojca. Na pogrzebie mamy był obecny poczet sztandarowy.

Podziel się tym ze znajomymi! Poinformuj ich o garwolin.org

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *