Historia sztandaru 26 Pułku Ułanów Wielkopolskich

Zapewne wiele osób wie, że w 1939 roku przez powiat garwoliński przewinęło się mnóstwo wojska. Ale niewiele osób wie, że z naszą okolicą związana jest historia pewnego sztandaru i zakopanego w ziemi orła. A dokładniej sztandaru 26 Pułku Ułanów Wielkopolskich z Baranowicz.

Zacznijmy od początku…
Czym był taki sztandar? Sztandar był to znak polskich jednostek wojskowych – każdy pułk posiadał swój własny sztandar. Sztandar był symbolem sławy wojennej i tradycji oraz wierności, honoru i męstwa żołnierza polskiego. Sztandar dla żołnierza był najważniejszy! Sztandar dla żołnierza Wojska Polskiego to była świętość!W Polsce chorągwie i znaki bojowe występują już we wczesnym średniowieczu. Przed II wojną sztandary nadawał oddziałom Zwierzchnik Sił Zbrojnych, prezydent Rzeczypospolitej. Wręczenie sztandarów przybierało postać uroczystości patriotyczno-religijnej. Po mszy świętej następowało poświęcenie sztandaru. Następnie zaproszeni goście według ustalonej kolejności symboliczne wbijali gwoździe pamiątkowe. Gwoździe wbijali między innymi: biskup, Prezydent RP, generalny inspektor sił zbrojnych, minister spraw wojskowych, wojewoda, starosta, dowódca pułku, przedstawiciele oficerów, podoficerów i szeregowych pułku. Następnie biskup wręczał sztandar przewodniczącemu komitetu fundacji sztandaru. Trębacze grali sygnał: „Baczność”, a następnie trzykrotnie „Hasło Wojska Polskiego”. Przewodniczący przekazywał sztandar rodzicom chrzestnym. Ci z kolei podchodzili do prezydenta RP lub jego reprezentanta i wręczali mu sztandar. Prezydent lub jego przedstawiciel prezentował sztandar, a dowódca pułku przyklękał i wypowiadał słowa: „Przysięgam na wierność” Wstawał, przejmował sztandar z rąk prezydenta po czym wracał do pocztu. Każdy żołnierz składał przysięgę na sztandar. Przysięga była i jest najwyższym zobowiązaniem żołnierza wobec państwa i narodu. Rota przysięgi wojskowej brzmiała wówczas tak: ” Przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu, w Trójcy Świętej Jedynemu być wiernym Ojczyźnie mej, Rzeczpospolitej Polskiej, chorągwi wojskowych nigdy nie odstąpić, stać na straży Konstytucji i honoru żołnierza polskiego, prawu i Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej być uległym, rozkazy dowódców i przełożonych wiernie wykonywać, tajemnic wojskowych strzec, za sprawę Ojczyzny mej walczyć do ostatniego tchu w piersiach i wogóle tak postępować, abym mógł żyć i umierać jak prawy żołnierz polski. Tak mi dopomóż Bóg i święta Syna Jego Męka. Amen.”

Gdy rozpoczęła się II wojna światowa polskie oddziały i szkoły wojskowe w przeddzień wybuchu wojny miały ogółem 245 sztandarów. Różne były losy sztandarów po zakończeniu działań bojowych. Najważniejsze dla polskiego żołnierza było to aby sztandar nie dostał się w ręce wroga. Niemcy traktowali sztandary pułkowe jako swoje trofea. Za wszelką cenę zadaniem polskich żołnierzy było zrobić wszystko aby sztandar uchronić. We wrześniu 1939 roku część sztandarów spalono bądź zakopywano, inne przenoszono przez granicę, by mogły stać się znakami odradzającego się na obczyźnie Wojska Polskiego. Większość sztandarów pozostała w kraju ukryta w chłopskich zabudowaniach, leśniczówkach, kościołach czy plebaniach. Bardzo wiele sztandarów wciąż się nie odnalazło i niema o nich żadnych informacji. Z kolei o innych jakieś wiadomości są i trwają ich poszukiwania. Jeden z takich sztandarów towarzyszył 26 Pułkowi Ułanów Wielkopolskich w kampanii wrześniowej 1939 roku do 15 września, kiedy to część 26 Pułku Ułanów znalazła się zagrożona otoczeniem przez oddziały niemieckie w pobliżu wsi Gąsów koło Chotyni, nieopodal Łaskarzewa.

Wspomnienia żołnierza Stanisław Popiela: ” Był dzień 15 września 1939 roku. Pułk maszerował w kierunku Garwolina.W miarę zbliżania się do Garwolina marsz stawał się coraz trudniejszy, zator i przemieszanie wozów było tak wielkie, że dowódca pułku, Płk. Dypl. Ludwik Schweizer, polecił zejść z szosy i maszerować równolegle biegnącą droga boczną.Po osiągnięciu Garwolina stwierdziliśmy, że Garwolin nie istniał. Miasto dopalało się i jedynie szkielety kominów na tle ciemnego nieba przypominały, gdzie stała przed tym chata, a gdzie dom piętrowy. Dymiące tu i ówdzie zgliszcza świadczyły o tak niedawno rozegranej tragedii. Z wielkim trudem wydostaliśmy się z miasta i omijając zniszczony most w Leszczynach przez Reducie i Górzno, drogą piaszczystą i pełną kamieni, posuwaliśmy się dalej na płd. Wschód. Na wysokości Kobylej Woli pułk wyszedł znowu na szosę. Maszerując nią spotkaliśmy w rejonie Ptasznika wielkie pobojowisko zmasakrowanych przez broń pancerną taborów. Widok był straszny. Trupy ludzkie i końskie w rozkładzie, niektóre zmiażdżone przez czołgi. Wozy połamane, jeszcze i parę armat uszkodzonych. Zabraliśmy amunicję piechoty i artylerii oraz armatkę przeciwpancerną. Uzupełniwszy amunicję pułk ruszył szosą w kierunku na Ryki. Minął świt, gdy pluton szpicy wszedł do lasu na północ od wsi Gończyce. Odezwały się pojedyncze strzały, które w miarę posuwania stawały się gęstsze, a przysłany goniec zameldował, że patrol niemiecki uciekł przed nami. Dowódca pułku rozkazał spieszyć kolumnę, bateria zajęła stanowisko i ruszyliśmy do natarcia wzdłuż szosy, jednak w miarę posuwania się ogień stawał się gestorzy, poczęły padać pociski artylerii. Po dojściu do skraju lasu ogień zatrzymał nas. Por. Janaszek i 3 ułanów zostało rannych. Oceniwszy obsadę Gończyc ponad nasze siły, dowódca pułku kazał zabrać rannych i stopniowo przerwać walkę, poczem wycofać się do koni. Opadająca w trakcie tego na pola gęsta, niska mgła, oraz strzelająca do końca nasza bateria pozwoliły na oderwanie się od nieprzyjaciela. Po zejściu z szosy zapadliśmy w laskach Gąsów, na północ od Chotynia. Była godzina 9.00 rano. Po dwunastu godzinach marszu trzeba było nakarmić konie i dać ludziom wypoczynek. Wystawiono ubezpieczenia na wszystkie strony i wysłano 3 patrole z zadaniem rozpoznania następujących kierunków: – na Gończyce przez Chotynię, – na Łaskarzew, – na Kobylą Wolę. Rannych rozmieszczono wśród ludności w Gąsowie. Od godz. 11.00 meldowały patrole, mające wgląd na szosę, ruch motocykli i lekkich czołgów w obu kierunkach. Przelatujące samoloty opuszczały się na wschód od szosy i wyskakiwali z nich ludzie. Miejscowa ludność donosiła, że Niemcy od dwóch dni są w Gończycach mają tam czołgi. Około godz. 13.00 wróciły patrole i zameldowały: – ppor. Czarnota obserwował osobiście w Gończycach czołgi i piechotę, – ppor. Chrzanowski stwierdził w Łaskarzewie patrol niemiecki, który zarządził tam wypiek chleba. – plut. Szafek obserwował w Kobylej Woli ruch pojazdów mechanicznych na szosie.Równocześnie na horyzoncie z kierunku Gończyc zaczęli pojawiać się Niemcy. Ludność donosiła o przejściu Wisły przez nieprzyjaciela w Karczewce i Maciejowicach. Wszystko to wskazywało niezbicie na to, że jesteśmy okrążeni i lada chwila Niemcy mogą rozpocząć natarcie i uwikłać nas nierówna walkę, której wyniku nie można przewidzieć. Dowódca pułku chciał jednak tego uniknąć postanowił przesunąć się z pułkiem lasami w rejon Dęblina omijając Łaskarzew, jednak był na to przygotowany, że każdej chwili pułk może być uwikłany w walkę. W sytuacji, w jakiej znalazła się cała Polska, nie można było wyczekiwać cudu, lecz trzeba było być przygotowanym na to, że trzeba będzie walczyć do ostatniej kropli krwi. I w tej to właśnie sytuacji największą troską dowódcy pułku, oficerów i podoficerów był sztandar pułkowy, który nie mógł wpaść w ręce Niemców. Nie mogliśmy dopuścić do tego, by mógł on kiedyś splugawiony ozdobić muzeum wroga. W tej przykrej chwili dowódca pułku,po wewnętrznej walce z sobą, jako odpowiedzialny za los sztandaru – podjął decyzję spalenia sztandaru i zakopanie orła. Na przekazany przez dowódcę pocztu rozkaz dowódcy pułku, st. wach. Popiel zarządził zbiórkę oficerów i podoficerów. Poważna i skupiona stanęła na zbiórce garstka oficerów i podoficerów, stawił się również poczet sztandarowy ze sztandarem. Stanęli po raz ostatni przed tym symbolem honoru żołnierskiego, na który składali przysięgę na wierność Ojczyźnie. Dowódca pułku podał komendę „Baczność !” , podszedł do sztandaru i po zdjęciu z niego pokrowca rozwinął, poczem w krótkich słowach przemówił do zebranych, przedstawiając sytuację pułku i swoją decyzję spalenia sztandaru. Te słowa dowódcy – jak grom z jasnego nieba – spadły na obecnych, serca przeszyły szalony ból i łzy stanęły w oczach wszystkich. Tym razem nie towarzyszyły sztandarowi dźwięki marsza pułkowego, ani fanfar, nie zabrzmiała salwa honorowa, ani nie rozjaśnił go błysk płonącego stosu, a tylko przyspieszone bicie serc i łzy. Dowódca pułku, trzymając lewą ręką drzewca sztandaru, chwycił prawą ręką lewy górny brzeg płaty sztandaru, silnym targnięciem oderwał go od drzewca i wręczając go st.wachm. Popielcowi rozkazał: „Spalić”. Orła wręczył plut. Józefowi Sokołowskiemu i rozkazał zakopać. Jak wyżej wspomniałem – w każdej chwili spodziewaliśmy się natarcia wroga i dlatego pośpiech był konieczny. Nie można też było rozpalić specjalnego ogniska. St. wachm. Popiel z otrzymanym sztandarem udał się do kuchni polowej 3-go szwadronu, gdzie jeszcze palił się ogień i włożył sztandar w palenisko. By szybciej spłonął poruszał go głowienką. Ale sztandar zdawał się opierać zniszczeniu, a złote i srebrne nici, jakimi był haftowany, prężyły się jakby wiły się w męce. Płomienie pochłonęły go wolno. Ledwie sztandar zdążył się spalić, zarządzono wycofanie się pułku w lasy na północ od Łaskarzewa. Tak przedstawia się sprawa spalenia sztandaru 26 Pułku Ułanów Wielkopolskich im. Jana Karola Chodkiewicza z Baranowicz. Tamże porzuciliśmy lance, broń staroświecką, która nie tylko nie dawała żadnej korzyści w walce z nowoczesną bronią, ale wręcz przeszkadzała i utrudniała poruszanie się, szczególnie w terenie pokrytym. W czasie, gdy 2-gi szwadron wsiadał na koń i rozpoczął marsz dał się słyszeć warkot motorów na szosie i równocześnie motocykli, skręcili w kierunku naszego lasku. Nasze działko pancerne dało ognia, trafiając jeden z nich, reszta skręciła w bok. Na szosie zakotłowało się i lekkie czołgi z kolumny skręciły półkolem na lasek. Trwało to zaledwie chwilę, ale to wystarczyłoby zaprzodkować działko i zniknąć. W pościgu za nami w laskach, a właściwie po mokrych łąkach, konie okazały się szybsze od motorów.”

CD. Historii tego sztandaru już niebawem.

Opracowała: Karolina Jamnicka-KondejZdjęcie sztandaru ze strony: www.26puw.pl
Źródło: Wspomnienia St. wachmistrz Stanisław Popiela o spaleniu sztandaru

Podziel się tym ze znajomymi! Poinformuj ich o garwolin.org

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *