W nocy z dnia 14 na 15 września 1943 r. w okolicach Nadleśnictwa
Łucznica k/ Garwolina przyjęliśmy duży zrzut lotniczy. Zrzut składał
się z 3 skoczków i 12 zasobników z bronią, sprzętem wojskowym oraz
środkami leczniczymi. Zrzut ten był oznakowany kryptonimem NEON 7,
załoga samolotu Polska, dowódca kpt. TREYER – samolot Halifax z
polskiej eskadry 301 z dywizjonu 138 startował z miejscowości TEM-
PSFORD z Wielkiej Brytanii. Zawartość zrzutu przekazano na 15 spado-
chronach, spadochrony wykonane z jedwabnego materiału, każdy z nich
o powierzchni kilkadziesiąt metrów kwadratowych o dwuwymiarowej wie-
lkości. Materiał, z którego były wykonane spadochrony, po przefarbowa-
niu nadawał się idealnie na bieliznę damską i męską.
Parę dni po przyjęciu zrzutów komendant Obwodu major „Marcin” –
Władysław Szkuta uznał, że materiał ze spadochronów należy wykorzy-
stać na bieliznę i polecił kwatermistrzowi Obwodu – ppor. „Robakowi”
przejąć spadochrony i rozdzielić je na rejony, a tam podzielić mate-
riał wśród najbardziej potrzebujących. Po dokonaniu podziału Rejony
zachowójąc jka-najdalej idącą ostrożność przetransportowały materiał
na swój teren i tam dokonały rozdziału.
Rejon Garwolin z uwagi iż tu mieścił się Ośrodek Owodu i mieściły
się prawie wszystkie służby pomocnicze, potrzebujących było znacznie
więcej niż w innych Rejonach, z puli 15 spadochronów Garwolin otrzymałym
5 szt. Pewnego dnia zostałem wezwany do komendanta Obwodu i tu
poinformowany o podziale spadochronów oraz otrzymałem polecenie,
abym się osobiście tym zajął i zorganizował przerzut spadochronów
z lasów Łucznica do Garwolina, przekazując je do magazynu podręcznego
kwatermistrzostwa w Zawadach. Z uwagi na konieczność utrzymania dyskre-
cji o zawartości paczek oraz uniknięcia ewentualnych przecieków
i plotek, komendant Obwodu do wykonania tej pracy przydzielił dwie
łączniczki Obwodu: Stanisławę Kozłowską – „Wisłę” i Walerię „X”
„Karynę”. Przerzut tych tak bardzo kompromitujących materiałów posta-
nowiłem wykonać w dwóch etapach. Pierwszy – to przewieść paczki z
lasu Łucznica do Woli Rębkowskiej, a następnie do magazynów w Zawadach.
Pierwszy etap wykona dowódca placówki Wola Rębkowska wachm. „Grom”-
Jan Gdyra, który w tym czasie pracował w Dyrekcji Lasów Państwowych
i zajmował się wywózką drewna z lasu oraz załadunkiem na wagony na
stacji kolejowej w Woli Rębkowskiej. W tych korzystnych okolicznościach
posiadał idealne warunki do przetransportowania materiału z lasu do
Woli Rębkowskiej.
Po paru dniach otrzymałem meldunek od „Groma”, że paczki są już w
Woli Rębkowskiej i znajdują się w wiadomej mi skrytce. Po otrzymanią
meldunku od „Groma” wybrałem dzień, który wydawał mi się najbardziej
spokoiny, przygotowałem wóz jak najbardziej upodobniony do wozu
używanego przez miejscowych rolników o zaprzęgu jednokonnym orzaz
powiadomiłem obie łączniczki, które ubrane jak gosposie wiejskie zgło-
siły się do mnie. Ja w przebraniu chłopa w charakterze woznicy w trójkę
wsiedliśmy do wozu i truchcikiem ruszyliśmy do Woli Rębkowskiej.
Dojechaliśmy do GROMA, gdyż właśnie u niego mieściła się wyżej
wspomniana skrytka, furmankę ustawiliśmy na drodze tuż przed domem
„Groma” udając się do mieszkania po paczki, które „grom” ze skrytki
miał przenieść do swego domku.
= 2 =
„Grom” mieszkał w małym domku, konstrukcji drewnianej, wybudowany
w ogrodzie owocowym, mający wygląd nie domu mieszkalnego lecz po-
mieszczenia ogrodniczego, zlokalizowanego wśród drzew owocowych,
tuż obok zabudowań gospodarczych swego teścia – Stanisława Szty-
lki. Domek był tak usytuowany, że z głównej drogi, czyli ulicy był
prawie niewidoczny. Po wejściu do mieszkania „Grom” oświadczył,
że ze względu na bezpieczeństwo paczek do mieszkania nie przyniu-
sł, ale natychmiast je dostarczy. Udaliśmy się obaj do skrytki i
po chwili wruciliśmy z paczkami. Było ich dwie w jednej mieściły
się dwa, a w drugiej trzy spadochrony. Już mieliśmy przenieść pa-
czki do wozu, w tym momencie ktoś krzyknął, nie pamiętam kto, żan-
darmi! W mieszkaniu nastąpiło zamieszanie i konsternacja. „Grom”
błyskawicznie otworzył okno wychodzące na ogród i nienamyślając się
wyskoczył do ogrodu owocowego, klucząc między drzewami uciekał w stro-
nę stodół. „Wisła” nerwowo nie wytrzymała i jak sarna nie dotyka-
jąc parapetu okiennego wyskoczyła za „Gromem” do ogrodu wpadając
prosto w ręce żandarmów. W tym momencie rozpoczyna się strzelani-
na z kbk i pistoletów, to żandarmi biegnąc strzelają za uciekają-
cym „Gromem”, tej jak przystało na dobrze wyszkolonego żołnierza
robiąc uniki i wykorzystując na osłonę pnie drzew dotarł do zba-
wczej stodoły, wskoczył za nią i znik jak kamfora. Dwóch żandarmów
pobiegło za „Gromem” i zaczęli go szukać w stodole i najbliszych
pomieszczeniach, natomiast trzeci żandarm z tej trójki zajął się
„Wisłą” – zaprowadził ją na podwórko teścia „Groma”, tam kazał jej
usiąść na kieracie do maszyny omłotowej i zapowiedział, aby się
z tego miejsca nie ruszała, sam stanął z boku cały czas ją obser-
wując.
W mieszkaniu zostaliśmy w czwórkę: żona „Groma” Kazimiera z małą
córeczką Danusią /obecnie dr medycyny/, łączniczka „Karyna” i ja
oraz kompromitujące paczki ze spadochronami. Gdyrowa chwyciła na
ręce malutką Danusię i tuląc ją od piersi bez przerwy całuje, nie
płacze, ale widać, że jest u kresu wytrzymałości nerwowej. Widok
ten był dla mnie okropnym wstrząsem,gdyż w mym odczuciu nie była
to zwykła pieszczota oddawna przez matkę małemu dziecięciu, lecz
pożegnanie na wieczną rozłąkę.Nerwowo w myślach szukam jakiegoś
rozwiązania i wyjścia z tej obrzydliwej sytuacji. W celi ratowania
rodziny „Groma”, postanawiam – za wszelką cenę usunąć kompromitują-
cy bagaż z mieszkania „Gromów”, gdyż byłem przeświadczony, że żan-
darmii dokonają rewizji w Mieszkaniu Gdyrów, a gdy znajdą paczki
grozi śmierć całej rodzinie. Gdyrową proszę, aby nie przyznawała
się do znajomości z nami i tłumaczyła się, że weślśmy do mieszkania
nie proszeni, aby napić się mleka. Dla upozorowania, że mówi pra-
wdę ma ustawić szklęnki z mlkiem na stole. Wyglądam przez uchylone
drzwi na ulicę i widzę, że przy wozie stoi czwarty żandarm.O, zgrozo!
A więc ze wszystkich stron jesteśmy otoczeni.wydaje się, że nia ma
szans, ale trzeba zarezykować.
„Karynie” polecam wziąć jedną paczkę san chwytam drugą i wycho-
dzimy z mieszkania kierując się do furtki, wychodzimy na główną
drogę idąc w kierunku dworca kolejowego.Przechodzimy tuż obok ża-
ndarma , śmiejąc się i żartując, tak jakby się nic nie stało, ża-
ndarm od czasu do czasu zerka na nas, ale wygląda na to, że się
nami nie interesuje i z flegmą pyka faję. Po tylu latach, zastanawiam
się
– . –
= 3 =
skąd w nas było tyle spokoju i odwagi?
Po przejściu kilkadziesiąt metrów i minięciu najbliszych sąsia-
dów „Groma” skręciliśmy w opłotki i weśliśmy za zabudowania wje-
jskie. Tuż zaraz za pierwszymy stodołami leżały kopy kartofliska,
nie namyślając się ani chwili, w tych kopach ukryliśmy piekące
paczki i dopiero teraz nastąpiła chwilowa wewnętrzna ulga. A więc
najgorsze już za nami. Po ukryciu paczek i chwilowym ochłonięciu
kryjąc się wśród zabudowań doszliśmy do znajomych p. Golińskich,
którzy mieszkali również w Woli Rębkowskiej, lec na drugim końcu
wsi od p. Gdyrów, tu dopiero nastąpiło jakby dalsze odprężenie
nerwowe. Ale w dalszym ciągu trawił mnie niepokój o los „Gromów”
i „Wisły”, o których dalej nic konkretnego nie wiedziałem. Pocie-
szał mnie jednak fakt, że dom „Gromów” udało się uwolnić od ta
bardzo kompromitujących materiałów. Dalsze ich losy zależne są
jedynie od zachowania przez nich spokoju i rozwagi.
Nim zdążyliśmy opowiedzieć nasze zdarzenia gospodarzom, do mieszka-
nia wpada z dyszana „Wisła- – na je widok wykrzyknęliśmy hura !!!
i mocno śmy Ją uściskali. „Wisła” po chwilowym odpoczynku opowiedzia-
ła nam Swe przeżycia, a oto one: Siedząc na kieracie po pewnym
czasie spostrzegła, ża żandarm, który ją pilnował oddalił się i do-
łączył do żandarmów poszukujących „Groma”, błyskawicznie wykorzy-
stała cwilową nieuwagę żandarma, skoczyła między zabudowania i ucie-
kła. Po upływie pewnego czasu p. Goliński – „Sambor” wyszedł na roz-
poznanie – po godzinie wrócił przynosząc dobre wieści, a mianowicie:
„Grom” szczęśliwje uniknął żandarmskich kul i umknął za zbawczą sto-
łę. w scianie stodoły miał bardzo pomysłowo urządzoną kryjówkę i
w nej się ukrył. Dla jasności sprawy podaję, że stodoła, jak na wa-
runki wiejskie była bardzo duża i wewnątrz do szczytu była wyłado-
wana, po stronie lewej od klepiska zbożem, a po prawej sianem. W
tej to połowie z sianem była ukryta uniwersalna kryjówka, z której
„Grom” często korzystał. W póżniejszym okresie i ja wraz z żoną,
korzystaliśmy z tej kryjówki.
Żandarmi na poszukiwanie „Groma” stracili ponad dwie godziny czasu –
bez żadnego rezultatu i to ich zdenerwowało, a gdy stwierdzili, że
i zatrzymana niewiasta /Wisła/ im uciekła wpadli w furię. Weśli na
podwórko teścia „Groma” p. Sztylki i tam go dotkliwje pobi-
li, psa który był na uwiężi, ale na nich ujadał zastrzelili,złapali
i zabrali syna, Józefa, p. Sztylki, który pojechał naszym wozem, jako
woźnica na dworzec kolejowy. Rewizji w domu „Groma” nie robili.
Teraz dopiero nastąpiło pełne odprężenie nerwowe, z ulgą odetchnę-
łem dziękując Bogu za tak pomyślne zakończenie.
Wieczorem już o zmroku przenieśliśmy paczki do następnej skrytki i
dopiero po parn dniach przewieźliśmy do Zawad pod osłoną nocy i
silnej eskorty bojowej.
Jak się później okazało to żandarmi przypadkowo narobili takiego
zamieszania i napędzili nam holernego stracha, gdyż poszukiwali je-
dynie podwód, a zobaczywszy furmankę w zaprzęgu konnym szukali wo-
żnicy, którego przy wozie niebyło. Tak czy inaczej, powyższy wypa-
dek mógł się skończyć tragicznie. Z praktyki życiowej wiemy również,
drobne przypadki, są przyczyną wielkich tragedii i nieszczęść ludz-
kich.
Garwolin, 15. wrzesień 1982 r.
Wacław Matysiak
były d-ca Rejonu AK – Garwolin.
Opr. Annna Maria Kruszyńska