Górzno w pierwszej połowie XIX w. Opis zabaw i towarzyskich spotkań ziemian z Górzna, Czyszkowa, Chotyni, Ryk. Prezentujmy fragment książki Pauliny Wilkońskiej pt. Moje wspomnienia o życiu towarzyskiem na prowincyi w Kongresówce (Poznań 1875), w których pojawiają się Wilkońscy, Paliszewscy, Rejnszmittowie, Jezierscy i Graybnerowie. Oprócz nich także biskup podlaski Jan Gutkowski i ks. Augustyn Balcewicz – proboszcz Górzna.
Autorka wspomnień, Paulina Wilkońska z d. Laucz (1815-1875), była szwagierką Klemensa Wilkońskiego właściciela Górzna. Była jedną z pierwszych Polek, które zarabiały na życie pisaniem.
Górzno.
Drogie sercu i pamięci niezatartej Górzno! — leży milę od Garwolina, blisko zwirówki, w Gubernii Lubelskiej, a dawniejszem województwie Podlaskiem. Dobra te rozległe, z wielkim a pięknym lasem wziął z żoną Ludwiką Paliszewską brat męża mojego, Klemens [Wilkoński].
Samo Górzno, wieś, ciągnie się z pół mili drogi i ma nomenklatur kilka; kościół murowany, do którego wprost wiedzie przez las wycięta droga do zwirówki. Są dwa dwory z zabudowaniami dworskiemi: niższe Górzno, gdzie mieszkali Klemensostwo — i wyższe.
Mieszkanie braterstwa było stare, ale z komfortem zrestaurowane. Poza dworem śliczny, na pochyłości rozłożył się ogród, w smaku zupełnie nowym, angielskim. Obfitował w nader piękne a stare drzewa: świerki, wierżby płaczące, sosny amerykańskie i t. d. — łączkę, strumyk szemrżący i ozdoby różne.
Dwór drugi na górce, dość obszerny, w ładnem położeniu, z widokiem na wieś i kościół, wynajmowali zwykle na mieszkanie jacy emeryci, lub też rodziny z procentu żyjące. Ogród przy nim jest dość duży. Mieszkała przy Klemensostwie matka, pani sędzina Paliszewska, dawniejsza szambelanowa Grajbnerowa. Osoba, która w młodości dużo na wielkim przebywała świecie, a w późnym jeszcze wieku i przy wycieńczonem zdrowiu, nader przyjemne stanowiła towarzystwo. Opowiadała dużo i niejednego od niej można się było pouczyć. Po francuzku mówiła lepiej, jak po polsku — podług dawnego wychowania systemu — ale czuła to i gniewało ją nieraz. Względna, grzeczna dla każdego i delikatna w obejściu, przechowała i pod tym względem pewne także dawniejsze formy. Czytywała wiele, a raczej więcej czytywano jej głośno. — Pani Ludwika pełna miłości dziecięcej i zięć Klemens, nieokreślenie względny i szlachetny, na jej każde skinienie baczyli.
Służba w Górznie była liczna, a wszystko na gruncie urodzone i wzrosłe: z dziada, pradziada — przywiązane do dworu, jakby do rodziny własnej. Pani Paliszewska wyjeżdżała nadzwyczaj rzadko, i pani Ludwika także, nie chcąc słabej odstępować matki. Bywała głównie a często bliska rodzina: syn, pan Stanisław, dziedzic Chotyni, honorowy sędzia garwoliński, brat i, bratowa, państwo Rejnszmittowie z Czyszkowa i t. d.
Trzy zaś razy do roku suto obchodzono imieniny: na św. Annę, na św. Ludwikę i na św. Klemens. — Zwłaszcza też św. Anna dużo przyciągała osób.
Poznałam w Górznie: Łaskich, Ostrorogów, Paschalskich, Mędrzeckich, Szydłowskich, Pniewskich, Ordęgów, Deskurów, Rembielińskich, Garlickich, Żebrowskich i t. d.
Brat Klemens kochał się z Augustem [Wilkońskim], jak nie znam równej, braterskiej miłości. Wielkiego serca człowiek, wszystko obejmował sercem. Dla mnie nietylko przywiązanym był bratem, lecz i troskliwym ojcem zarazem. Rozumny, naukowy, wyższego umysłu, myśliciel głębszy, — nie zalegał tego pola i przy skrzętnej, starannej, umiejętnej a rozległej gospodarce.
Pani Ludwika rozumna, wykształcona, na pozór niby chłodna trochę, zasad najzacniejszych, przywiązana sercem całem do rodziny, roztropnie i oględnie dom prowadziła. Jej zawdzięczam materyał do życiorysu księżny z Sapiehów Jabłonowskiej, wojewodziny Bracławskiej, który „Czas” Krakowski w swoim pomieścił odcinku. Pani Paliszewska w młodości swojej wiele przebywała w Kocku, a pani Ludwika spamiętała opowiadanie matki i spisała je wiernie.
Blisko dworu był tak zwany l a m u s — dziś przeistoczony podobno w śliczne mieszkanko w maurytańskim guście, z ładnym p a r t e r r e ’m w ogrodzie, połączone korytarzem z dworem. Przeistoczył go dzisiejszy dziedzic Górzna po ojcu Klemensie, Piotr Wilkoński, dla matki żony pani Gąssowskiej.
W onym dawniej l a m u s i e znajdowała się na piętrze dość liczna biblioteka, stare i bardzo stare zabytki w językach: polskim, francuzkim, włoskim, niemieckim. Siadywałam tam nieraz po godzin pare, wertując butwiejące księgi, kroniki, pamiętniki różne. — Raz nawet, nałykawszy się pyłu i zbutwielizny, nabawiłam się choroby, za co mnie August, brat Klemens, pani Paliszewska i pani Ludwika wyłajali porządnie.
Pan Aleksander Rejnszmitt, b. komisarz skarbu, mąż prawy, naukowo-wykształcony, oczytany, przyjemny i względny, zawsze szczególniej upragnionym w Górznie był gościem. Pani Rejnszmittowa dobra, uprzejma, z nabyciem wyższego świata, łatwo sobie sympatyą jednała. Po francuzku także wiele mówiła, — bo tak nawykła z lat młodych — a mówiła ładnie i mówić tym językiem lubiła.
Czyszków, własność ich podówczas, ślicznie leży, pod samym Garwolinem, bliziutko zwirówki. Dwór niby pałacykowy, wygodny, na suterenach, i ogród z wielkim urządzili gustem.
Dnia jednego zastali w salonie gorzeńskim porozkładane różne pamiętniki z czasów Stanisława Augusta, którem ja z lamusowej biblioteki powywłóczyła skwapliwie. Niektóre z nich traktowały bardzo obszernie o znanej historyi osławionej intrygantki Dogrumowej, która przez jenerała Komarzewskiego i Ryksa, ulubieńców królewskich, w różny a tajemniczy sposób przestrzegała króla: że Czartoryscy go chcą otruć. A następnie znowu księcia Augusta Czartoryskiego jenerała ziem podolskich, że król polecił Komarzewskiemu i Ryksowi, by go otruli.
Sprawa ta, jak wiadomo, wiele narobiła rozgłosu i zacięty a skandaliczny spowodowała proces. Wmięszany do tegoż został i kupiec angielski T….., jak najwyraźniej spólnik Dogrumowej. Intrygantkę przekonaną o niecną potwarz, kat na lewem ramieniu piętnował. Miała być na życie całe osadzoną w więzieniu — lecz uwolnioną została. Jak i w skutek czego? pamiętniki dostatecznie wyjaśnić nie potrafiły. Mówiły tylko, że siedząc w więzieniu, opływała we wszelkie wygody, a nawet i łakocie. Znikła potem z widowni i przypuszczano, że za granicę wyjechała.
Awanturnica, żona rosyjskiego oficera Dogrumow z domu de Nerri, urodziła się podobno w Holandyi czy Belgii, zatem prawdopodobnie do swojej powróciła ojczyzny. Dogrumow, poślednia jakaś figura, mało przy tem wszystkiem był widoczny. — T….. potrafił ocaleć także i aż do zgonu używał opieki księżnej Lubomirskiej.
Rozmowa potoczyła się żwawo o tej całej fatalnej historyi. Pan Rejnszmitt znał osoby, które pamiętały ją jeszcze — a działo się od r. 1772, mniej więcej do 1785. Opowiadano, że więzioną w czasie procesu awanturnicę najpierwsze odwiedzały panie i przesyłały jej najwykwintniejsze przysmaki, w jakie ówczesna obfitowała Warszawa. — Podobnych względów doznawał i T…..
— Opowiadała mi ongi sędziwa pani L. — mówił dalej — że właśnie jechała z siostrą na wieczór do księżny marszałkowej Lubomirskiej, gdy głos kobiecy, jakby rozpaczliwie: „Stój! stój!” zawołał. Pani L. pociągnęła za taśmę i powóz przystanął. — „Cóż to?” zapytała, wychylając się z okna, i zobaczyła kobietę czarno ubraną, zakwefioną, stojącą przy drzwiczkach. — „Pani, zlituj się! Mam słów kilka nader ważnych do powiedzenia! Tajemnicę okropną!” — „Któż pani jesteś?” — „Opowiem wszystko w cztery oczy. Życie księcia jenerała ziem podolskich jest w niebezpieczeństwie!” — „Wsiadaj pani!” — Lokaj drzwiczki otworzył i wsiadła. Zapytana znowu: „Któż pani jesteś?” — „Nieszczęśliwa Dogrumowa, spotwarzona, prześladowana” . . . . — i poczęła opowiadać, że jenerał Komarzewski i kamerdyner Ryx mają rozkaz królewski otrucia księcia . .“ — „Zkądże pani to wiesz?” — zapytała przerażona pani L. — „Z ust samego jenerała, który mnie, nieszczęśliwą, ,chciał za narzędzie użyć! Mam truciznę, daną mi przez niego, przy sobie.” — załamała ręce i płakać zaczęła. — Pani L* zawiozła ją do księżny Lubomirskiej, na której powyższe opowiadanie wrażenie zrobiło niezmiernie. — Jest rzeczą przypuszczalną — mówił pan Rejnszmitt dalej, — że to była intryga, ukuta na wyzyskanie i króla i księcia zarazem. Ale sądziłbym raczej, że Dogrumowa może tylko narzędziem wyżej postawionych była osób, chcących ostatecznie zerwać węzeł, łączący króla z Czartoryskiemi.
Rozmawiano, rozbierano kwestyą tę w różny sposób. Pani Ludwika przyniosła jeszcze czyjeś tam pamiątkowe notatki, które rzecz tę w nieco odmiennym przedstawiały świetle, — dość, że przedmiot ów przedawniony, ale nierozstrzygnięty zupełnie, godzin pare wcale zajmująco zapełnił.
31 marca przybył pan Stanisław z Chotyni. Po obiedzie wspomniano, że nazajutrz jest p r i m a p r i l i s.
— Potrzeba koniecznie zwieść kogoś — zagadał August.
— Zwiedźcież pana Aleksandra — ozwała się pani Paliszewska — zabawi się. Pan August niech co obmyśli.
August się rozśmiał i odrzekł:
— Miałcibym ja może i niezły koncept, ale zbyt wielki mam respekt dla pana Aleksandra.
— To już ja wezmę wszystko na siebie. — Ale cóż takiego? Voyons.
— Niechby to niby Dogrumowa, jadąc z Belgii do córki w Rosyi zamężnej, zatrzymała się w Garwolinie, zachorowała, a lękając się śmierci, wzywa pana sędziego garwolińskiego, bo pragnie testament zrobić i złożyć w ręce jego papiery ważne.
Pan Rejnszmitt był także sędzią honorowym garwolińskim i właśnie wtedy miał kadencyą swoją.
— Wybornie! klasnęła pani Paliszewska w dłonie — to i będzie coś dla Olesia. A l l o n s, a l l o n s !
— Dogrumowa miałaby już dzisiaj ze sto lat — wtrącił pan Klemens.
Dajmy jej dziewięćdziesiąt przeszło — odrzekł August — intrygantki długo żyć zwykły.
— Pan Aleksander nie uwierzy, boć dopiero tyle rozprawialiśmy o niej.
— Potrzeba tylko zgrabnie ułożyć — zauważył pan Stanisław — a pan August już to potrafi.
— Możeby się wujaszek uraził — przemówiła nieco lękliwie pani Ludwika.
— Ah, ba! II n e s’e m p o r t e p a s c ó m m e u n e s o u p e a u l a i t ! Za rozumny i żarciki lubi. Ale jakżeżby to pan August uskutecznił?
— Potrzeba, ażeby pani Dogrumowa list do niego napisała po francusku, któryby żydek jaki z Garwolina do Czyszkowa odniósł.
— A m e r v e i l l e! List ten pani Augustowa napisze.
— Siadaj, Polciu, pani sędzina podyktuje.
— Podano welinowy arkuszyk, kałamarz — usiadłam przy stoliku i umaczałam pióro.
— Ale przecie list musi być trzęsąca napisany ręka — zauważył znowu pan Stanisław — i w tem ja pani Augustowej pomogę.
Przysiadł się, uniósł stolik z jednej strony i począł go zlekka poruszać.
Pani sędzina dyktuje, ja, śmiejąc się, piszę. Osnowa listu była: „W przejeździe do córki mojej, zamieszkałej w Odessie, przybyłam wczoraj chora do miasteczka Garwolina. Wiek dziewięćdziesięcioletni lękać się każe, że dni moje już może policzone zostały. Zatem pragnę na ręce Pana — jako człowieka honoru i znanej prawości — złożyć testament mój i papiery ważne, które wiozę z sobą.
A v e c c o n s i d e r a t i o n et r e s p e c t s
Madame D o g r u m o w,
nec de N e r r i.”
— Wybornie!
— Doskonale! zawołali wszyscy, spojrzawszy na moje dzieło — niktby ręki pani Pauliny nie poznał.
Pani Klemensowa tylko jeszcze głową, pokręciła, bo jej chodziło o wuja.
Postanowiono, że żydek z Górzna list odniesie, mówiąc, że jest z Garwolina. A przecież w Górznie aż sześć rodzin żydowskich mieszkało: główny faktor dworski, szewc, krawiec, rzeźnik, dekarz i kupiec.
List zatem wyprawiono i doszedł szczęśliwie. Dowiedzieliśmy się nadto, że pan sędzia Rejnszmitt zaraz sobie zaprządz kazał i do Garwolina pojechał.
Trzeciego dnia potem była niedziela i państwo z Czyszkowa na objad przybyli. Pan Rejnszmitt i zaraz opowiadać zaczął:
— Wyobraźcie sobie rzecz dziwną. Mówiliśmy niedawno o awanturnicy Dogrumowej, aż ja tu w piątek list odbieram od niej. . . .
— Od Dogrumowej ? Tejże samej intrygantki ?
— Oleś chyba żartuje!
— Intryguje nas wujaszek!
— Zkądżeżby? — powstały głosy w około.
— Daję wam słowo! I otóż list! — położył na stole grykoly moje.
— E h b i e n, i cóż dalej? pytała pani Paliszewska.
— Pojechałem naturalnie zaraz do Garwolina.
— I co?
— Co co?
— A nic! Zapytywałem wszędzie o nią, ale jej wynaleść nie mogłem. Widziano tylko jakąś starą, w białym płaszczyku jejmość, która nie wiedzieć zkąd się wzięła i której nikt nie znał. Kazałem szukać, cała policya w Garwolinie była e n e m o i, ale nic wyśledzić nie mogłem. Znać, czując się zdrowszą, wyjechała, zanim przybyłem.
— Mężowi głównie chodziło o te papiery — wtrąciła pani Reinszmittowa — c’e s t s o n t p e u t – e t r e d e s m e m o i r e s , dokumenta, rzeczy ciekawe bardzo.
— Aż mnie gniewała ta historya….
W tem August rzuca się i klęka.
— Panie sędzio! P r i m a p r i l i s! Przebaczenia! M e a c u l p a! i uderza się w piersi.
— Wybacz, Olesiu! objęła go sędziwa siostra za szyję — jam ten list podyktowała! To był p r i m a p r i l i s!
— Ha! uśmiechnął się i pocałował ją w rękę : S e n o n e v e r o e b e n t r o v a t o! Zwiedliście mnie, jak najzupełniej.
August go objął i uścisnął, Klemens, pani Ludwika, pan Stanisław, wreszcie i ja — a pani Paliszewska dodała.
— Otóż widzisz, żeśmy wszyscy winni. A t o u s p e c h e u r s m i s e r i c o r d e!
Poczciwy, zacny pośmiechnął się — alem w głębi duszy odczuła, że ten żart niezupełnie mu był do smaku. Uznał to i August, i szczerze żałował.
Pani Rejnszmittowa także niby chwilowo na humorze straciła, lecz potem jednakże dnia reszta upłynęła przyjemnie, jak zawsze. Nadszedł proboszcz, ksiądz kanonik Balcewicz, ale już o p r i m a p r i l i s nikt ani wspomniał.
W lat pare po tej historyjce pierwszokwietniowej, widywałam na ulicy w Warszawie starą kobietę, z ruchami świadczącemi o elegancyi pewnej, biało ubraną — chociaż ta białość raczej na wątpliwy zakrawała, kolor: w płaszczyku z nankinu, wybielonym przez pranie; w kapeluszu starym, jedwabnym, białym także, z gazową przybrukaną zasłoną. Przypomniała mi się zaraz owa tajemnicza wtedy, w Garwolinie widziana podróżna. Mówiłam o niej Augustowi, gdy w tem odzywa się Bogdan Dziekoński:
— Mogę ja rozwiązać zagadkę i powiedzieć państwu, kto jest tą białą damą.
— Któż taki? Powiedz panie! prosiłam.
— Magnatka węgierska, dziedziczka dóbr i tutaj, a dziś nieszczęśliwa żebraczka i waryatka, chociaż nieszkodliwa. Biega tylko po świecie, jakby dusza potępiona, i zdaje się jej ciągle, że wielką jest panią. Przyniosę pani jutro jej bilet wizytowy.
I przyniósł. Była to dość duża karta z wydrukowanym napisem:
„La Baronne Managhetta et Lerclienau, veuve d’un magnat d’Hongrie et Seigneur des plusieures terres en Połogue, nec de Grunwald.”
Dziwnie się to plecie,
Na tym biednym świecie!
W Górznie widziałam z bliska i słyszałam pierwszego oficera moskiewskiego. Przechodziło wojsko, piechota, z głębi Rosyi do Warszawy, i stanęło kwaterunkiem na 24 godzin.
Pan Klemens przyszedł i opowiadał nam tę nowinę, dodając:
— Oficera pomieściłem u sołtysa.
— Chciałabym go widzieć! zawołałam.
— Każę go poprosić na herbatę — odrzekł — dla zrobienia przyjemności bratowej.
Przyszedł tedy — biedaczysko! Nie wiedział ani jak się ruszyć, ni też jak usiąść. Prócz moskiewskiego, żadnego innego nie znał wyrazu. Nikt w domu po rosyjsku nie mówił, prócz guwernera starszego syna Klemensostwa, więc też na niego spadł trud cały rozmawiania z gościem. A nie mógł się wypowiedzieć do jak wysokiego stopnia najzupełniejsza ignorancya tegoż dochodziła. Nazajutrz już mu objad na kwaterę posłano.
— Myślę, że bratowa dość już miała wczoraj przyjemności — uśmichnął się pan Klemens.
— Aż do obudzenia litości i miłosierdzia! odrzekłam.
Lubiony i szanowany przez współobywateli, Klemens Wilkoński, posiadał i ogólna a szczerą miłość wiejskiego ludu. Boć też z prawdziwie ojcowską dlań był pieczą. Łajał i sierdził się, gdy kto zawinił, ale zawsze w sposób ojcowski. Gdy wyszedł na wieś, to i godzin kilka nieraz zabawił. Lubił z chłopkami pogadać, pokumać się, pouczał ich i w niejednem oświecił.
Jest zwyczaj w Podlaskiem pomiędzy wieśniakami, że gdy dziewczyna za mąż idzie, to na dzień trzeci po ślubie przyniesie do dworu: kawałek chleba razowego, kawałek kołacza, ser, ja j pare, a nawet i zwitek przędzy na okaz, że umie być gospodynią. Znalazłam ładnym ten zwyczaj, twierdząc, że ma w sobie coś patryarchalnego i rodzi pewne cieplejsze uczucie, które wiąże włość z dworem. Ile razy nowo – zaślubiona s t u l i n y — bo tak zowie się ta zbieranka — do dworu przyniosła, sam pan Klemens odebrał od niej koszyk i rozmawiał z małżeństwem przyjazno. Własną ręką powykładał z koszyka kawałki chleba, kołacza, sera; wypowiedział nowo-zaślubionym naukę moralna — i poczęstowani, obdarzeni, z błogosławieństwem ojcowskiem dziedzica do domu odeszli. — Klemens Wilkoński twierdził, że zwyczaj ten datuje ze średnio-wiecznego stosunku chłopa do pana — a początek jego niemoralnym był bardzo. — Później jednakże stał się patryarchalnym poniekąd, a dzisiaj powinniśmy każdy duchowny obyczaj i zwyczaj przechowywać, jako drogą po praojcach tradycyą, bo wyciągając jednę cegiełkę po drugiej, osłabilibyśmy budowlę całą.
Doktor z Garwolina był rocznie zgodzonym i po razy pare w tygodniu Górzno odwiedzał — jako i należące doń wioski: Łąki, Samorządki i t. d. — Nadto miał Klemens i domową dość zaopatrzoną aptekę, a na mniejsze i zwyczajne cierpienia w nieobecności doktora, sam lekarstwa robił i wydzielał. Bo będąc na uniwersytecie w Wrocławiu, gdzie słuchał prawa, także i na medycynę uczęszczał. Lekarstwo zwykł sam zanosić; pouczał, jak zażywać je mieli i nakazał dyetę. Chorych odwiedzał i nieraz przy nich posiedział.
Lubiący naukę i piśmiennictwo, czytywał wiele — aż do namiętności. Bywało, że właśnie miał pójść do gospodarstwa, albo wyjechać na który z folwarków, gdy mu przyniesiono paczkę książek, nadeszła z Warszawy, lub też nadesłaną przez sąsiada którego. Stojąc już z czapką na głowie, otwiera ją pospiesznie, rozkłada książki i czytać zaczyna. Czyta chciwie — a czyta — nie ruszając się z miejsca — nie siadając — i po długiej dopiero chwili, nasyciwszy nieco gorączkową żądzę wiedzy, pakuje książkę do kieszeni i wybiega.
— Stachu! bój się Boga, bo mi pilno — mówi do woźnicy, który przede-dworem czekał od godziny. — Siada na bryczulkę, klepie Stacha po ramieniu, dodając jeszcze: ruszaj, chłopcze, ruszaj!
Konie rączo pobiegły, bryczulka poturkotała — a pan Klemens książkę ręką przytrzymywał w kieszeni.
Gdy przyszedł do gumien, poczynił rozporządzenia i wydał rozkazy; przekonał się, czyli spełniono wczorajsze — to i przystawał znowu za węgłem stodoły lub spichlerza, wydobył książkę i chociaż kilka przeczytał kartek, dopóki nie nadszedł ekonom, karbowy i t. p.
Pamiętam, raz w Warszawie przyszedł do mnie. Mieliśmy o jakimś dość ważnym pomówić przedmiocie, gdy w tem podjął ze stolika R e v u e d e s d e u x m o n d e s. Uderzył go szczególniej artykuł jakiś i czytać począł. — Augusta w domu nie było. — Po chwili zagadałam do niego.
— Zaraz, zaraz, kochana bratowo! odpowiada mi i czyta dalej.
Po półgodzinnem czekaniu przerywam mu znowu.
— Zaraz . . . zaruteńko! . . . Przepraszam. Chwileczkę tylko! — i czytał dalej.
Już mu nie przeszkadzałam więcej, czekając cierpliwie. Wreszcie blisko po trzech godzinach, przeczytawszy cały, głębokiej nauki artykuł, książkę zamknął, trzymając ją jednakże w ręku — i wyrzekł:
— Zaczytałem się chwilkę, ale teraz jestem już na rozkazy bratowej.
Gdy August mu ramotkę jaką, świeżo napisaną, przeczytał — to aż do łez się uśmiał, a potem więcej humorystyczne powtarzał ustępy. W listach swoich czynił zwykle iluzye do różnych figur ramotkowych i opowiadanych humorystycznie wypadków. A czynił to z takiem rozmiłowaniem we wszystkiem, cokolwiek August napisał, że aż rozczulał. — Był gościnnym nadzwyczaj i rad odwiedzinom, prawdziwie z praojcowskim obyczajem. Niósł każdemu najserdeczniejszą życzliwość. Z zapomnieniem o samym sobie, byłby dla każdego nieba chciał przychylić! Zacniejszego męża — z równie wielkiem sercem i piękną duszą, cały ogarniającą ogół, z równie szlachetną prostotą, bez cienia egoizmu — nie napotkałam w życiu.
Proboszczem w Górznie był przez lat wiele ks. Augustyn Balcewicz, honorowy kanonik — rodem ze Żmudzi. Kapłan, rzeczywiście wielkiej nauki, uczeń uniwersytetu wileńskiego. Między innemi znał dobrze i gruntownie język litewski. Przekonań był liberalnych, z zasady demokratą rozumnym, a przytem cenił bardzo zewnętrzne formy, towarzyskie i zważał na nie. Gościnność jego i patryotyzm znane były. — Gdy zjawił się Ż y d w i e c z n y t u ł a c z Sue’go — czytał go z nieokreślonem zajęciem. Romans ten wychodził, jak wiadomo, zeszytami, które rozsyłano pocztą. Zaciekawiony wybiegał nieraz aż do zwierówki, by odebrać co rychlej ciąg dalszy tej powieści. Przy końcu podobno rozczarował się nieco.
Przypominam sobie z wielką przyjemnością jednę z rzadkich uroczystości w Górznie, to jest: przybycie księdza Gutkowskiego, biskupa podlaskiego. Nie pobierając dochodów żadnych z rozkazu rządu, zostawał wtedy na stolicy biskupiej w Janowie, utrzymywany jedynie na stopie odpowiedniej zupełnie, przez zbierane dobrowolne składki w dyecezyi całej.
Przytoczę tutaj życiorys ś. p. księdza Gutkowskiego. Wiadomość powzięłam z wiarogodnych źródeł: od wysoko postawionych prałatów naszych.
Jan Gutkowski na Gutkowie, w Gubernii Płockiej, urodził się 27 maja 1776 r. ze szlacheckiej, ale niezamożnej rodziny. Mając lat szesnaście, wstąpił r. 1792 do kawaleryi narodowej, z pragnieniem w duszy bronienia konstytucyi trzeciego maja, sejmu czteroletniego. — Olbrzymiego będąc wzrostu, wydawał się starszym wtedy, aniżeli był istotnie. — Po ostatnim podziale Polski wstąpił do zakonu ks. ks. Dominikaków — braci kaznodziejów — w Warszawie. Wyświęcony został i przybrał imię Marcelego.
W roku 1806, po utworzeniu Księstwa Warszawskiego, ksiądz Gutkowski został kapelanem wojska polskiego. W ciągu wojen Napoleońskich prowadził waleczne szeregi do boju, jako kapłan-Polak z męztwem nieustraszonym we Włoszech, w Hiszpanii — a wreszcie i broniących granic francuzkich przed wojskiem najezdniczem. Zaszczycony został krzyżem polskim v i r t u t i m i l i t a r i i l e g i i h o n o r o w e j.
Po klęsce nad Berezyną, jako legionista, zasłanym został na wygnanie do Czernichowa, zkąd dopiero w r. 1815 do Królestwa Polskiego i do Warszawy powrócił. Gdy przedstawionym został w. księciu Konstantemu, uderzyła księcia jego atletyczna a zarazem i wojskowa postawa. Wezwał go na wojskowego kapelana, a następnie mianował go naczelnym kapelanem armii polskiej. Niezadługo został i infułatem zamojskim. — Roku 1823, jako naczelny kapłan, dał ślub księciu Konstantemu z hrabianką, Anną Grudzińską. A wkrótce potem otrzymał dlań w. książę katedrę podlaską: r. 1826.
Ks. Gutkowski był jedynym biskupem, który w roku 1831 nie przystąpił do rewolucyi — i nie brał żadnego w tej mierze, jako senator, udziału.
W życiorysie ks. Gutkowskiego, zawartym w pismach ks. Hieronima Kajsiewicza, powiedzianem jest:
„Ksiądz biskup podlaski przeciwko powstaniu r. 1830 nie protestował; owszem, jako biskup, choć na wezwanie powstańczego ministra wyznań ogłosił rozporządzenie konsystorskie: aby małżeństw mięszanych mianowicie z osobami grecko-rosyjskiego wyznania nie błogosławić: Dokum . XXV,— ale do senatu nie przybył i przez czas cały powstania w Warszawie się nie pokazał.”
Biograf nadto kładzie za powód pozostania ks. Gutkowskiego na uboczu, niesnaski jego z ks. arcybiskupem Prażmowskim, które opierały się aż o Rzym, dokąd ks. Gutkowski skargę zaniósł swoją.
Czcigodny mój korespondent tak dalej rzecz wyjaśnia.
„Po uspokojeniu kraju ksiądz Gutkowski zostawał we wielkich względach u rządu rosyjskiego, ale — jakkolwiek stojąc po stronie dynastyi, stanął również śmiało i odważnie przy prawach kościoła. Ztąd bezprzestanne wynikały; spory i waśnie z rządem. Pierwszy powód do sporów dało rozporządzenie Komisyi Rządowej Spraw Wewnętrznych i Duchownych, zakazujące czytać i mieć u siebie dzieło katolickie: „Z g o d n o ś ć i r ó w n o ś ć m i ę d z y n a u k ą k o ś c i o ł a k a t o l i c k i e g o a k o ś c i o ł a w s c h o d n i e g o c o d o d o g m a t u i d y s c y p lin y.” Dzieło to, napisane przez jednego z kapłanów naszych i wydane w Warszawie około r. 1826, opatrzone cenzurą duchowną i świecką rządową, było przez rząd zalecone duchowieństwu przed rokiem 1880 i listami pasterskiemi przez biskupów przekazane wiernym. Taki list wydał był i ks. Gutkowski. Gdy więc rząd później, po roku 1831, zaczął grozić wysłaniem na Syberyą i uwięzieniem każdego, ktoby dzieło to czytał lub posiadał, i nakazał je sobie zwrócić albo niszczyć, — ks. Gutkowski oparł się tej decyzyi i do cesarza Mikołaja odwołał, wykazując nielogiczność władz. Działo się to za Storożenki dyrektorstwa Komisyi Rządowej Spraw Wewnętrznych i Duchownych. Następnie taż Komisya wydała wiele rozporządzeń i rozkazów, gwałcących ustawy kościoła. Korespondencye więc ks. Gutkowskiego z rządem przybierały coraz drażliwszą i cierpką formę. — Wtenczas to, nie chcąc zrywać z władzami, ani ich drażnić dalej, postanowił milczeć, sądząc, że tym sposobem zostawi władzom pole do namysłu i rozsądku. Na wszystkie ztąd odezwy władz, tyczące się całości kościoła i jego gwałcące prawa, nic nie odpowiadał. Tak trwały rzeczy do r. 1840. Znużony tem Storożenko oskarżył ks. Gutkowskiego przed namiestnikiem Paszkiewiczem, a ten zażądał objaśnienia od ks. Gutkowskiego.
Ks. Gutkowski w obszernej odpowiedzi wykazał szczegółowo wszystkie wyżej wspomniane odezwy Komisyi Rządowej, ich niewłaściwość i niesłuszność, i na swe obowiązki jako stróża wiary się powołał. To dało powód do uwiadomienia cesarza Mikołaja o nieżyczliwości dla rządu biskupa podlaskiego i wzbronienie mu pobierania dochodów z dyecezyi swojej. A następnie z rozkazu cara ks. biskupa Gutkowskiego aresztowano, wywieziono z kraju i osadzono go w klasztorze ks. ks. Dominikanów w Rosyi, gdzie żył tylko z dobroczynnej jałmużny.
W r. 1844 stolica apostolska zażądała od ks. Gutkowskiego, aby dla dobra i pokoju biskupstwa zrezygnował. Ks. Gutkowski usłuchał życzeń Ojca św., zrzekł się biskupstwa a za to uzyskał wolność wyjechania do Austryi i osiedlenia się we Lwowie z pensyą 20,000 zł. pol.
W r. 1856 przy prekonizacyi nowego biskupstwa podlaskiego, Pius IX przeniósł księdza Gutkowskiego na stolicę arcybiskupią Miry i n p a r t i b u s i n f i d e l i o.
Mam pod ręką udzielone mi kopije korespondencyj ks. biskupa Gutkowskiego z Komisyą Rządową Spraw Wewnętrznych, Duchownych i Oświecenia Publicznego. Nadto i o r y g i n a ł odezwy do duchowieństwa Dyecezyi Podlaskiej, który tutaj przytoczę, jako charakteryzujący szczególniej zasady jego i odwagę:
„Jan Marcel z Gutkowa
Gutkowski.
Z Bożej i Stolicy Apostolskiej Łaski Biskup Dyecezyi Podlaskiej, orderu św Stanisława wstęgi wielkiej kawaler.
Wszystkiemu Duchowieństwu tak świeckiemu jako i zakonnemu Dyecezyi Naszej zdrowie i błogosławieństwo pasterskie.
Wiadomo Wam Najmilsi Bracia, że są dwie władze do rządzenia ludźmi na świecie, to jest: duchowna i świecka. Obiedwie pochodzą od Boga, od którego wszelka władza pochodzi; n o n e s t p o t e s t a s n i c i a D e o. — Każda z tych władz ma szczególny swój zamiar, do którego dążyć powinna. Świeckiej jest przedmiotem porządek i dobro doczesne ludzi, o ile takowe nie sprzeciwia się ale pomocą jest ku dobru duchownemu. Duchownej zaś uszczęśliwienie na żywot przyszły. — Władzy świeckiej staraniem być powinno, aby ludzie używali dni bezpiecznych i spokojnych, u t t r a n q u i l l a m v i t a m a g a m u s. Duchownej zaś, aby formować ludzi na synów Bożych, Jego dziedziców i współdziedziców Jezusa Chrystusa, S i a u t e m f i l i i e t h o r e d e s, h o r e d e s , q u i d D e i a u t e m C h r i s t i. Przewraca się więc ten porządek od Boga ustanowiony, podciągać władzę duchowną pod władzę świecką, mieszać, się do spraw duchownych i Jej atrybucyj wyłącznie należących: jest to sprzeciwiać się władzy od Boga postanowionej, jest to Jej nie słuchać i nad sobą nie uznawać. A na takich rzuca sam Jezus Chrystus przeklęstwo, gdy mówi: „Kto was słucha, mnie słucha. Kto wami gardzi, mną gardzi — q u i v o s a u d i t m e a u d i t, q u i v o s s p e r u i t , m e s p e r u i t. I znowu, jeżeli kto kościoła nie słucha, niech-ci będzie jako poganin i jawno-grzesznik: s i q u i s E c c l e s i a m n o n a u d i e r i t, s i t t i b i s i c u t e t h i e u s e t p u b l i c a n u s — Math. c. 18. Ustanawiając Pan Bóg te dwie władze, chciał aby się utrzymywały i wspomagały wzajem: jak więc władza duchowna winna się przykładać słowem i przykładem do uległości rządów i wykonywania praw monarszych w zakresie swoim — tak podobnież władza świecka przykładem i pomocą, gdyby wezwaną była, lub gdy zajdzie jaw na potrzeba, powinna się przykładać do wykonywania praw i przepisów kościoła. Jak jest obowiązkiem władzy duchownej pożyteczne zamiary i postanowienia Rządu wspierać całą usilnością. Tak znowu Rząd świecki do władzy i spraw duchownych mięszać się, przeszkadzać i uwłaczać w niczem nie powinien. Taka to harmonia i porozumienie obudwu władz pomiędzy sobą być powinna, gdyż takie tylko utrzymują bezpieczeństwo, szczęście i pomyślność społeczeństwa.
Przecież źli i przewrotni ludzie, niepomnąc na te święte prawa, wdzierają, się częstokroć w to, co do nich nie należy i chcą przewrócić porządek od Boga ustanowiony, a czego pomiędzy innemi jawnym jest dowodem p. o. Gubernatora cywilnego Gubernii Podlaskiej, który rozkazem swym pod 6/18 lipca r. b. Nr. 50759 do komisarza obwodu Siedleckiego wydanym, usiłował bezczelnie zaprowadzoną przez Nas administracją parafii zmieniać, i innemu kapłanowi podług swojej woli powierzyć.
Jest to znowu dziwotworność otwierająca wrota do zamieszek i nieporządku; jest to zamach na który wzdryga się serce katolickie i też tu słusznie zawołać należy: O! świecie niegodny czci ani wiary, bądź-że przecież kiedyś mędrszym w bojaźni Bożej.
Krok więc ten fałszywy i niecne postępowanie rzeczonego zastępcy, gwałcące w punkcie kardynalnym prawo kościoła, przez wdzieranie się w rzecz duchowną, do władzy świeckiej zupełnie nienależącą, u nas jeszcze niepraktykowane, śmiało i bezwstydnie popełnione, nim najwyższej władzy do ukarania przedstawionem zostanie. Również jako i drugi w pominieniu kolei reskryptów Komisyi Rządowej Spraw Wewnętrznych, Duchownych i Oświecenia Publicznego, z dnia 16/28 stycznia 1837 r. Nr. 5013/19705 przepisany; a polecenie wprost Rządzcom kościołów przez komisarzów obwodowych głoszenia manifestu przez Najjaśniejszego Pana z d. 2 lipca r. b. wydanego, bez odniesienia się do władzy dyecezyalnej, nieczekając Jej zezwolenia, którą nawet sama Komisya Rządowa Spraw Wewnętrznych, Duchownych i Oświecenia Publicznego zachowała dla wzoru, czyniąc do Nas pod dniem 15/27 lipca r. b. Nr. 5904 swoją odezwę o polecenie duchowieństwu ogłoszenia rzeczonego manifestu i odprawienia stosownego nabożeństwa, cośmy też Wam, Najmilsi, polecili dopełnić listem Naszym pasterskim w dniu 31 lipca do Was wydanym.
Takie, mówię, postępowanie p. o. Gubernatora Podlaskiego zmusiło Nas przedewszystkiem do wzniesienia tego głosu i oznajmienia Wam, abyście przez takowe postępowanie w błąd, lub wątpliwość, jak macie się rządzić nie popadli, przypominając Wam poprzednie rozporządzenia Nasze w tym przedmiocie wydane, jeszcze raz jawnie i wyraźnie oświadczamy: ażebyście żadnych podobnych rozkazów władzy świeckej, a tern mniej w rzeczach świętych, Wam do wykonania niewłaściwie narzuconych, bez wyraźnego, poprzedniego zezwolenia nie słuchali, nie ogłaszali, nie wykonywali, pod zagrożeniem ścisłej osób odpowiedzialności, odnosząc się zaraz w takim razie do Nas z zawiadomieniem.
Ostrzeżenie to ma być z uwagą przez wszystkich kapłanów Dyecezyi Naszej przeczytane, w aktach każdego kościoła w kopii zachowane.
Dopilnowanie zaś tego W. W. J. J. Ks. Dziekanom zalecamy, którzy wszystkich duchownych w Ich dekanatach zamieszkałych drogą zwyczajną o tern zawiadomić i po dopełnieniu zdać Nam raporta nie omieszkają.
(podpisano) J a n M a r c e l ,
biskup. M. P.
Do
JW . X. Tarkowskiego, Kanonika kon.
kat. Podl., Dziekana, Proboszcza
Łaskarzewskiego
w Łaskarzewie
Ksiądz biskup Gutkowski umarł we Lwowie, w obranym sobie na mieszkanie klasztorze ks. ks. Franciszkanów, dnia 2 października r. 1863 — licząc lat dziewięćdziesiąt, szacunkiem otoczony powszechnym.
Było to krótko przed wywiezieniem ks. biskupa podlaskiego z Janowa, gdy wdzięcznem dla dyecezyi powodowany uczuciem, jako i dla podniesienia ducha, puścił się na objazd po Podlaskiem całem. Przeto zapowiedzianem także zostało przybycie szanownego prałata i do Górzna — jako do parafii rozległości znacznej.
Poczyniono też z serdeczną chęcią przygotowania wszelkie na przyjęcie dostojnika kościoła. Brat Klemens zaprosił obywatelstwo o mil pare. Zjechało księży dużo, i mieszczan i ludu wiejskiego tłumy podążyły.
Ksiądz biskup przybył karetą czworokonną, jak się przynależy, z dwoma kapelanami i ze służbą potrzebną. I przez trzy dni zabawił.
Nabożeństwo odbywało się uroczyste. Ks. biskup celebrował i bierżmował. Msza św. przy wszystkich ołtarzach wychodziła jedna po drugiej. Księża słuchali spowiedzi nawet i na smętarzu, tak wielkim był natłok.
Po skończonym nabożeństwie wszystko zawitało do dworu — i dnia reszta przyjemnie towarzysko spłynęła.
Ks. Gutkowski posiadał obok przynależnej powagi i nader względne formy towarzyskie. Twarz jego dużych rysów i grubych miała wiele inteligencyi i dobrodusznego wyrazu. Posiadał uprzejmość naturalną bez unużenia siebie i drugich.
I l l u s t r i s s i m e dużo chodził po ogrodzie, a uwagi czynione świadczyły, że zna się na hortikulturze, że lubi drzewa i kwiaty. Rozmowa jego była swobodną i zajmującą.
Drugi prałat, któregom w Górznie poznała, był sufragan podlaski, ks. Paliszewski, stryj pani Klemensowej. Zjechał z Kodnia, z kapelanem na dni kilka, właśnie gdy i myśmy tam byli. Rozumny, wesół, dowcipny, doskonałego zawsze humoru, bardzo towarzystwo ożywiał.
Zapytał starszego syna pana Klemensa:
— Chłopcze, uczysz się po łacinie?
— Uczę, dziaduniu dobrodzieju.
— To powiedz-że mi, jak po łacinie nazywa się kiełbasa, a jak ziemniaki?
Chłopiec zamyślił się i coś tam odpowiedział.
— Ej, nie tak! Nie wiesz tego jeszcze! Więc ciebie nauczę: otóż kiełbasa nazywa się r e r u m, bo jada się, rzadko, a ziemniaki s e m p e r, bo częstują niemi codziennie. Dawniej, za moich latek młodych, to s e m p e r była kasza, ale m u t a n t u r t e m p o r a! — Dziś ziemniaki są na porządku dziennym.
— A, panie profesorze — zwrócił się do nauczyciela — czy asindzi możesz mi tę kwestyą rozwiązać, co było pierwej: jajko czy kura?
Nauczyciel się rozśmiał.
— Otóż widzi profesor, że to jak gdyby zadanie o kwadraturze koła. Nawet i najmędrszy rabin tego nie rozwiąże!… Słyszałeś asindzi o onym głęboko uczonym, wielce mądrym rabinie, co to lata długie myślał a myślał, rozważał i rozmyślał, że aż jak gołąb posiwiał, a nikt odgadnąć nie mógł, coby mędrca tak zajmowało wyłącznie.
— To i cóż to było, księże biskupie? zapytał nauczyciel.
— Po latach dopiero, gdy jakiś odwiedził go talmudzista uczony, wyznał mu nakoniec z otwartością całą, nad czem swój żywot prześlęczał.— „Otóż— zagadał — wznosząc oczy i ręce — gdyby wszystkie drzewa na całym świecie jednem tylko były drzewem; gdyby wszystkie morza, rzeki i jeziora w jednę wielką zlały się wodę; gdyby wszyscy mężczyźni w jednego jedynie przemienili się chłopa; a gdyby chłop ten ściął siekierą ono wielkie drzewo, i to w tę wielką wpadło wodę, to i jakiżby to okrutny był p l u m p s! Aj waj! Aj waj! Aj waj!“ — i pokiwał głową. — Drugi uczony wytrzeszczył oczy i otworzył gębę, wielkość podziwiając myśli.
Augusta polubił ks. biskup bardzo. I też ich żarciki, dowcipkowe szermierki bezprzestannym tryskały potokiem. Szkoda, żem ich nie spamiętała.
Ks. biskup Paliszewski zaledwo miernego dochodził wzrostu, był szczupłej budowy a inteligentnego wyrazu twarzy.
Ksawerego Branickiego — syna hetmana, jenerała gwardyi królewskiej, Targowiczanina — dziedzica Kodnia i t. d., i t. d., wspominał jako człowieka prawego bardzo, który jakkolwiek urodzony z Engelhardowej, a siostrzenicy Potemkina, w r. 1831 raczej polskiej sprzyjał sprawie. — Ożeniony był z Potocką, matką pani Andrzejowej Zamojskiej z pierwszego małżeństwa — także z domu Potocką.
W roku 1845 umarła pani sędzina Paliszewska w Warszawie, gdzie na kuracyą zjechała. Kółko rodzinne w Górznie straciło ukochaną matkę i babkę. I życie towarzyskie tamże postradało dużo.
W Górznie poznaliśmy także marszałka szlachty Gubemii Lubelskiej, hrabiego Jezierskiego z Ryk. — Odnosił się, jako marszałek, z niejednem do pana Klemensa, którego cenił i o którym wiedział, że jest lubionym w obywatelstwie. I z nim też pospołu wizyty w niektórych oddał domach.
Był to człowiek bardzo rozumny, bystry i niezmiernie zręczny w życiu towarzyskiem. I tak: z panem*, zawołanym rolnikiem — hreczkosiejem wedle dawnych reguł gospodarczych — mówił tylko o onym trybie dawniejszym; pani **, zamiłowanej w romansowej literaturze franeuzkiej, prawił o Balzac’u, George Sand, Gozlan’ie i t. d.; pani Klemensowej mówił o jej synach, których całem uczuciem matki kochała — i ich przyszłości…; pannie *** o balach i modach, innej znowu o muzyce, wielce umiejętnie; — z panem Aleksandrem Rejnszmittem, b. komisarzem skarbu, o czasach Konstantynowskich: o literaturze naukowej, franeuzkiej i niemieckiej; z panem Stanisławem 0 nowym systemie gospodarstwa: o drenach i t. p. Z Augustem dowcipkował — prawił o Ramotkach, ze mną o powieściach moich.. . . Dość, że każdego znał słabostki i z każdym mówić umiał.
Razu jednego, gdy nas tylko w kółku zastał domowem, począł mówić o rewolucyi r. 1831.
— Było to dzieło wielkiej odwagi, a większego jeszcze zapału — wyrzekł — jakiem mało który naród poszczycić się może: należy się czołem uderzyć przed niem . . . . ale skutku osięgnąć nie mogło! Znałem i wiedziałem to aż nadto dobrze, więc też nie łudziłem się nadzieją żadną — westchnął. — Pojechałem do Petersburga, do c a r a . . . ażeby pojednanie czyli łaskę uzyskać. Byliby mnie rodacy poczciwi pewnie powiesili za to, lecz poświęciłem się dla dobra kraju: zaryzykowałem życie dla przyszłości ojczyzny.
Może i w miejscu będzie tu przytoczyć, co mi opowiadał b. oficer pułku ósmego wojsk polskich, pan Chlebowski:
— Miałem służbę w pałacu namiestnikowskim przy dyktatorze. Chłopicki był właśnie przy obiedzie, gdy Jezierski wprost z Petersburga zajechał. Dyktator powstał od stołu i wyszedł z nim do drugiego pokoju. Po chwili wszczęła się wrzawa,bieganie służby: „Dyktator dostał nagłego napadu pomięszania zmysłów!” — Przywołany lekarz krew mu puścił. Po mieście wieść się rozbiegła: że dyktator dostał obłąkania. — Wyzdrowiał. Alem ja wiedział, że to wiadomość z Petersburga spowodowała ten atak.
Więcej informacji o bohaterach wspomnień
- pani sędzina Paliszewska, dawniejsza szambelanowa Grajbnerowa (1870-1845)
Gazeta Warszawska, 3 lipca 1845, nr 171
- Klemens Wilkoński (1803-1851)
Kurjer Warszawski, 13 lutego 1851, nr 41
- hr. Jan Jezierski z Ryk (1786-1858)
Gazeta Warszawska, 21 marca 1858, nr 77
Kurjer Warszawski, 11 kwietnia 1858, nr 95
Fragment wspomnień Pauliny Wilkońskiej i artykuły z Gazety Warszawskiej oraz obraz Pauliny Wilkońskiej autorstwa G. Sachowicza zostały pobrane z Polony. Ich oryginały znajdują się w Bibliotece Narodowej. Obraz Pauliny Wilkońskiej autorstwa A. Regulskiego i F. Tegazzo pobrane z Mazowieckiej Biblioteki Cyfrowej. Artykuły z Kurjera Warszawskiego pobrany jest z eBiblioteki Uniwersytetu Warszawskiego. Ich oryginały znajdują się w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego.