Odpust w Gończycach (1937)

„Nowiny Codzienne: pismo poświęcone sprawo ludu polskiego na Śląsku Opolskim” opublikowały 22 sierpnia 1937 r. (nr 191) dla swoich czytelników relację z odpustu w województwie lubelskim, a dokładniej z naszych Gończyc. Artykuł został opatrzony zdjęciami M. Światpola.

 

Odpust w Lubelskim

Już parę tygodni naprzód wiedziano, że w Gończycach odbędzie się odpust. A tydzień taki jest dla wsi wiek kim świętem. Coprawda wypadł w tym roku o powszedniej porze, ale tak sobie ludziska pracę ułożyli, aby mieli dosyć czasu.

To też, od samego rana na szosie panował ożywiony ruch. Wozy w jednego lub dwa konie, wyładowane różnymi przedmiotami, pokryte płachtami płóciennymi — ciągnęły jedne za drugimi. Małe furki, wiozące gospodarskie rodziny, posuwały się raźno naprzód. Po drogach rozlegał się gwar głosów ludzkich, ujadanie psów, czasem znowu płacz małego dziecka, nawoływania i okrzyki.

W pobliżu kościoła ruch wzmagał się. Licznie ciągnęli ludzie pieszo. Jedni z niewielkimi tobołkami w rękach, drudzy z większymi, niektórzy mieli przewieszone przez ramię buty; ktoś starszy opierał się na sękatym kiju; kulawi żebracy posuwali się wolno, zatrzymując się często dla odpoczynku; niewidomi szli prowadzeni przez małe dzieci. Coraz trudniej było się wyminąć.

Przy samej szosie, w pobliży figury Pana Jezusa, zbiegały się drogi z różnych wsi. Dość duży plac pozwalał rozbić stragany, dokoła nich porozstawiać fury, koni, wózki wszelkiego rodzaju — wyznaczyć punkt zborny dla wszystkich. Na wprost figury biegła, trochę pod górę, droga do kościoła.

Za chwilę miała się rozpocząć uroczysta suma.

Drogą, wysadzoną rosłymi świerkami, w poważnym nastroju szli wierni, Starsze kobiety w sutych spódnicach w ciemne, poprzeczne pasy, na których swobodnie opuszczały się piękne, jedwabne bluzki. Miłe, pogodne twarze wyzierały z wełnianych, ciemno-buraczanych, czasem białych chustek w kwiaty polne, ramiona przykrywały szerokie, czarne w desenie szale. Na spódnicach zwisały stare różańce, widać, że często przesuwały je spracowane ręce; pod pachą duże książki do nabożeństwa.

Opodal młode kobiety z niemowlętami na ręku, jeszcze dalej dziewczęta z okrytymi głowami, a za nimi gospodarze odświętnie ubrani.

Lecz kościół nie mógł pomieścić wszystkich, to też u wejścia do zakrystii klęczała gromadka ludzi. Wraz z dymem kadzideł wznosiły się gorące prośby do Boga o zdrowie dla rodziny i spokój, o błogosławieństwo ziemi polskiej i jej chwałę. Czasem cicha łza spływała po policzkach na potwierdzenie szczerej, gorącej modlitwy.

Po skończonym nabożeństwie zaroił się od ludzi duży plac przed drewnianym kościołem. Zbierali się w gromadki. Ten i ów opowiadał o swych kłopotach, użalał się lub żartował. Dziewczęta zerkały w stronę chłopców, chichocząc po cichu. A matki i babki, najczęściej tworzyły grupki po trzy, lub cztery i długo gwarzyły, nie zwracając uwagi na ludzi, ani na wzajemne popychanie.

Na dole — stragany pełne rozmaitych przysmaków czekały z niecierpliwością na wychodzących ludzi. Tutaj duża fura, wysłana czystym płótnem, pełna apetycznego pieczywa, a przed nią gromadka ludzi. Oto stara, blisko stuletnia babcie kupiła sobie bochenek chleba i zadowolona namyśla się, dokąd teraz iść. Dalej duży stragan z wędlinami: zachęca przechodniów barwny salceson, połyskuje kusząco kiełbasa, bieleje słonina.. A jeszcze dalej różnokolorowe cukierki porozkładane na stołach — tutaj największy ruch robią dzieci, które łakomie spoglądają na słodycze. Po przeciwnej stronie błyszczą stragany od pięknych korali, naszyjników, bransoletek, pierścionków, broszek. Tuż przy szosie stoi wózek z lodami, zaprzężony w kucyka. Targ idzie dobrze. A ile przy tym śmiechu! Ile wesołych docinków pod adresem dziewcząt, które aż poczerwieniały z uciechy. Ile gwaru i życia!

Pod dębem małą loteria fantowa: „Każdy gra i wygrywa! Tylko dziesięć groszy! Można wygrać zegar, rower, lub gramofon! Co kto lubi!” — krzyczy młody, wesoły sprzedawca biletów, zachęcając do kupna. Tłok koło niego coraz większy. Przecież ludzie są ciekawi i na wygraną chętni.

Troszkę dalej, w rowie przydrożnym, odpoczywają rodziny gospodarskie. Dzieci zajadają cukierki, oblizują z zapałem palce. Starsi — trochę drzemią. Kobiety pozdejmowały buciki.

Od czasu do czasu dolatuje parskanie koni, jakaś wesoła piosenka, lub śmiech rozlegnie się po polach, a w górze majestatycznie góruje słońce, złocąc wszystkich swymi życiodajnymi promieniami.

Wysoko na kościele połyskuje krzyż, skowronek nuci swą piękną piosenkę i jest dobrze, beztrosko na odpuście w Gończycach.

M. K—a.

 

   

 

Artykuł pobrano ze Śląskiej Biblioteki Cyfrowej.

Podziel się tym ze znajomymi! Poinformuj ich o garwolin.org

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *