Fragmenty moich wspomnień z czasów okupacji – Leokadia Wołek-Przybylska

Dr med. Leokadia Wołek-Przybylska

ul.Kocborowo 9a, m.23

83-200 Starogard Gdański

Fragmentym moich wspomnień z czasów okupacji.

Po dyplomie lekarza, który otrzymałam 15,VI.1939 r. od 1.VIII

-15.XI.1939 odbywałam staż w Klinice Położniczo-Ginekologicznej

w Poznaniu. Tu 1.IX.1939 przeżyłam bombardowanie Kliniki przez

samoloty niemieckie. W dniu 15.XI.1939 polscy lekarze i polskie

pielęgniarki zostali zwolnieni z Kliniki. Trzeba było zgłosić się

po przepustki wydane przez żandarmerię niemiecką. Kiedy wówczas

Niemcy zatrzymali kolegów – lekarzy Krzemienia i jeżeli dobrze pamiętam – Multańskiego

obydwie z kol.Marią Han Horn postanowiłyśmy wyjechać z Poznania na

”lewe” przepustki. Taką otrzymałam od wuja Stanisława Kołtoniaka

z Mosiny i tam pojechałam. Zastałam czwórkę

małych dzieci po zastrzelonym przez Niemców wuju Antonim

Roszczaku – powstańcu wielkopolskim, a którego żonę – Walentynę

Niemcy trzymali w więzieniu. Razem z tymi dziećmi pojechałyśmy

do Pogorzeli mego miasta rodzinnego – bryczką przysłaną po nas

przez moich rodziców – Marię i Aleksandra Przybylskich. Dzieci

po zamordowanym wuju zabrali nasi dziadkowie Jadwiga i Roch

Roszczakowie. Ja pozostałam u swych rodziców razem z dwiema sios-

trami Martą i Heleną. oraz z bratem Ignacym, który w tym roku

zdał maturę w Gostyniu, a obecnie wrócił do domu po bezskutecz-

nej próbie przedostania się do wojska polskiego.

Ponieważ będąc w Klinice Położniczej w Poznaniu widziałam przez

okno jak nocą Niemcy wyrzucali Polaków z mieszkań – namówiłam

moją rodzinę, by na wszelki wypadek uszyć sobie worki w formie

plecaków i tam trzymać najpotrzebniejsze rzeczy osobiste –

. Miałam w moim worku podręcznik Choroby

Wewnętrzne Millera, strzykawkę, igły, nożyczki, skalpel, trochę

leków, trochę opatrunków, trochę bielizny. Zastanawiałam się

co robić. Poszłam po radę do miejscowego lekarza – Polaka

dr Maja. Słusznie poradził – nie ujawniać się, że jest się

lekarzem i czekać. Żeby nie schodzić Niemcom z chodników – taki

był rozkaz im ustępować – chodziliśmy bocznymi drogami.

Nadeszły moje imieniny 9.XII.1939 r. Brat z siostrą piekli naleś-

niki imieninowe. Nagle butnie weszli do naszego domu umundurowani

Niemcy i zapowiedzieli, że w ciągu 10 minut mamy opuścić dom

i wolno nam zabrać ograniczoną ilość rzeczy. Przydały się nasze

worki. W tym samym czasie przyszedł do nas nasz dziadek – ojciec

-2-

mej matki-Roch Roszczak – wielki polski patriota. Nie mógł zrozumieć,

że wolno kogoś wyrzucić z domu, który był zdobyty pracą własnych rąk.

Zemdlał. Po odzyskaniu przytomności – z człowieka nadzwyczaj energicz-

nego nagle stał się staruszkiem. Na znak protestu przeciw samowoli

okupanta zapuścił sobie brodę, którą obiecał zgolić po odzyskaniu

przez Polskę niepodległości; niestety zmarł w czasie okupacji.

Po wyrzuceniu nas z domu – Niemcy zebrali nas razem z innymi

mieszkańcami Pogorzeli i okolicy na wspólną salę, a nazajutrz wielki-

mi wozami gospodarskimi gdzieś nas wieźli. Zaczął padać mokry śnieg.

Przejeżdżaliśmy koło naszego domu w skupieniu. W tym domu w czasie

pierwszej wojny światowej rodzice moi przechowywali broń miejscowego

oddziału Powstańców Wielkopolskich; w tym domu wówczas przy zamknię-

tych drzwiach i okiennicach gromadziła się młodzież polska i przy

patriotycznych pieśniach kobiety szykowały szarpie na materiał opa-

trunkowy; z tego domu wyruszył oddział Powstańców Wielkopolskich

na boje o niepodległość Ojczyzny. Ojciec zdjął czapkę i długo miał

schyloną głowę. Zawieźli nas na dworzec do Koźmina, wpakowali pod

stacją do olbrzymiego pociągu razem z innymi ludźmi spędzonymi z oko-

licy – oddzielnie kobiety i dzieci, w innych wagonach – mężczyzn. Nie

wiedzieliśmy, gdzie jedziemy. Koło Łodzi rozeszła się pogłoska, że

wagony z mężczyznami Niemcy odczepili. Straszny niepokój zatargał

sercami i umysłami kobiet. Przy pierwszym przystanku w nocy skok na

zwiady. Na szczęście okropna wiadomość okazała się plotką bezpodstaw-

ną. W międzyczasie w wagonach kontrolowało się swoje rzeczy. Często

okazywało się, że w ciągu tych przymusowych 10 minut ludzie tracili

głowy i brali to, co pod ręką – jakieś rzeczy mało potrzebne, np.

któraś z pań miała w torbie tylko zabawki dziecka.

Po długiej i męczącej jeździe – 11.XII.1939 r. późnym popołudniem

pociąg stanął na stacji w Łaskarzewie – miasteczku spalonym w czasie

tej wojny. Okoliczni gospodarze pozabierali nas do swych domów.

Dostaliśmy mieszkanie we wsi Pilczyn u p.Paziewskiego, który chciał

nam odstąpić swe łóżko; naturalnie nie zgodziliśmy się i rozłożyliśmy

się na podłodze na słomie. Biedne to okolice w porównaniu z bogatymi

i dobrze zagospodarowanymi wioskami i miasteczkami poznańskimi, ale

serca tych ludzi były wspaniałe.

Tam udzieliłam parę porad lekarskich. Po tygodniu przenieśliśmy

się w gromadzie szeregu rodzin do szkoły rolniczej w Izdebnie pod

Łaskarzewem. Nasza rodzina składająca się z 6-ciorga osób otrzymała

wspólną salkę szkolną z rodziną pp.Buszów. Przedzieliliśmy się

szafami. Było dużo młodych, więc mimo początkowych tygodni głodnych –

humor dopisywał tym bardziej, że w naszym przekonaniu wojna się

szybko skończy na naszą naturalnie korzyść.

-3-

Wspaniała kierowniczkacz szkoły – p.Helena Skarżyńska i nauczy-

cielki pp.Franciszka Jagmin, Jadwiga Olińska, Mieszczanka Miarczanka

robiły co mogły, by nasz los uczynić znośniejszym.

Któregoś dnia zachorowała p.Olińska – ostry atak kamicy żółcio-

wej. Wiedzieli, że wśród wysiedlonych jest lekarka. Poproszono

mnie. Przydała się moja strzykawka i leki. Chora poczuła się

lepiej. Była to pora kolacji. Rozchodził się zapach jakiejś

smakowitej zupy. Zaproszono mnie do stołu, a moje kiszki na

wyścigi grały jakiegoś triumfalnego marsza. Takiej dobrej zupy

jeszcze w życiu nie jadłam. Okazało się, że to był krupnik,

którego przed okupacją nie wzięłabym do ust.

Wkrótce wezwano mnie do wsi do Izdebna – u pewnej gospodyni

wystąpiła komplikacja poporodowa – nie odeszło łożysko. Do

15.XI.1939 r. byłam w Klinice Położniczej. Wszystkie zasady

postępowania mam na świeżo w głowie, ale tutaj nie ma warunków

do ich zastosowania. Myję ręce w wyszorowanej misie, zmieniają

wodę. Pytam o spirytus. Otrzymuję odpowiedź, że ”musi jest trochę

denatury”. Ilość określili trafnie. Mam w torbie trochę jodyny –

wykorzystują ją do dezynfekcji rąk. Czas nagli. Wydobywam łożysko

ręcznie. Przykazuję pacjentce leżeć w łóżku. Antybiotyków jeszcze

wtedy nie było. Na drugi dzień rano idę do niej z walącym z niepo-

koju sercem i z termometrem w kieszeni. Zastają puste łóżko.

Zrobiło mi się ciemno – poczułam się okropnie. Nagle za moimi

plecami słyszę wesoły głos: ”tak rano pani przyszła, że nie

zdążyłam zrobić obrządku”. Zmierzyłam zdziwionej kobiecie tempe-

raturę, policzyłam tętno – norma, macica odkurcza się prawidłowo.

Przez kilka dni jeszcze do niej zachodziłam mimo, że zapewniała

mnie, że naprawdę czuje się świetnie i nic jej nie dolega.

I tak zaczęła się moja praktyka lekarska pozaszpitalna. W lutym

1940 otrzymałam ze starostwa powiat. w Garwolinie oficjalne

zezwolenie na wykonywanie praktyki lekarskiej w Pilczynie bez

odbywania obowiązkowego stażu szpitalnego, a w maju 1940 otrzy-

małam z Izby Lek.Warszawsko-Białostockiej zezwolenie na osiedle-

nie się i wykonywanie praktyki lekarskiej w Łaskarzewie.

-4-

Praca w konspiracji

W czasie naszego pobytu w szkole rolniczej w Izdebnie pod

Łaskarzewem – do szkoły tej przychodził mieszkający w Łaska-

rzewie p.Łuczyński, który utrzymywał żywy kontakt z przemiłymi

nauczycielkami tej szkoły – gorącymi patriotkami p.p. Heleną

Skarżyńską, Franciszką Jagmin, Jadwigą Olińską, Miarczanką.

Któregoś dnia styczniowego 1940 r. ojciec mój Aleksander Przy-

bylski wszedł do naszego pokoju przerobionego z klasy szkolnej

jakiś skupiony, w nastroju podniosłym i uroczystym i powiedział

mi tylko tyle: w pokoju nauczycielek czeka na ciebie p.Łuczyński.

Zaintrygowana – czym prędzej udałam się na wskazane miejsce.

P.Łuczyński rzeczowo przedstawił sprawę: jest przedstawicielem

ZWZ /Związek Walki Zbrojnej/ mającym na celu walkę z okupantem

niemieckim i odzyskanie niepodległości Polski. Zaprzysiągł

mnie, przyjęłam pseudonim ”Gilza” /moje przezwisko z czasów

gimnazjalnych/; byłam szczęśliwa, że już jestem członkiem

polskiej organizacji skierowanej przeciw okupantowi, że już

coś się robi. Łuczyński polecił mi wciągnąć do organizacji

mego brata – Ignacego Przybylskiego i odebrać od niego przysię-

gę. Zrobiłam to tego samego dnia. Brat przyjął to z takim samym

entuzjazmem jak i ja. Instrukcje miałam otrzymywać w zależności

od potrzeb.

Po pprzekształceniu się ZWZ w AK – komendantem Łaskarzewa – Rejonu

Ryba był Antoni Płatek pseudonim ”Listek”. Moim zadaniem, było

szkolenie sanitarne i pomoc lekarska. Szkolenie sanitarne zaczęłam

w 1940 r. w moim gabinecie lekarskim w Łaskarzewie, gdzie prze-

niosłam się z rodziną z Izdebna i gdzie w 1941 r. przeniósł się

także mój mąż dr med.Józef Wołek z Sędziszewa /ślub nasz odbył się

7.9.1940 r. w Będziemyślu pod Rzeszowem – wiosce rodzinnej męża/.

Pierwszymi słuchaczami byli 2 młodzi chłopcy /Jan Wachnicki ps.

”Sikorka” i Stanisław Majewski ps. ”Koło”.

Po katastrofie kolejowej w Łaskarzewie, która wydarzyła się latem

1942 r. pod pretekstem przeszkolenia ludności – zorganizowany

został kurs sanitarny dla większej ilości osób – brało w nim udział

około

-5-

20 młodych ludzi, przeważnie należących do konspiracji. Na

kursie tym również wykładał mój mąż. Kurs trwał od listopada

1942 r. do kwietnia 1943 r. Międzyinnymi brały w nim udział

moja przyszła bratowa Danuta Majkówna /ps. ”Furor”/, Krystyna

Górkówna ps.”Victoria”, Marcela Majewska, Adela Trzaskowska,

Genowefa Gładysz, obie moje siostry Marta i Helena xxxxxxxxx”

Antoni Jasiński ps. ”Prędki”, Antoni Brzostowski, ps.”Grab”,

Stanisław Majewski ps. ”Koło”, Jan Wachnicki – ps. ”Sikorka”

mój brat Ignacy – ps. ”Ira”.

Krystyna Górkówna – obecnie z męża Pielaszek później sporadycznie

odbywała u mnie ćwiczenia w zakresie materiału tego kursu, co

trwało do lipca 1944 r.

Skompletowałam apteczkę środków opatrunkowych i doraźnej pomocy,

w czym mi pomogli pp.Klimaszewscy, właściciele miejscowej apteki.

Apteczkę trzymałam w swym gabinecie lekarskim.

Przed zamierzonymi akcjami zbrojnymi przez dowództwo rejonu

otrzymywałem rozkazn bojowego pogotowia lekarskiego, który mi

przekazywał mój brat.

Umówiliśmy się z mężem, że w razie wezwania kogoś z nas celem

udzielenia pomocy komuś z partyzantów – nie będziemy się nawzajem

informowali, gdzie jedziemy.

Sierpień 1943 r. W akcji zbrojnej oddz.AK przeciwko okupantowi

niemieckiemu w Sobieniach Szlacheckich koło miejscowości Sobienie

Jeziory pow.Garwolin mgr inż.Wacław Brzostowski ps. ”Dąb” vel ”Granit” doznał

ran postrzałowych okolicy stawu barkowego prawego i ramienia

prawego oraz obu dłoni. Leczyłam go wówczas przez kilka tygodni.

Wezwanie nad ranem 20 sierpnia 1943 r. do kol.Dąbrowy . Wyjeżdżam –

nie mówię mężowi gdzie, więc wie o co chodzi. Na miejscu zastaję

młodego Antoniego Kondeja ps ”Wolny II” z paskudną skomplikowaną

raną postrzałową kończyny dolnej, ranny w czasie akcji bojowej.

Konieczne leczenie szpitalne. Udało się go tam skierować.

Wracam do domu dość późno. Zaniepokojony mąż pyta, czy natknęłam

się na Niemców. Na szczęście – nie. Okazało się, że krótko po

opuszczeniu przeze mnie mieszkania przejechał z kierunku Garwolina

obok naszego domu samochód ciężarowy z niemieckimi żandarmami.

W październiku 1943 po otrzymaniu rozkazu pogotowia miałam grypę –

wysoko gorączkowałam. Usłyszałam, że ktoś wpada do gabinetu.

-6-

Zorientowałam się, że coś się stało, Szybko ubrałam się i mimo

protestu męża, który sam chciał jechać – nie ustąpiłam – miałam

przecież rozkaz. Jedziemy pędem. Po drodze spotykamy śpieszącego

się w tym samym kierunku księdza Kanię, Przyjeżdżamy do Pilczyna Melanowa.

Zastaję młodych ludzi: Oliwę Stanisława oraz Wojdata po Józefa

ze śmiertelnymi ranami brzucha, nic już zrobić nie było można.

Ofiary straszliwej pomyłki. Dwa nasze oddziały wpadły na siebie,

myśląc, że, to oddział niemiecki.

20 października 1943 r. Otrzymuję rozkaz bojowego pogotowia

lekarskiego. Odbywa się koncentracja wojsk podziemia konspira-

cyjnego w okolicy leśniczówki Czerwony Krzyż. Nad ranem 23.10

1943 ktoś puka do naszego mieszkania. Otwiera mąż. Wezwanie

w teren. Mąż się ubiera. Zainteresowałam się, że coś się stało

w wojsku i to wezwanie jest na pewno dla mnie. Upieram się, że

ja mam jechać. Mąż nie ustępuje. Posłaniec kategorycznie oświad-

cza, że miał polecenie przywiezienie tylko męża. Zajechali do

leśniczówki Czerwony Krzyż. Jest już tam dwóch lekarzy chirurgów.

Okazało się, że został ciężko ranny w brzuch – rana postrzałowa

pęcherza i odbytu ppr.Stefan Góra, ps. ”Wilczek” d-ca plutonu

partyzanckiego. Operować na miejscu nie można – konieczna pomoc

chirurga w Klinice. Postanowiono rannego przewieźć do Warszawy.

Krótko potem Niemcy aresztowali naszego znajomego p.Lekrzyckiego

leśniczego z Czerwonego Krzyża – oficera Wojska Polskiego – oraz

jego szwagierkę i osadzili ich w więzieniu w Garwolinie. Niewia-

domo, co się z nimi dzieje. Po niedługim czasie miałam wyjazd

do chorego w tamtą okolicę. Mąż podsunął mi myśl, by wstąpić do

Czerwonego Krzyża do p.Ireny Lekrzyckiej i zasięgnąć języka.

Także o tym myślałam i równocześnie ogarniał mnie jakiś dziwny

lęk, czego przedtem nigdy nie doznawałam. Powiedziałam o tym

mężowi i jednak zdecydowałam się na odwiedziny u p.Lekrzyckiej.

W drodze powrotnej poprosiłam gospodarza, który mnie odwoził

furmanką, by zajechał do dróżki prowadzącej do leśniczówki

i poczekał na mnie. Przed wejściem na podwórze zauważyłam

jakiegoś mężczyznę w kożuszku rąbiącego drzewo; spod kożucha

wychodziły zielone spodnie. Zrozumiałam, że wpadłam w kocioł,

ale już odwrotu nie było. Wypadła cała chmara Niemców.

-7-

Tłumaczę, że jestem lekarzem, chcę odwiedzić moja pacjentkę

Lekrzycką. Zatrzymali mnie, pozwolili jedynie zabrać z wozu

mój koc – odprowadzili mnie tam pod eskortą Niemca ubranego

w kapelusz i kurtkę p.Lekrzyckiego. Starałam się gospodarza

przekonać, by jadąc do apteki po lekarstwo powiedział im co

się ze mną dzieje, ale jak się później okazało do apteki nie

pojechał i nikogo nie powiadomił. Mnie tymczasem zaprowadzili

do p.Lekrzyckiej, która na mój widok załamała ręce. Przeszła

noc. Na drugi dzień rano zgromadzili nas w jednym pokoju –

łącznie 12 osób – razem z nami, gajowymi z żonami i dziećmi

oraz jedną młodą kobietę z okolicznej wioski – xxxxxxxxxx

karmiącą matkę, która 3 razy zabłądziła w drodze do domu. Ogołocili

kompletnie całe zabudowanie, nawet zabrali psa z budy. Wszystko

kazali załadować chłopom z okolicznych wiosek na ich furmanki

i gdzieś wywieźli. Któryś z żandarmów szukał na naszych nogach

dobrych butów dla siebie, ale mu nie odpowiadały. Później

ustawili nas wszystkich w rzędzie pod ścianą. Długo naradzali

się. Wszystko wskazywało na to, że chcą nas rozstrzelać.

W końcu popędzili nas, część nas załadowali na furmanki, część

do samochodu i zawieźli poprzez Sobolew i zdaje się Żelechów

do więzienia w Garwolinie. Długo staliśmy przed bramą więzienia,

baliśmy się, że nas zawiozą od razu na Pawiak, a to byłoby już

bardzo źle. W więzieniu spotkaliśmy siostrę p.Lekrzyckiej.

Od niej dowiedziałyśmy się, że p.Lekrzyckiego strasznie Niemcy

bili i wywieźli na Pawiak. Tam później zginął. Na interwencję

dr Augustowicza – ówczesnego lekarza powiatowego w Garwolinie,

któremu udało mi się przesłać kartkę o moim zaaresztowaniu –

wypuszczono mnie z więzienia na trzeci dzień to jest 21.XI.1943r

Otrzymałam przepustkę (kserokopia stanowi załącznik nr 1

do niniejszej relacji) xx na przejazd pociągiem do Łaskarzewa.

Resztę osób zwolniono później. Miałam szczęście, bo Zipser –

komendant więzienia w Garwolinie był w tym czasie pacjentem

dr Augustynowicza. Po opuszczeniu więzienia doznałam serdecznej

gościnności w domu pp.Augustowiczów i najbliższym pociągiem

pojechałam do domu, gdzie niczego o mnie nie wiedzieli i mnie

poszukiwali. Krótko po moim wyjściu przyjechał mąż do dr Augusto-

wicza z prośbą o pomoc, bo żonę Niemcy zaaresztowali. Na to

dr Augustowicz: ”co, znowu?” Dopiero udało mi się ją zwolnić”.

-8-

W 1942 lub 1943 w Łaskarzewie leczyłam dziewczynkę – Irenę

Szarkównę z Przychoda z powodu rozległych ran kąsanych po pogry-

zieniu przez psa, którego puścili na nią żandarmii niemieccy.

W tym samym czasie leczyłam starszą kobietę z ranami kąsanymi twa-

rzy pogryzionej przez tego samego psa. Kobieta ta mieszkała u p.Zwo-

lińskiego w Łaskarzewie przy ul.Alejowej.

Kiedyś mi przywieziono dziecko ze strasznymi ranami brzucha

było to już w czasie leczenia. Dziecko pochodziło albo z okolic

Lublina lub Chełma. Całą rodzinę wymordowali bandyci ukraińscy,

dziecko uratowała rodzina i zabrała do siebie w okolice Łaskarzewa.

Obydwoje z mężem udzielaliśmy pomocy lekarskiej wszystkim zgłasza-

jącym się do nas rannym żołnierzem Polski Walczącej bez względu

na ich przynależność organizacyjną oraz ludności cywilnej pobitej

i torturowanej przez żandarmerię niemiecką i ”Schupo”.

Przez bardzo długi czas leczyłam w Łaskarzewie przy ul.Warszaw-

skiej młodego mężczyznę – zdaje się Jóźwickiego – z ogromną zgorzelą

mięśni obu pośladków. Niemcy przyłapali go przy przewożeniu zdaje

się jakiegoś szmuglu i tak strasznie go zbili.

W listopadzie 1943 r. pod moją i męża lekarską opieką przebywali

przez długi okres p.Julia Majek i jej syn Kazimierz dotkliwie pobici

przez stacjonujący w Łaskarzewie oddział ”Schupo” za pomoc udzieloną

ludności żydowskiej.

Wieczorem 28.II.1944 r. w dniu wymordowania przez Niemców

ludności wsi Wanaty i spalenia jej razem z ciałami zamordowanych –

przybył do nas Górzkowski Władysław, który ocalał z tego strasznego

pogromu. Miał powierzchowną ranę postrzałową przedramienia. Ocalała

prócz niego jeszcze 1 kobieta – także ranna – leczona przez dr Danie

la. Górzkowski podał nam, że Niemcy o świcie otoczyli Wanaty, wcho-

dzili do każdego domu, wystrzelali wszystkich mieszkańców, a następ-

nie wszystkie domy razem z zabitymi spalili. Do Górzkowskiego

i jego żony strzelali, żonę zabili na miejscu, on otrzymał postrzał

w rękę, upadł, umazał się przy tym krwią leżącej obok zabitej żony

i udał nieżywego.

Po odejściu Niemców, gdy dom już się palił – wyczołgał się na

zewnątrz.

W lipcu 1944 r. przed opuszczeniem Łaskarzewa przez Niemców sytuacja

była bardzo napięta, gorączkowa; chodziły pogłoski, że Niemcy wycofu

jąc się wszystko palą i wszystkich rozstrzeliwują. Wówczas dowództwo

AK wydało rozkaz, by w kontaktach między sobą ściśle przestrzegać

haseł. W tych dniach zgłosił się do mnie młody człowiek o wydanie

materiałów opatrunkowych dla oddziału. Hasła nie podał. Naturalnie

leków nie wydałam. Byłam przekonana, że to jakaś ”wsypa”. Pobiegłam

do mego zwierzchnika organizacyjnego z ostrzeżeniem. Na szczęście

okazało się, że to to nie ”wsypa”.

-9-

Żydzi

Od czasu zamieszkania w Łaskarzewie leczyłam ludność żydowską.

Po utworzeniu getta otrzymałam przepustkę z 19.XII.1940 r. załącznik nr 2 zezwa-

lającą mi na przebywanie w dzielnicy żydowskiej wyłącznie podczas

wykonywania tam obowiązków służbowych. W getcie byłam także

kierownikiem szpitala epidemicznego dla chorych na dur plamisty.

Trwało to do czasu wywiezienia Żydów z Łaskarzewa.

Warunki ludności żydowskiej były bardzo ciężkie. Dzielnicę żydo-

wską urządzono w najbardziej zniszczonej części miasta.

W końcu 1940 r. 2 pijani żołnierze niemieccy mieli xxxxxxxxx

zgwałcić Żydówkę i pokaleczyli oko starego Żyda cierpiącego na

daleko posuniętą zaćmę oczną. Widziałam tego starego człowieka

mającego już na oku opatrunek, pod nim rany gałki ocznej.

Niemcy robili jakieś dochodzenie sądowe przeciw tym żołnierzom.

Wezwano mnie i wówczas oficer niemiecki zapytał mnie, czy ów Żyd

miał zaćmę. Ponieważ miał ją istotnie – Niemiec orzekł, że sprawę

utraty oka Żyda nie potrzeba rozpatrywać, bo on już przedtem nie

widział. Żołnierze natomiast będą odpowiadali za to, że zbeszcze-

ścili krew niemiecką kontaktując się z Żydówką.

Leczyłam Żyda w starszym wieku cierpiącego na przerost gru-

czołu krokowego. Konieczna była bezwzględnie interwencja chirur-

giczna, jednak chory ten – jako Żyd – nie otrzymał zezwolenia

na przejazd do szpitala.

Po likwidacji dzielnicy żydowskiej w Łaskarzewie wspólnie

z mężem leczyliśmy kilku k ukrywających się Żydów, którzy przyszli

po porady lekarskie do naszego gabinetu lekarskiego, także dostar-

czyliśmy im leków.

Zamojszczyzna

W dniu 23.XII.1942 r. został przywieziony do Łaskarzewa transpo

port około 200 dzieci i starców wysiedlonych z Zamojszczyzny.

W tym czasie mąż mój był przewodniczącym miejscowego Polskiego

Komitetu Opiekuńczego i odbierał ten transport. Mówił, że transport

przywieziony został do Sobolewa w nieopalonych wagonach towarowych,

w czasie podróży nie dostarczono im posiłków. Z Sobolewa do Łaska-

rzewa xxxxxxxxxx przewieziono ich furmankami. Dzieci i starcy

byli wygłodzeni, brudni, zawszeni, niektórzy starsi osłabieni,

-10-

niektórzy gorączkowali. Część z nich została umieszczona

w willach letniskowych, część zabrała ludność Łaskarzewa

do swych domów, później część dzieci była zabrana do obcych

rodzin w okolice Łaskarzewa i Warszawy. Myśmy zabrali 2 dziew-

czynki Kołakowskie, po które za jakiś czas zgłosiła się ich

matka. Najmłodsze kilkutygodniowe niemowlę strasznie wychudzone

przybyło pod opieką babki chorej na tyfus plamisty. Dziecko

w czasie transportu było karmione czarną kawą zbożową. Zabrała

je do siebie lekarz – stomatolog Stanisława Bretsznajder i oto-

czyła troskliwą opieką. Babkę zawieziono do szpitala. Po swym

powrocie – babka dziecko odebrała, dr Bretsznajder nadal się

opiekowała maleństwem, jednak nie udało się utrzymać go przy

życiu. Część z wysiedlonych chorowała na dur plamisty – chorzy

ci byli hospitalizowani w szpitalu.

Po ulokowaniu wysiedlonych podjęto energiczną walkę z wszawicą.

Dzieci kąpano w baliach, a najtrudniej byłoxx oczyścić głowy.

Wszy wżarte w skórę głowy trzeba było wyłuskiwać twardymi

szczotkami. Nie zwracano uwagi na niebezpieczeństwo zachorowania

na dur plamisty. Do akcji ratowania stanęło zarówno szerokie

grono aktywistów Polskiego Komitetu Opiekuńczego, jak i osoby

spoza Komitetu. Wymieniam tu m.in. p.Kazimierę Pastuszko-Poświa-

tową i jej męża Antoniego Poświatę, p.Władysławę Żelechowską,

moją bratową Danutę Przybylską,pana Szymańskiego

pana Stanisława i Antoniego Brzostowskiego, mego brata Ignacego,

p.Jarzębka Romana sekretarza gminy Łaskarzew – osada i p.Maria-

na Górczyńskiego, wójta tejże gminy, p.Antoniego Łapacza,

sekretarza gminy Łaskarzew – wieś.

Od czasu przywiezienia wysiedlonych do Łaskarzewa obydwoje

z mężem opiekowaliśmy się nimi udzielając im bezinteresownie

pomocy lekarskiej. Pomocą taką objęliśmy również dzieci

z Warszawy przebywające na kolonii letniej w Łaskarzewie

w 1943 r. Były to dzieci z ogniska na Rakowcu oraz dzieci

skierowane przez Warszawską Spółdzielnię Mieszkaniową na Żoli-

borzu, w tym również kilkoro dzieci zagrożonych ze względu na

pracę konspiracyjną ich rodziców lub ze względu na ich pocho-

dzenie.

Na okoliczność tę załączam kserokopie pisma Pol.K.O.M. Warszawy

Nr K-1-53 z dnia 30.11.1943 roku /załącznik Nr 3/ i pisma

Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej Warszawa-Żoliborz /za-

łącznik nr 4/.

-11-

Załączniki:

nr 1 – Beschenigung Gendarmerieposten Garwolin z 21.11.1943 /kserokopia/

nr 2 – Passierchein Nr 1 Gminy Łaskarzew – osada z 19.12.1940 r. /kserokopia/

nr 3 – RGO – Polski Komitet Opiekuńczy m.Warszawy Dział Opieki nad Dziećmi – Sienkiewicza 14 pismo Nr K-I-53 z 30.11.1943 r. /kserokopa/

nr 4 – Kserokopia pisma Opieki Społecznej w Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej Warszawa-Żoliborz ul.Krasińskiego Nr 16.

 

Starogard Gdański – Kocborowo, kwiecień 1977 r

Wołek Przybylska

 

Pisownia oryginalna – transkrypcji dokonała Angelina Pawlikowska.
Dziękujemy!

Podziel się tym ze znajomymi! Poinformuj ich o garwolin.org

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *