Jedną z kultowych garwolińskich legend jest opowieść o szaletowym, który był burmistrzem.


W „Subiektywnym Spacerowniku Garwolina” pod numerkiem 43 możemy znaleźć odniesienie do niej w brzmieniu: „Szalet miejski – opowieść głosi, że w czasie zaborów jeden z szaleciarzy został przez władze rosyjskie mianowany burmistrzem”. To oczywiście kompletnie nie trzyma się kupy, bo aby powiązać czasowo burmistrzowanie pod zaborem rosyjskim i pracę szaletowego w latach 60-tych XX wieku, to delikwent musiał by być zarządcą miasta jako nastolatek, co się jednak nie zdarzało.

Oryginalną legendę o burmistrzowaniu późniejszego szaleciarza Andrzeja Łukina opowiadał mi ojciec. Dotyczyło to czasów po wkroczeniu armii sowieckiej do Garwolina w 1944 roku. Ponieważ Andrej(Andrzej) Łukin był pochodzenia rosyjskiego więc sowieci jako „swojego” obsadzili go na tym urzędzie. Niestety nie umiał czytać ani pisać więc pisma urzędowe czytał mu sekretarz. Najciekawiej zaś było gdy przyszło pismo ściśle tajne. Jak głosi legenda takie pisma nakazywał sekretarzowi czytać z zatkanymi uszami aby nie słyszał co tam jest. Zabawne? Pewnie że tak ale jak to z legendami bywa o prawdę tylko się ocierają.

Pamiętam z dzieciństwa szalet miejski i pracującego na „bramce” Andrzeja Łukina więc ta część opowieści nie budziła moich wątpliwości. Natomiast nigdzie w żadnym opracowaniu nie pojawiał się jako burmistrz Garwolina choćby tymczasowy czy p.o. nawet na krótki czas. Poszukiwania w materiałach źródłowych z epoki pozwalają wyjaśnić ostatecznie tą kwestię. W Państwowym Archiwum w Otwocku dotarłem do wymiany pism z maja-lipca 1945 roku, dotyczących Andrzeja Łukina, zwolnionego świeżo ze stanowiska starszego woźnego w Magistracie w Garwolinie. Ponieważ groziła mu utrata służbowego mieszkania więc odwołał się do starosty wobec niesprawiedliwości jaka go spotkała. W piśmie, którego fragmenty przytaczam, opisuje historię swojej pracy:

„Jeszcze przed wojną (…) pracowałem w Magistracie m. Garwolina w charakterze prowizorycznego pracownika i powierzano mi egzekucje kar oraz pobór placowego i rogatkowego. Ponieważ z powierzonych mi czynności wywiązywałem się dobrze więc, gdy weszły wojska Sowiecko-Polskie zostałem zaangażowany do pracy w Magistracie w charakterze st. woźnego (…) Z dniem 1 maja br. Z nieznanych mi przyczyn zostałem z pracy w Magistracie zwolniony.”

Starosta poprosił o wyjaśnienie i je otrzymał wraz z kopią zwolnienia dyscyplinarnego, które Łukinowi było wcześniej doręczone, więc oczywiście przyczynę zwolnienia znał. Była nią agresja, notoryczne wszczynanie awantur i napastliwość, którą wykazywał wobec swojego przełożonego czyli Piotra Araszewskiego p.o. burmistrza i Tymczasowego Przełożonego Gminy. W związku z tym starosta odrzucił prośbę o wsparcie.

Dla tematu nie jest istotne jak ta sprawa się ostatecznie zakończyła. Natomiast widzimy, że Andrzej Łukin był po prostu pracownikiem Magistratu a nie burmistrzem. Wiem z rozmów z ojcem, że był w ścisłej komitywie z żołnierzami sowieckimi i robił z nimi szemrane interesy. Prawdopodobnie to spowodowało, że poczuł się na tyle silny żeby obrzucać obelgami urzędującego burmistrza. Możliwe, że kreował się na wyższego niż rzeczywiście był i w tym zamieszaniu powojennym narodziła się legenda. O jego megalomańskich ciągotach może świadczyć choćby określanie żony jako „kierowniczki” łaźni miejskiej podczas gdy burmistrz mówi o niej „stróżka łaźni”. Co do sekretarza i czytania pism z zatkanymi uszami to zapewne dodatek prześmiewczy. Tym bardziej, że na prośbie do starosty widzimy podpis głównego bohatera, koślawy ale jednak, więc chyba z tym pisaniem nie było tak całkiem na zero.

Kończąc te wywody trzeba jasno stwierdzić, że ta legenda upada po zderzeniu z materiałem źródłowym.

Krzysztof Siarkiewicz

Podziel się tym ze znajomymi! Poinformuj ich o garwolin.org

One thought on “Jedną z kultowych garwolińskich legend jest opowieść o szaletowym, który był burmistrzem.

  1. Andrzej Łukin przy ul. Stacyjnej miał skup surowców wtórnych. W latach 50 tych nosiliśmy tam makulaturę, butelki i stare szmaty żeby zamienić na złotówki potrzebne słodycze u p.Koronowej. Śmieszyła nas strasznie jego, jak nazywaliśmy rusko – polska mowa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *