Ignacy Przybylski
ul. Andriollego 48/50, m.3
05-400 Otwock
Wspomnienia z lat 1939 – 1944 r.
13 maja 1939 r. po zdaniu ostatnich egzaminów maturalnych opusz-
czałem gmach Gimnazjum i Liceum Ziemi Gostyńskiej w Gostyniu, na
którego frontonie widniał napis ”Bogu i Ojczyźnie Odrodzonej”.
Wychodząc z gmachu w godzinach przedwieczornych, po przyjęciu
gratulacji od komisji egzaminacyjnej, powiesiłem na parkanie
budynku licealnego swoją licealną czapkę i nagle ogarnął mnie
ogromny wewnętrzny smutek. Wiem, co pozostawiłem poza sobą.
Ale co dalej ? Wielka niewiadoma napawająca głęboką zadumą
i smutkiem, niepokojem i brakiem wyraźnych planów na przyszłość.
Któregoś dnia maja 1939 roku – komisja poborowa do wojska,
a następnie w czerwcu 1939 – czterotygodniowy pobyt w Junackich
Hufcach Pracy / J.H.P./. Los zrządził, że wspólnie z kolegami
z Liceum Ziemi Gostyńskiej po otrzymaniu bezpłatnych biletów
kolejowych, udałem się via Warszawa do Łomży , a stamtąd w okolice
Wizny. Miejscem pobytu był obóz w lesie obok szosy w odległości
około półtora kilometra od Góry Strękowej . Po przybyciu do obozu
otrzymaliśmy umundurowanie, przydział organizacyjny oraz zadania.
Zostaliśmy powołani do zaszczytnej służby przy budowie fortyfi-
kacji na pograniczu polsko-prusko-wschodnim. W obliczu rozwija-
jącej się sytuacji politycznej serca rozpierała duma. W tamte dni
czerwcowo-lipcowe 1939 roku /turnus nasz trwał od 19 czerwca do
15 lipca/ pracowaliśmy na dwie zmiany po osiem godzin dziennie,
od świtu aż do zmroku, a bywały także i nocne zmiany /przy budo-
wie fortu Kurpiki/ . Grupa nasza pracowała przy budowie trzech
obiektów: dwóch w Górze Strękowej /fort ”Góra-Góra” i ”Góra-Dół”/
nad Narwią i jednego w Kurpikach. Miejsca budowy ogrodzone były `
– 2 –
wysokim płotem z desek – wejścia na teren budowy były strzeżone
dniem i nocą. Praca była ciężka i wyczerpująca, jednak przerw w pracy nie było.
tmosfera patriotyczna podniecana wiadomościami o ujęciu szpiegów,
a powadze okresu pracy towarzyszyła złożona przysięgą o zachowaniu
tajemnicy wojskowej. Nie wiedzieliśmy , że budowany przez nas schron
”Góra-Góra” będzie redutą kapitana Reginisa Władysława, który we
wrześniu 1939 r. stawił czoło XIX korpusowi pancernemu generała
Guderiuna.
Oprócz mnie do pracy w Junackich Hufcach Pracy na tym odcinku
przydzielono abiturientów Liceum Ziemi Gostyńskiej w osobach:
Kazimierza Dworczaka, Kaliksta Jankiewicza, Mariana Łankiewicza
/rozstrzelany przez hitlerowców podczas kampanii wrześniowej/, Kazimierza Wachniaka
i Jana Wiewiórkowskiego, a ponadto kolegów z Bojanowa Wlkp. , Łodzi
i Piotrkowa Trybunalskiego /m.in. Kol. Edwarda Kalwaczyńskiego,
zamieszkałego w Piotrkowie Tryb. przy ul.Pierackiego 20 oraz
kolegę – nazwiska nie pamiętam – zamieszkałego także w Piotrkowie
Tryb. przy ul. Reymonta 3/.
Z okresu tego pochodzą dwa zdjęcia: zdjęcie nr 1 z widokiem na
nasze pole namiotowe oraz zdjęcie nr 2 prezentujące grupę junaków
naszego turnusu. Zdjęcia zostały wykonane 12 lipca 1939 roku
/nad głową autora wspomnień znak ”V”/.
Po 4-tygodniowym turnusie i poczuciu dobrze spełnionego obowiązku
powrót do Pogorzeli – rodzinnego miasta. Okres prac żniwnych na-
cechowany narastającą atmosferą przygotowań do wojny. O mobilizacji
dowiedziałem się dnia 31 sierpnia 1939 r. Niejednokrotnie przed tym
dniem słyszałem warkot silników samolotów lecących hen wysoko nade
mną. Widać było je tylko wtedy, kiedy odbijały się od niego słonecz
ne promienie przy zmianie kierunku lotu. Przypuszczałem, że były
to nasze polskie samoloty. Rzeczywistość miała okazać się
– 3 –
jednak inna.
Po wiadomości o mobilizacji zakończyłem prace polne, a z następnymi
wiadomościami przyjechał do mnie mój ojciec, czynny już w pracach
OPL /punktach obserwacyjnych plot./. Uroczyste, serdeczne pożegna-
nia powołanych do wojska rezerwistów, z których nie jednemu po raz
ostatni uścisnąłem dłoń.
Podwody konne stające w szeregu wzdłuż ulicy, a dostarczone przez
mieszkańców Pogorzeli, były uzupełnieniem tej już wojennej scenerii
Miasteczko starannie zaciemnione, oczekiwało z napięciem nadejścia
dnia następnego tj. 1 września 1939 roku. Do granicy polsko-niemiec
kiej przecież tylko około 24 km, a może i nawet mniej – licząc
w prostej linii.
Mniejszość niemiecka w samej Pogorzeli i okolicznych wsiach
/Gumienice, Głuchówek, Zalesie – znaczne skupiska/ zachowywała
się raczej spokojnie i chyba czaiła się do skoku, czekając na
odpowiednią do tego chwilę. Dowodem tego były prowokacyjne
”pyskówki”, a nawet – jak się później okazało rękoczyny z jej
strony oraz nieprzestrzeganie przez niektórych Niemców wprowa-
dzonej dla nich godziny policyjnej.
Ulicami miasteczka 1.9.39 jechały wozy nieliczne z uciekinie-
rami, a w następnych dniach coraz liczniejsze oraz rowerzyści
i piesi – więźniowie z Rawicza i Wronek. Komunikaty radiowe
”Uwaga – uwaga – nadhhodzi….. przeszedł” miały swoją wymowę
tajemnicy i zaciekawienia o posmaku wielkiej przygody. Powszechna
była wiara w zwycięstwo polskiego oręża, choć komunikaty dzienni-
ków radiowych nie napawały optymizmem.
Z Pogorzeli niebawem ewakuuje się policja i poczta, na miejscu
pozostaje sekretarz magistratu. Mieszkańcy organizują samorzutnie
straż obywatelską. Uzbrojenie /karabiny, sztucery, dubeltówki,
pistolety/ dostarczają członkowie Bractwa Kurkowego i inni
mieszkańcy miasteczka. Pełniący służbę członkowie straży obywatel-
skiej noszą na rękawach opaski biało-czerwone, a wyjeżdżający
na zwiad w terenie zakładają płaszcze Wojskowego Przysposobienia
Konnego tzw. Krakusów,różniące się od wojskowych tylko naszywkami.
Do wyjazdów terenowych używa się rowerów. Komenda straży obywa-
telskiej jest w posiadaniu zarekwirowanego osobowego samochodu
należącego do miejscowego Niemca – Thorenza, późniejszego pierw-
szego burmistrza okupacyjnego w Pogorzeli. Straż Obywatelska
pełni nieprzerwanie dyżury przez 24 godziny na terenie miasteczka,
– 4 –
jak i jego okolic /Głuchówek, Gumienice, Zalesie, Kobylin/. Było
to konieczne z uwagi na duże skupiska miejscowości mniejszości niemieckiej. Interweniowano skutecznie w Zalesiu, gdzie miejscowi Niemcy zachowy-
wali się bardzo agresywnie wobec mieszkających tam Polaków. Tam
po raz pierwszy widziałem nisko lecący nad wierzchołkami drzew
samolot hitlerowski z czarnymi krzyżami i ze swastyką. Powrót
z pirackiego nalotu bądź rozpoznania – nie wiem-zagłuszał warkotem
silników.
Do straży obywatelskiej wstępuję 2 września 1939 roku i uczestni-
czę we wszystkich interwencjach terenowych. Okolice patrolujemy
i w dzień, i w nocy, tak jak i samo miasteczko.
Krotoszyn zajęty jest już przez najeżdzcę. Do zajętego Krotoszyna
wysyłano naszego wywiadowcę, który przywoził nam aktualne wiadomości
z zajętego przez wroga terenu. Bardzo niebezpieczne zadanie realizo-
wał kilkakrotnie z powodzeniem. Był nim mieszkaniec Elżbietkowa
/nazwiska jego nie pamiętam/. Otrzymujemy 4 września 1939 r. wia-
domość o wkroczeniu Niemców do Kobylina. Jedziemy tam nocą, by
sprawdzić jej wiarygodność. Szczęśliwie nie potwierdza się. W dro-
dze powrotnej w Łagiewnikach zatrzymujemy się, informując o tym
wracającego do Kobylina jednego z jego mieszkańców. W poświacie
księżycowej zauważyliśmy rowerzystę jadącego z kierunku Kobylina
do Pogorzeli. W odległości ok. 20 m. od nas jadący zatrzymuje się,
zawraca i ucieka. Przekonani, że to ktoś z miejscowych niemieckich
kolonistów wzywamy go do zatrzymania, oddając w górę strzały ostrze-
gawcze. To nie pomaga. Rowerzysta ucieka na rowerze, a później
rzuca rower i dalej biegnie pieszo- niestety równolegle do naszych
stanowisk ogniowych. Strzały okazały się niecelne, uciekinier
biegnie dalej. Mając do swojej dyspozycji dubeltówkę, składam się
do strzału, pociągam za cyngiel jeden i drugi – niewypał. Napinam
ponownie cyngle, pociągam – strzał. Widzę padający na ziemię
czarny przedmiot. ”Trafiony” – krzyczę i przerywamy ogień,
– 5 –
biegnąc w kierunku przypuszczalnie leżącego człowieka. Jakież
było nasze ”rozczarowanie” gdy zamiast człowieka, znaleźliśmy
leżącą na ziemi jego kurtkę. Z dokumentów osobistych ustaliliśmy,
że był to kolega Witolda Seipelta, uczestnika naszego patrolu
i wówczas zaczęło się gorączkowe, pełne nerwowego napięcia bezskuteczne poszu-
kiwanie rannego, . Z mieszanymi uczu-
ciami wracamy do Pogorzeli. Na rynku wychodzi naprzeciwko nas
sekretarz magistratu, Góźdź, a za nim idzie niefortunny uciekinier.
Wpadł on do Pogorzeli z wiadomością, że hitlerowcy są już w Łagie-
wnikach i strzelali do niego . Skonfrontowawszy jego wiadomości
z naszą relacją niemałe było zdziwienie sekretarza, na którego
oczach Witold Seipelt całuje uciekiniera, a my go ściskamy z radości,
że żyje. Odniósł niewielkie obrażenia, powierzchownie zadraśnięty
”śrutem” z mojej dubeltówki. Okazało się, że w Kobylinie pilnie
nas obserwowano, a kiedy wracaliśmy ktoś wskazał na nas twierdząc,
że hitlerowcy jadą do Pogorzeli. Nieszczęsny delikwent wiedząc, że
w Pogorzeli jest straż obywatelska, chciał ją o tym powiadomić.
Wydawało mu się, że wyprzedził już rzekomych ”hitlerowców” w drodze
do Pogorzeli, gdy tymczasem tak się jednak nie stało i doszło do
tego nieprzyjemnego, ale szczęśliwie dla obu stron zakończonego
wyżej opisanego wypadku.
Tak to po raz pierwszy w swoim dotychczasowym życiu strzelałem
do człowieka.
Wiadomości, jakie dochodziły do komendy straży obywatelskiej,
a zwłaszcza przywiezione z Poznania spowodowały podjęcie decyzji
o likwidacji straży obywatelskiej w Pogorzeli. Dnia 6 września 1939
wywieziono broń samochodem do lasu i zakopano, a wieczorem tego
dnia grupa młodych członków straży obywatelskiej, a wśród nich
Janusz Kos, Hieronim Marcinkowski i ja, opuszcza Pogorzelę. Nie
wiedzieliśmy, że wojska niemieckie zajęły Łódź. Droga nasza
– 6 –
prowadziła przez Szelejewo, gdzie przeszliśmy przez zaminowaną
przeszkodę zbudowaną na moście za Szelejewem, do Dolska. Po
kilkugodzinnym śnie dowiadujemy się, że na przeszkodzie za Szeleje-
wem zginęło kilka osób – a nas Bóg szczęśliwie przeprowadził.
Następnym celem naszej podróży była Mosina i krótki postój
w domu nieobecnego mego wuja Antoniego Roszczaka. Mosinę
opuszczamy, kierując się bocznymi drogami przez Środę, Mirosław
i Pyzdry do Konina a stamtąd do Ślesina. W okolicach Ślesina spotyka-
my szczątki zestrzelonego niemieckiego samolotu /9.IX.39/.
Przez Sompolno, Izbicę dojeżdżamy do Krośniewic i tu po raz
pierwszy dostajemy się w strefę bombardowania lotniczego.
Szosa zatłoczona uciekającymi i wojskiem. Odskakujemy w bok
od szosy, a w naszym kierunku leci klucz hitlerowskich samolotów.
Przeraźliwy świst spadających bomb na pobocza szosy wydał się
tak bardzo bliski. Bomby spadły na budynki, które mijaliśmy
kilka minut przed bombardowaniem. Serca biły nam jak u gołębi
przerażonych nagłym atakiem jastrzębia. Było to 10.9.1939 r.
Przed wieczorem tuż przed wjazdem do Krośniewic przeżywamy drugi
nalot. Jakaś mieszkanka wskazuje nam wykopany rów przeciwlotni-
czy w ogrodzie, do którego biegniemy, zostawiając rowery. Jeden
z naszej grupy biegnie w kierunku rowu już w czasie nalotu
i staje się obiektem polowania. Wrogi pilot strzela z broni
pokładowej do uciekającego, a świst pocisków słyszymy naj-
wyraźniej i dosłownie chcemy wtopić się w ziemię. Na mnie
siedzącego w rowie plotniczym cisną się koledzy, drętwieją
nogi, a sekundy biegną tak wolno. Tym razem też nam sprzyjało
szczęście. Nikogo nie raniono. Uciekający cały i zdrów dostaje
od nas kilka sążnistych i nieparlamentarnych wymówek. Wsiadamy
na rowery i jedziemy dalej, mijając trupy ludzkie i zwierzęce.
W nocy przejeżdżamy przez palące się po nalocie Kutno. Płonie
budynek, w którym mieściła się apteka. Na około łuny pożarów.
– 7 –
Zbaczamy z głównej drogi i bocznymi drogami dojeżdżamy do
Żychlina, opuszczamy go szybko i kierujemy się na wieś, wybiera-
jąc jako miejsce postoju i wypoczynku wsie o nie zwartej zabu-
dowie. W ciągu dnia chronimy się w krzakach lub w małych skupis-
kach leśnych i rowach względnie innych zagłębieniach. Naloty
nie robią już na nas takiego wrażenia, jak pierwsze, mimo że
niejednokrotnie wrogie samoloty lecą zupełnie nisko i ostrzeli-
wują z broni pokładowej drogi przepełnione ludnością cywilną
i wojskiem. 15 i 16.9.1939 jesteśmy prawie pod ciągłym ogniem
lotnictwa i artylerii niemieckiej, a 17.9.39 na domiar złego
dostajemy się pod ogień broni pancernej wroga. Spotykamy kolegę
z 56 pp /Jarmużek/, który informuje nas o przerwaniu frontu.
Odskakujemy, kierując się polnymi drogami i ścieżkami w kierunku
lasu widniejącego na horyzoncie. Przed lasem spotykamy działo
polskie ż zaprzęgiem bez obsługi, armata bez zamka. Zdajemy sobie
sprawę z tragicznego stanu rzeczy, ale wycofujemy się dalej
w głąb lasu, którego ciszę przerywają wybuchy. Przeskakujemy
szeroką drogę leśną, na której widzimy odciski podkutych żołnier-
skich butów. Nie zdajemy sobie sprawy, że to odciski butów wroga.
Jestem w pierwszej dziesiątce długiego szeregu rowerzystów, las
rzednieje i dochodzi do asfaltowej szosy, na której jadą tabory.
W pierwszej chwili nie zdaliśmy sobie sprawy z tego, że to tabory
wroga. Jeden z jadących żołdaków łapie za karabin, kierując go
ku nam. Moment konsternacji i zamieszania. Jadący na czele zeska-
kują z rowerów i chcą się wycofywać. Jadący za nimi ponaglają
do jazdy ku przodowi. Zdrętwieliśmy – pierwsze spotkanie z wrogiem.
Uciekać nie miało sensu. Zeszliśmy z rowerów i pieszo doszliśmy
do asfaltowej szosy. Była do droga wiodąca z Warszawy przez Łąck do
Płocka. Po naszej prawej stronie ku niebu wzbijały się dymy
– 8 –
z płonącego Gąbina a nad nimi wrogie samoloty zataczały kręgi
i pętle radując się chyba z odniesionego sukcesu.
Jeden ze współidących z nami zostaje nagle zatrzymany przez dwóch
żołdaków niemieckich. Okazało się, że nieszczęsny miał blaszaną
puszkę po niemieckiej masce przeciwgazowej. Odebrano mu ją natych-
miast, uderzając go w twarz kilkakrotnie, a gdy wyjaśnił, że dostał
ją od polskiego żołnierza – o dziwo, puszczono go. Po tym incydencie
zjechaliśmy do lasu po drugiej stronie asfaltowej szosy i boczną drogą
– śladami walk dojechaliśmy do Radziwia /koło Płocka/. Po drodze
ubraliśmy się w dresy naszego jednego żołnierza, który udzielił nam
informacji o przebiegu walk na tych terenach i dołączył do naszej
grupy.
Po raz drugi na tej asfaltowej szosie znalazłem się w połowie 1959 roku,
a więc prawie po upływie 20 lat, lecz w jakże innych warunkach.
Tamte chwile 1939 roku stanęły znowu jak żywe przed oczami.
Jadąc z Radziwia do Płocka – po lewej stronie osi marszu leżały
nie pogrzebani nasi żołnierze. Widok bardzo przygnębiający
i bardo ponury, a bezsilni i przepełnieni pragnieniem zemsty
wjeżdżaliśmy do części Płocka położonego na lewym brzegu Wisły.
Do centrum Płocka nie dojechaliśmy gdyż most na Wiśle był znisz-
czony. Na nas idących i prowadzących rowery usiłował wjechać
jakiś niemiecki żołdak wozem konnym, a gdy mu się to nie udało
zaczął nas z wozu okładać batem. Odskoczyliśmy, a z plugawej gęby
z palącym się cygarem popłynął stek przekleństw i epitetów.
Wracamy z powrotem do Radziwia, prowadząc rowery pod dość strome
podejście, raz jeszcze z bólem w sercu mijając leżących Poległych
na Polu Chwały.
Jadąc bocznymi, polnymi drogami przejeżdżaliśmy przez osiedla
wsie i miasteczka w którym rozlepiono obwieszczenie o treści
– 9 –
zaprezentowanej na fotokopii stanowiącej zdjęcie nr 3. Oryginał
obwieszczenia jest w moim posiadaniu. Uwagę zwraca brak daty,
co jest dowodem przygotowania się hitlerowców do wojny z pruską
perfidią. Po raz pierwszy zostaliśmy zatrzymani 19.9.39 przez
żołnierzy Wermachtu koło Gosławic do których nas dorpowadzono
i tam zatrudniono przy rąbaniu drewna i xxxxxxx innych pracach
porządkowych. Uciekamy stamtąd we trójkę i ponownie wpadamy
w ręce Niemców w Czarkowie 21.9.1939 r.
Tym razem umieszczono nas na ogrodzonym terenie, lecz i stąd
uciekam po raz drugi. Internowany po raz trzeci, zostaję umieszczony
w obozie w Swarzędzu zlokalizowanym – o ile pamiętam – na terenie
fabryki mebli czy też tartaku. Tak mnie, jak i wprowadzonych na
teren obozu ograbiają niemieccy żołnierze z osobistych drobiazgów.
Zabrano mi wtedy zegarek na rękę, pieniądze i inne osobiste rzeczy.
Rano i wieczór otrzymujemy ciepłą kawę i po małym kawałku chleba,
na obiad – talerz ”zupy” z brukwi. Na podwórzu ustawiono karabin
maszynowy. Kontakt z miastem ułatwiają nam miejscowi członkowie
Polskiego Czerwonego Krzyża, którym od czasu do czasu udaje się
kupić i dostarczyć nam trochę żywności. Była to jednak przysłowiowa
kropla w morzu potrzeb. Spotykam tutaj profesora Weissa z Liceum
Ziemi Gostyńskiej, a także mieszkańców Łukaszewa położonego w pobli-
żu Pogorzeli. Trudno mi w tej chwili podać, ilu tam trzymano męż-
czyzn. Spaliśmy na niewielkiej ilości słomy – a w zasadzie na ziemi,
gdyż ze słomy zrobiła się sieczka – jedni tylko pod zadaszeniem,
inni w budynku o częściowo powybijanych oknach. Zorientowawszy się,
że są wśród nas ”wybrańcy”, których Wermacht zwalnia do domu,
wymieniliśmy pomiędzy sobą adresy i ustaliliśmy, że kto wcześniej
opuści obóz powiadomi najbliższych o aktualnym miejscu pobytu.
– 10 –
Zaczęła si nasza rejestracja. Pod gołym niebem ustawiono kilka
stolików, przy których zasiedli wermachtowcy w towarzystwie cywilów.
Nas ustawiono w długich szeregach i każdy, podchodząc do stolika,
był obowiązany podać swoje imię i nazwisko, zawód oraz nazwę
powiatu, w którym zamieszkuje. Nie chcąc rozdzielać się z profesorem
Weissem podaliśmy wspólnie z Januszem Kosem, moim kolegą, wiernym
towarzyszem wędrówek i ucieczek, że powiatem naszym jest Gostyń,
a nie jak faktycznie było – Krotoszyn.
Jak się okazało rejestracja była zarazem selekcją obozowiczów.
Po podaniu nazwiska stojący lub siedzący przy stoliku cywil sprawdzał
czy nie figuruje ono w książeczce – wykazie osób wrogo ustosunkowa-
nych do hitlerowskiego reżimu. Osoby takie były wyłączane z szeregów
i pod eskortą wywożone samochodami ciężarowymi z terenu obozu. Taki
los spotkał jednego ze stojących przede mną współtowarzysza niedoli. Nazwiska jego niestety nie pamiętam. Wyłączono także żołnierzy
przebranych w cywilne ubrania. Tych rozpoznawano po krótko ściętych
włosach. Mnie natomiast spotkała inna ”przyjemność”. ”Dlaczego
śmiejesz się” – zwraca się do mnie niemiecki żołdak łamaną polszczy-
zną. ”Co, chciałeś iść na Berlin ?!” i to powiedziawszy ”poczęstował”
mnie sążnistym kopniakiem oraz epitetem ”Du polnische Schweine”.
Po zarejestrowaniu zgrupowano nas według powiatów i zmieniono miej-
sce pobytu, przenosząc nas z budynku do wiat. Najgorsze były noce.
Zimno dokuczało nam, a ogrzewaliśmy się jeden od drugiego.
W międzyczasie zwolniono mieszkańców Łukaszewa. Miałem więc nadzieję,
że moi Rodzice dowiedzą się, gdzie jestem i podejmą jakieś kroki w
celu zwolnienia mnie z obozu. Tak też się stało. Ojciec mój uzyskał od
burmistrza Thorenza w Pogorzeli odpowiednie pismo oraz przepustkę-
zezwolenie na wyjazd konnym wozem /bryczką/ do Swarzędza. Czynności
związane z wyjazdem podjął zrealizować się Wojciech Klamecki.
Udał się on do Swarzędza, był na terenie obozu, wywołano moje na-
– 11 –
zwisko – niestety bezskutecznie, gdyż przed jego przyjazdem wywie-
ziono nas z obozu, wręczając każdemu przepustkę. Załadowano nas na
dwa samochody wojskowe ciężarowe, odpowiednio wtłaczając nas na
nie i przydzielając eskortę wojskową. Jak zapowiedziano, wieziono
nas do Gostynia za przez Poznań. Nie bardzo wierzyliśmy oświadczeniom,
lecz tym razem okazały się one prawdziwe. Przez Wartę przewieziono
nas promem. Mosty były zniszczone. Samochody wiozące nas zatrzymały
się na ulicy przy której zlokalizowane było kino Kałamajskiego
/chyba o nazwie ”Apollo” /. Mieszkańcy Poznania widząc nas stło-
czonych na samochodach i pod eskortą rzucali pytania: ”skąd i dokąd
was wiozą”. Odpowiadaliśmy, że z obozu i do Gostynia. Był to ostatni
dzień września 1939 roku. Na samochody przechodnie wrzucali chleb,
bułki, kiełbasę, mimo sprzeciwu ze strony niemieckiej eskorty.
Długo będę pamiętał zatroskane twarze poznańczyków i ich samorzutną
pomoc. Przed i za samochodami zebrał się tłumek ludzi. Wzajemna
wymiana informacji i – jedziemy dalej. Dowieziono nas do Gostynia,
wyrzucono z samochodów i ulokowano w budynku przy ul.Leszczyńskiej.
Po przenocowaniu sprawdzono obecność według list, gdyż zapowiedzia-
no, że jeśli ktoś ucieknie, wówczas całą grupę spotka kara.
Nie określono jaka. Wszystko jednak było w porządku. Pożegnaliśmy
się ze współtowarzyszami i wraz z Januszem Kosem idziemy pieszo do
Pogorzeli. Czekał nas 18 kilometrowy marsz. Zdążyliśmy dojść do
skrzyżowania ulicy Leszczyńskiej z Kolejową i już nas zatrzymano.
Zaprowadzono do restauracji Jezierskiego przy ul.Kolejowej,
zajętej przez Wermacht, wylegitymowano i po okazaniu przepustek –
zwolniono. Na chwilkę wpadliśmy do Pieprzyckich, chcąc
zasięgnąć informacji, co się dzieje i czy nie mają wieści z Pogorze-
li. Nie zastaliśmy niestety mago mego kolegi, Helindora Pieprzyckiego,
z którym razem zdawałem maturę i z ”duszą na ramieniu” ruszyliśmy
do Pogorzeli. Przecież będąc w straży obywatelskiej
– 12 –
trzymaliśmy w szachu mniejszość niemiecką zamieszkałą w Pogorzeli
i jej okolicach – innymi słowy mówiąc – ”narozrabialiśmy”.
W Elżbietkowie odległym ok. 2 km od Pogorzeli dowiedzieliśmy się,
że w Pogorzeli panuje względny spokój, chociaż niemiecka żandar-
meria i niektórzy koloniści niemieccy dawali się we znaki Polakom.
W pierwszą noc po opanowaniu Pogorzeli przez hitlerowców xxxx
obudzono mego ojca z pytaniem ”wo ist Sohn?” /”Gdzie jest syn?”/
Byłbym chyba wtedy bardzo biedny, gdybym został i gdyby mnie
wyciągnęli z domu. Pierwsze kroki skierowaliśmy do Rodziców
Janusza Kosa. Wieść o naszym powrocie rozeszła się bardzo prędko
po Pogorzeli jeszcze wtedy, kiedy byliśmy w Elżbietkowie. Radość
naszych Rodziców była ogromna, a ja pamiętam męski, mocny uścisk
dłoni mego ojca wtedy, gdy wyruszaliśmy z Pogorzeli w nieznaną
dal w ów wieczór 6 września 1939 r. i wtedy gdy mnie witał po
powrocie…. Nastrój ogólny przygnębiający. Część naszego budynku
tj. sala i dwa duże pokoje zajęte były przez Wermacht, a rodzicom
pozwolono jeszcze prowadzić restaurację. Ja zmieniłem zawód
i przekształciłem się w rolnego robotnika. Dnia 2.10.1939 r.
przed wieczorem przyszedł do restauracji kolonista niemiecki
Etmann, zamieszkały w Pogorzeli z bronią na ramieniu i z opaską
oznaczoną swastyką hitlerowską na rękawie. Rozmawiał z ojcem
a następnie ze mną. Miał do mnie pretensje o to, że zbyt mocno
”szarpałem” drzwiami od jego domu wtedy, gdy będąc na początku
września w straży obywatelskiej, sprawdzałem czy przestrzega
godziny policyjnej i czy jest w domu. Na wezwanie nie otworzył
drzwi, więc nie było innego wyjścia jak wyważyć drzwi i w ten
sposób sprawdzić jego obecność. W mieszkaniu go nie zastaliśmy,
a młodszy jego brat udzielił nam informacji, że jest on poza domem.
– 13 –
Wezwany następnego dnia do magistratu został ponownie pouczony
o tym, że nie wolno muo opuszczać mieszkania po godzinie policyjnej
i chyba tylko dlatego ograniczył swoje żądania wieczorem dnia
2.10.39 r. do zwrotu kosztów naprawy drzwi w wysokości 10 złotych.
Miejscowym Niemcom, wojsku i żandarmerii musieliśmy ustępować,
miejsca, schodzić z chodników na ulicę i przed każdym z nich zdejmo-
wać nakrycia głowy. Stacjonujący w budynku moich Rodziców Oddział
Wermachtu brał zakładników. Każdego dnia dwóch mieszkańców Pogorzeli przetrzymywano pod strażą w jednym dodatkowo zajętym
pokoju, a wszystkim Polakom było wiadomo, że gdyby zginął ktoś
z Niemców, wówczas zakładnicy zostaną rozstrzelani. Powracających
do domu żołnierzy i cywilów – mężczyzn zatrzymywała żandarmeria
hitlerowska stacjonująca w Pogorzeli wspólnie z niektórymi koloni-
stami z Głuchówka /Gappowie/ i zmuszała do pracy w majątku ziemskim
hrabiego Tyszkiewicza. Niektórych zamordowano. Nazwisk ich nie pa-
miętam. Polska ludność Pogorzeli, a wśród nich i ja, informuje po-
wracających o aktualnym stanie i-ostrzegając – wskazuje drogi, którymi
mogą przechodzić omijając Pogorzelę. Jakież było moje zdziwienie
a jednocześnie jaka ogarnęła mnie radość, gdy pewnego październikowego
dnia zjawił się u nas w mundurze polskiego żołnierza mój Kolega –
Kalikst Jankiewicz z Gostynia, z którym w maju 1939 r. zdawałem
maturę. Okazało się, że miał więcej szczęścia ode mnie, gdyż walczył
jako ochotnik w szeregach Wojska Polskiego z hitlerowskim najeźdźcą.
Naszej grupie nie udało się wstąpić w szeregi walczącego Wojska.
Byłem szczęśliwy, że Go nie aresztowano w Pogorzeli. Zdjął mundur,
ubrał się w swoje cywilne ubranie i udał się do Gostynia, swego
rodzinnego miasta.
– 14 –
W październiku 1939 r. przywieziono do Pogorzeli pierwszych wysie-
dlonych z Jarczewa i Baszkowa, pow.jarocińskiego. Umieszczono ich
w budynku szkolnym zlokalizowanym w rynku. Mieszkańcy Pogorzeli,
a wśród nich i ja organizujemy dla nich pomoc. Do Pogorzeli docie-
rają ludowe hiobowe wieści o rozstrzeliwaniach w Mosinie /20.10.1939 r./
i w Gostyniu oraz Krobi /21.10.1939 r./. W Mosinie rozstrzelano
między innymi Śp. Antoniego Roszczaka, powstańca wielkopolskiego –
brata mojej matki, natomiast w Gostyniu między innymi Śp. Leona
Kapcię /dyrektora Gimnazjum i Liceum Ziemi Gostyńskiej/, Śp. Roma-
na Weissa /profesora tegoż gimnazjum, z którym byłem w obozie
w Swarzędzu/, Śp. Mieczysława Hejnowicza, ojca mojej koleżanki
z Liceum. W Mosinie rozstrzelano 15 obywateli polskich, a w Gosty-
niu – 30 osób. Falą rozstrzeliwań objęto także inne miejscowości
Wielkopolski /vide: Szymon Datner – ”55 – dni Wermachtu w Polsce”-
Warszawa 1967 r./.
W międzyczasie wraca do domu rodzinnego w Pogorzeli moja siostra
Leokadia, która po otrzymaniu dyplomu lekarza /od 15.6.1939 r./
odbywała staż w Klinice położniczo-ginekologicznej w Poznaniu.
Tam, w dniu 1.9.1939 r. przeżyła bombardowanie kliniki przez
hitlerowskie lotnictwo. Hitlerowcy zwolnili 15.11.39 r. wszystkich
polskich lekarzy i pielęgniarki, a siostra via Mosina
przyjechała do Pogorzeli, przywożąc ze sobą czwórkę dzieci po
rozstrzelanym śp.wuju Antonim Roszczaku. Żonę rozstrzelanego,
Walentynę, hitlerowcy trzymali w więzieniu. Półsieroty zabrali
dziadkowie Jadwiga i Roch Roszczakowie.
Za radą siostry Leokadii, która była świadkiem wysiedleńń w Pozna-
niu, uszyto nam worki w formie plecaków, by na wszelką ewentualność
można było zabrać najniezbędniejsze osobiste rzeczy. O mających
nastąpić wysiedleniach w Pogorzeli krążyły pogłoski, a potwierdził
to w wielkiej tajemnicy jeden z niemieckich żołnierzy /Bawarczyk/
– 15 –
w rozmowie z moim ojcem wskazując, że na liście przewidzianych do
wysiedlenia znajdujemy się i my. W tym stanie rzeczy rozpoczęliśmy
przygotowania na tego rodzaju ewentualności. Bardziej wartościowe
ruchomości zostały złożone w jednej z piwnic, do której wejście
zostało zamurowane. Do dziadków Roszczaków zawiozłem kilka worków
mąki i inne artykuły żywnościowe pierwszej potrzeby.
W późniejszym okresie – po naszym wysiedleniu – hitlerowcy odkryli
naszą skrytkę w piwnicy i zabrali znajdujące się tam rzeczy.
Dnia 9 grudnia 1939 r. o godz. 1650 wchodzą do restauracji żandar-
mi hitlerowscy i oznajmiają Rodzicom, że z tą chwilą przestają być
właścicielami swego majątku, który przechodzi na własność Rzeszy.
Pozwalają na zabranie wcześniej już przygotowanych osobistych rzeczy
zapakowanych w workach – plecakach. Żandarmi chodzą do restauracji
za bufet, nalewają sobie do kielichów wódki gatunkowe, zabierają
od ojca pęk kluczy i w ciągu 10 minut tj. o 1700 opuszczamy dom.
Ojciec trzymał się dzielnie, matce spłynęły kilka łez po policzkach.
Przed domem oczekiwał na nas wóz, który zawiózł nas i nasze rzeczy
na punkt zborny – na salę Borońskiego około stacji kolejowej.
Naszego dziadka Rocha Roszczaka, ojca mej matki, który przyszedł
do nas podczas wysiedlenia ”grzecznie” wyproszono. Stał biedny
na ulicy i płakał n jak dziecko. Ze zbornego punktu co bardziej
przedsiębiorczy wybrali się jeszcze do swoich domostw, by zabrać
ciepłą odzież, pierzyny, koce i inne drobiazgi. Wyprawy te, orga-
nizowane ”złodziejskim stylem” w większości przypadków zakończyły
się powodzeniem. W naszym domu, jako że była restauracja, hitlerowscy
żołdacy dobrali się do zapasów alkoholowych i byli pijani, co ułat-
wiło zabranie jeszcze ciepłej odzieży i innych drobiazgów.
Wysiedleniem z Pogorzeli objęto następujące rodziny: Buszów, Bole-
wickiego Jana, Mikstackiego Stanisława, Mikstackiego Antoniego,
Pieweckiego Bronisława, Foltynowicza Stanisława, Sierszulskiego
Kazimierza, Sierszulskiego Michała, Przybylskiego Aleksandra.
– 16 –
Wiek wysiedlonych: od dwóch do siedemdziesięciu lat.
Następnego dnia tj. 10.12.1939 r. załadowano wysiedlonych z Pogorzeli
i wysiedlonych wcześniej, a przebywających w Pogorzeli na wozy i za-
wieziono pod eskortą do odległego o 18 km Koźmina. Ojciec żegnał
własny dom zdjęciem czapki i schyleniem głowy, a do tego samego
nakłoniła mnie moja Siostra Leokadia, najstarsza z rodzeństwa.
W czasie drogi padał śnieg. Tu zapakowano nas do pociągu – oddzielnie
mężczyzn, oddzielnie kobiety z dziećmi i zaczęła się podróż w niezna-
ne. Podróż nie należała do przyjemnych. Nasz transport był o o tyle
w szczęśliwym położeniu, że większość wagonów była wagonami osobowymi.
Tłok panował bardzo duży, a eskortujący nas hitlerowcy nie troszczyli
się o jedzenie dla nas. Transport skierowano na Łódź, a w Warszawie
minęliśmy transport wysiedlonych z innych stron Wielkopolski.
Tamte transporty składały się wyłącznie z wagonów towarowych.
Podróż nasza trwała do godz. 1700 dnia 11 grudnia 1939 roku. Wtedy
to nasz transport zatrzymano na stacji Łaskarzew i tu nastąpił wyła-
dunek. Zgnębieni, ale zadowoleni z tego, że już na miejscu i że
blisko są lasy, więc o opał nie będzie trudno w okresie zimy.
Ulokowano nas wczesnym wieczorem u gospodarzy w Pilczynie. Rozloko-
waniem zajął się osobiście wójt gminy Łaskarzew – wieś, Paziewski
Filip. Nas przygarnął .Paziewski Stanisław. Wszyscy wysiedleni
zostali przyjęci bardzo ciepło i serdecznie. Serca gorące miejscowej ludności
i jej pomoc były osłodą tych koszmarnych dni.
Przyjęcie serdeczne, pełne zrozumienia i obywatelskiej postawy.
Dla nas młodych – a zwłaszcza dla mnie – zaczął się okres ”wielkiej
przygody”, a u wszystkich rodziło się pragnienie zemsty za doznane
już upokorzenia, za tych których okupant rozstrzelał w Gostyniu.
– 17 –
Krobi, Mosinie. O rzeczywistości pozostawionej w Poznańskiem skrzętnie
informowaliśmy tych, którzy nas otoczyli opieką i podali ręce, ręce
przyjazne i polskie w nowej, trudnej rzeczywistości. W zamian otrzy-
maliśmy wiadomości o dniach Września 1939 roku na tym terenie, o bo-
haterstwie polskich obrońców Łaskarzewa, o popełnionych przez hitle-
rowców zbrodniach oraz wskazania, jak i co robić by możliwie najszy-
bciej dostosować się do nowych warunków bytowania.
Następnego dnia wyprawa do Łaskarzewa. Po drodze, na odcinku pomiędzy
torem a Łaskarzewem po prawej stronie kierunku marszu mijamy groby
poległych najeźdźców. Widok ten stawał się balsamem i napawał wewnę-
trzną radością w przeciwieństwie do widoku grobów naszych żołnierzy,
który rodził ból i chęć zemsty. Spotykając tubylców dzieliliśmy się
swoimi odczuciami, przekazywaliśmy nasze odczucia odwetu i wyrażaliś-
my nadzieję, że …. tylko ”do wiosny”.
Już z dala były widoczne były sterczące kominy spalonych domów Łaskarzewa,
który w wyniku walk obronnych w dniach 15-17 września 1939 roku
został zniszczony chyba w 90 % przez nacierającą dywizję pancer
ną Kempfa /vide: Apoloniusz Zawilski – ”Bitwy Polskiego Września –
Warszawa 1972 – tom I str.356/. Rozmiar zniszczeń Łaskarzewa obrazują
zdjęcia nr 5, 6, 7, 8 i 9 wykonane przeze mnie w 1940 roku. oraz nr 4 i 10
Walkę obronna podjęło około 20 naszych żołnierzy osłaniając odwrót
grupy gen.Andersa, który w dniu 14 września 1939 roku zatrzymał się
w Łaskarzewie w domu przy ul. Duży Rynek 4. Dnia 15 września 1939 r.
w godzinach popołudniowych podjechał ze strony Przyłęka czołg niemiec-
ki i z rejonu wiatraka ostrzelał Łaskarzew, w którym stacjonowały xxx
jeszcze oddziały naszego wojska i wycofał się. Około 1700 na rynek
w Łaskarzewie wdarły się cztery czołgi niemieckie, a w ulicę Garwo-
lińską hitlerowcy nam motocyklu. Czołgi, po ostrzelaniu rynku i wylotów ulic wycofały się, a motocykl został zlikwidowany wręcz z żołnie
rzami Wermachtu. Z kolei na Łaskarzew spadły artyleryjskie pociski
wroga. 16 września 1939 r. hitlerowcy spalili ogniem artylerii
– 18 –
Gorczycew /przedmieście Łaskarzewa/, a grupa obrońców przy współuxxx
dziale mieszkańców Łaskarzewa przystąpiła do budowy barykad. Dnia
17 września 1939 roku po huraganowym ogniu artyleryjskim hitle-
rowcy wkraczają do palącego się Łaskarzewa, rozstrzeliwując 54
osoby. Ofiarą zbrodni padli /według Szymona Datnera ”55 dni Wermach-
tu w Polsce”, Warszawa 1967, str.417/418/:
1. Brzostowski Szymon lat 55, rolnik
3. Gąska Jan ” 68 szewc
3. Grzechnik Marian ” 30 wyrobnik
4. Guzewicz Ludwik ” 50 szewc
5. Górka Józef ” 35 cieśla
6. Jabłoński Stanisław ” 58 murarz
7. Jóźwicki Jan ” 56 rolnik
8. Kopik Józef ” 42 cieśla
9. Kwiatkowski Emil ” 32 szewc
10. Kwiatkowski Franciszek ” 53 szewc
11. Majewski Piotr ” 31 stelmach
12. Olewiński Ludwik ” 27 stolarz
13. Paśnicki Franciszek ” 52 rolnik
14. Paśnicki Jan ” 70 rolnik
15. Paśnicki Wiktor ” 45 garncarz
16. Poboży Antoni ” 75 rolnik
17. Proczek Michał ” 45 wyrobnik
18. Rybicki Stanisław ” 35 rolnik
19. Sierański /?/ Stanisław ” 70 rolnik
20. Sobieski Franciszek ” 70 kolejarz
21. Włodziński Adam ” 70 szewc
22. Zając Wacław ” 32 kelner /z Grójca/
23 i 24.NN ” 35 adwokat z Grudziądza i lat 30 jego żona
25. Arnson Izaak
– 19 –
26/27 Bratsztajn Żelek i jego żona
28. Fajnwake Mojżesz
29. Fajnwake
30. Fajnwake
31. Fajnwake
32. Gelibter Rachmiel
33. Marek Izaak
34. Witman Beniek
35-54.NN
W wyniku walk obronnych o Łaskarzew polegli względnie zmarli
w wyniku odniesionych ran poza rejonem Łaskarzewa i zostali pocho-
wani na cmentarzu w Łaskarzewie:
szer. Antoni Bogdan
szer. Wacław Zając
bomb. Mieczysław Kobyliński
st.st.p.p. Aleksander Niedźwiedź
szer. Stefan Wiejach
10 nieznanych żołnierzy
ppor. Tomasz Olczewski
kapr. Bolesław Piotrowski
5 nieznanych żołnierzy
szer. Leon Radowski
kapr. Tadeusz Tokarski.
Groby ich prezentuje zdjęcie nr 8 w kolejności wyżej wskazanej
od strony lewej do prawej /bez grobu kaprala Tadeusza Tokarskie-
go niewidocznego na zdjęciu i bez grobu por. Jabłkowskiego z War-
szawy ekshumowanego przez rodzinę, dowódcy i organizatora walk
obronnych w Łaskarzewie/.
– 20 –
Dnia 28 listopada 1939 roku w lesie koło miejscowości Śliz gminy
Łaskarzew okupant rozstrzelał 27 Żydów. Wśród rozstrzelanych
znajdował się Maks Nejman, felczer. Dane o tej zbrodni
zamieszczone zostały w tomie XI pod poz.194 Biuletynu Głównej
Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce.
Tak więc i mieszkańcom tych okolic nie były obce zbrodnicze
poczynania hitlerowskiego najeźdźcy.
Dnia 16 grudnia 1939 roku opuszczamy gościnne progi naszych
pilczyńskich gospodarzy i przenosimy się do szkoły rolniczej
w Izdebnie. Kierownictwo szkoły otoczyło nas troskliwą opieką.
W skład grona nauczycielskiego wchodziły: Helena Skarżyń-
ska, kierowniczka szkoły, Franciszka Jagmin, Jadwiga Olińska
i Miarczanka. Były to gorące patriotki. W szkole było kilka
uczennic, lecz jeden budynek oddano do dyspozycji nam – wysie-
dlonym. Zamieszkiwali tam także wysiedleni z Baszkowa.
Rodzina nasza oraz Buszowie terytorialnie została przydzielona
do gminy Maciejowice, do wsi Oblin, mimo to – nie chcąc być jej ciężarem – zamieszkaliśmy
w szkole. Oznaczało to, że wieś ta została obciążona tylko dodatkowym
ciężarem utrzymania nas, bez obowiązku dostarczenia mieszkań. Okolice biedne,
ale gorące serca ich mieszkańców w tym najtrudniejszym dla nas okresie,
jak już wspomniałem, wyciągnęły przyjazne dłonie. Bez żadnej
odpłatności dawano nam żyto i ziemniaki oraz furmanki do prze-
wiezienia ich z Oblina do Izdebna. Zima 1939/1940 roku, jak
i następne okupacyjne zimy były bardzo ostre lecz dzięki
przyjaznemu i bardzo życzliwemu ustosunkowaniu się miejscowej
ludności oraz władz powiatu i gminy Łaskarzew oraz Maciejowice,
– 21 –
nie odczuwaliśmy negatywnych jej skutków. Opiekę z urzędu i patrio-
tycznego obowiązku zorganizowali: Paweł Michalik, sekretarz
samorządowy starostwa garwolińskiego oraz Filip Paziewski, wójt
gminy Łaskarzew – wieś i Antoni Łapacz, sekretarz tej gminy.
Nazwisk wójta i sekretarza gminy Maciejowice niestety nie pamiętam.
Dużo życzliwości okazywali nam ponadto: ksiądz proboszcz Henryk
Przesmycki z Łaskarzewa, Kazimierz Smożewski – komendant tzw.
granatowej policji w Łaskarzewie oraz kierownik szkoły w Izdebnie –
Janiszewski. Na samowolną ścinkę drzew w lesie niezbędnych
dla nas na opał z przymrużeniem oka patrzyli Teodor Pawłow,
leśniczy i gajowi z gajówek izdebieńskich, których nazwisk nie pa-
miętam. Węglem dzieliła się z nami Helena Skarżyńska. Nawiązywa-
liśmy nowe znajomości, poznawaliśmy nowych ludzi, a nam młodym
z łatwością przychodziła asymilacja zarówno z młodzieżą, jak i ze
starszymi wiekiem mieszkańcami. Przemierzanie takich
odległości jak, Izdebno-Garwolin, Izdebno-Maciejowice-Oblin,
Izdebno-Łaskarzew następowało w okresie zimy 1939/1940 przeważnie
pieszo.
Pozostałym w Poznańskiem naszym rodzinom mogliśmy podać nasze
adresy i wiadomości o nas i od nas. Stamtąd wieści nie były pomyśl-
ne. W Pogorzeli aresztowano szereg osób i przewieziono je do Poznania do
słynnego Fortu VII. Wiadomość ta z jednej strony
przygnęgiła nas, a z drugiej zaś nakazała wzmożenie czujności
w trosce o bezpieczeństwo. Na szczęście – nas tym razem pozosta-
wiano w spokoju. Wieści z zagranicznych ośrodków informacyjnych
dochodziły do nas z Poznańskiego w listach pisanych mlekiem
między wierszami pisanymi atramentem. Listy takie otrzymywał
– 22 –
Władysława Busza bez nazwiska nadawcy. Wywoływanie ”sekretnego”
pisma odbywało się nad lampą naftową lub świecą i połączone było
zawsze z dreszczykiem emocji. Poza nimi były słowa szeptane, wia-
domości podawane z ust do ust a później – wiadomości drukowane
w konspiracyjnej prasie. Przynosił je początkowo mój ojciec, a
czytane były z zapartym tchem i kolportowane wśród naj-
bliższych. Z radością patrzyłem na kolportujących i z uznaniem
myślałem o redaktorach. Ale gdzie ich szukać, jak do nich dotrzeć?
Nie chciałem być tylko biernym konsumentem, chciałem pracować
w konspiracji i być czynnym jej członkiem, nie czekałem na to
długo. Przysięgę złożyłem, trzymając dwa palce na małym krzyżyku –
krucyfiksie, otrzymanym od swej matki przed wyruszeniem w daleką
drogę w ów wieczór 6 września 1939 roku. Odbierającą przysię-
gę była moja siostra Leokadia, lekarz. Tak więc znalazłem się
w szeregach Związku Walki Zbrojnej /ZWZ/. Na razie miałem czekać
dalszych wskazówek i rozkazów, a pseudonim, jaki obrałem to ”Ira”
łaciński ”gniew”. O zasadach konspiracji niewiele wiedziałem
poza tym, że należy walczyć wszelkiego rodzaju dostępnymi środka-
mi z okupantem przy zachowaniu ostrożności i przebiegłości w dzia-
łaniu. Mimo, że przysięgę złożyłem w styczniu 1940 roku za oficjal-
ną datę rozpoczęcia swej działalności konspiracyjnej uważam
czerwiec 1940 r., o czym piszę dalej. Miałem czekać, ale czekanie
stało się bardo męczące. Chciałem działać, a rozmowom na temat
form i metod działania nie było końca. Dlatego z radością przyjąłem
propozycję Hieronima Buszy o zorganizowaniu wśród miejscowych
wysiedlonych nauczania z zakresu pierwszej klasy gimnazjum. Prze-
kazywaliśmy posiadane wiadomości pięcioosobowemu gronu młodzieży
przez okres początkowych kilku miesięcy 1940 roku.
– 23 –
Niezależnie od tego odbieram przysięgę od mojej siostry Heleny,
która przyjmuje pseudonim ”Maria” oraz nawiązuję kontakty ze
Stanisławem Jarzyną, zamieszkałym na kolonii Izdebno w bliskim
sąsiedztwie szkoły, a ponadto z mieszkańcami wsi Izdebno:
Władysławem Paziewskim i Stanisławem Markuszewskim, który – jak
twierdził – był osobistym kierowcą generała Thomme i brał
udział w obronie Modlina – oraz z chłopcami wysiedlonymi, których
nazwisk nie pamiętam. Jeden z nich uruchomił radio zasilane
z mokrych ogniw, z którego można było czasami posłuchać Londynu.
Jestem także dość częstym gościem kierownika szkoły w Izdebnie,
Janiszewskiego. Władysław Paziewski i Stanisław Markuszewski
niebawem ”ukrywają się”, lecz za ich pośrednictwem poznaję innych
mieszkańców wsi Izdebno, z których najbardziej odpowiadają mi oo ci,
którzy mieli poza sobą kampanię wrześniową. Od Stasia Markusze-
wskiego, przed jego wyjazdem dostaję w prezencie ”Podręcznik do-
wódcy drużyny strzeleckiej”. Ze Stasiem Jarzyną postanawiamy na
własną rękę szukać broni i gromadzić ją w miejscach nam tylko zna–
nych. Teren penetrujemy w dzień, czynności z wykopywaniem i prze-
noszeniem – w nocy. Tym sposobem znalazł się w moim ręku pierwszy
”okupacyjny” karabin, ucałowany przeze mnie i – amunicja do
niego.
Z respektem omijamy pozostawione przez nasze Wojsko pociski
artyleryjskie. Z lasu koło Romanowa wykopujemy podstawę do
ckmu, od Zamulskiego otrzymujemy taśmy do ckm-u.
W komórkach pamięci odtwarzałem wiadomości uzyskane podczas
szkoleń licealnych przedwojennych godzinach lekcyjnych przy-
sposobienia wojskowego. Dodatkową pomocą to wspomniany wyżej
podręcznik dowódcy drużyny. Szkolimy się sami we dwójkę w ta-
jemnicy przed rodzeństwem Stasia, a zwłaszcza przed jego ”wścibskim”
bratem Józefem, lecz za cichą i pełną aprobatą jego ojca i matki
– 24 –
Dom Jarzynów i teraz, i w późniejszym okresie był jednym z na-
szych punktów kontaktowo-wypadowych.
Równolegle do kontaktów ”izdebiańskich” nawiązuję kontakty ”urzę-
dowe” i konspiracyjne w Łaskarzewie oraz w Garwolinie.
W Łaskarzewie ”urzędowe” kontakty utrzymuję z sekretarzem gminy
Łaskarzew – wieś, Antonim Łapaczem i komendantem posterunku policji
granatowej w Łaskarzewie, Kazimierzem Smożewskim. Wymienieni
są bardzo czynni w udzielaniu opieki nam wysiedlonym w sabotowaniu
zarządzeń okupanta. Nie wiedziałem jeszcze wówczas, że niedaleka
przyszłość zwiąże mnie z nimi w dalszej pracy konspiracyjnej.
Za pośrednictwem wysiedlonych Piweckich k zamieszkałych
w Łaskarzewie poznaję Józefa Frycza, który – jak się okazało –
pracował w II Oddziale SG /w ”Dwójce”/ na terenie polskiego
Śląska i stamtąd jako ”spalony” przedarł się przez nowoutworzo-
ną granicę z ”Reichen” i dostarł do Łaskarzewa, gdzie zamieszkał
u swego brata, Aloizego Frycza . W gronie naszym przyjął on
pseudonim ”Józefina”. Wspominam o nim, dlatego że udzielił nam
szereg rad i wskazówek o zasadach organizacji konspiracji
i dywersji. Od niego przyjęliśmy zasadę tworzenia ”trójek” lub
”piątek”. Zasada ta polegała na tym, że tworzyliśmy grupy kon-
spiracyjne złożone z trzech względnie pięciu osób – w zależności
od okoliczności i potrzeb. W początkowym okresie ograniczenia organizowania
konspiracji było to o tyle ważne, że w przypadku ”wsypy” system
ten ograniczał teoretycznie zasięg ”spalonych”. Każda ”trójka”
lub ”piątka” miała swego dowódcę, a każdy z grupy miał swoją
funkcję i prawo doboru – w ”trójce” dalszych dwóch członków,
– 25 –
a w ”piątce” – dalszych czterech członków. Dobierający stawał się
automatycznie – po skompletowaniu nowej ”trójki” lub ”piątki”
jej dowódcą. W ”trójce” lub w ”piątce”, tworzącej łańcuch ogniw
konspiracyjnych obowiązkiem dowódcy było kierowanie grupą i jej szko-
lenie, a także funkcje jak zaopatrzenie w broń i jej konserwacja
oraz w amunicję, sprawy sanitarne i inne przydzielane były jej
poszczególnym członkom. Podział funkcji uzależniony był w zasadzie
od zadań, do jakich dana grupa /”trójka” lub ”piątka”/ została powo-
łana. ”Józefina” zwracał uwagę na konieczność dalszego rozszerzania
działalności konspiracyjnej w oparciu o te zasady oraz zalecał doko-
nanie reorganizacji w szeregach dotychczas zwerbowanych do konspira-
cji.
W latach 1942- i 1943 w miarę tworzenia większych oddziałów party-
zanckich i oddziałów dywersyjnych zasadę tą ograniczono do służb
łączności, wywiadu, kwatermistrzostwa sanitarnych i innych pomoc-
niczych.
Informacji, jakich udzielał nam ”Józefina” słuchaliśmy, jak bajki
o ”żelaznym wilku”, nie dając im wiary. Wojna miała być przecież
krótkotrwała, a tymczasem to, co nam przekazywał wskazywało, że
potrwa kilka lat. Uprzedzał, że nie należy przejmować się sukce-
sami hitlerowskich Niemiec. Rozprzestrzeniany przez nie teatr
wojny doprowadzi bowiem w konsekwencji do ich upadku.
Po kontaktach ”urzędowych” w Łaskarzewie przychodzi kolej na
kontakty konspiracyjne i w Łaskarzewie, i w Garwolinie.
W styczniu 1940 roku nawiązuję kontakt z kol. Wacławem
Czajką, ps. ”Zamorski” vel ”Zocha”, vel ”Orle Oko” wysiedlonym
– 26 –
z Poznańskiego. Od niego otrzymuję dla ”Marii” /Heleny Przybyl-
skiej – I voto Łapacz, II voto Wojtek Wołek/ polecenie podjęcia zbiera-
nia informacji na zamieszkiwanym terenie o działalności gospodar-
czej okupanta, nastrojach ludności miejscowej, zbrodniach okupanta
i innych jego poczynaniach, stosownie do otrzymywanych wytycz-
nych i poleceń. Dla tych czynności w początkowym okresie punktem
kontaktowym była szkoła rolnicza w Izdebnie, a wiadomości i zebrane
materiały były pozostawiane w punktach kontaktowych na terenie
Garwolina z przeznaczeniem dla ”Zochy” /kol.Wacława Czajki/.
Wędrówki do Garwolina odbywaliśmy początkowo pieszo. Nie należały
one do przyjemnych zwłaszcza w okresie zimy 1939/1940 i roztopów
wiosennych, mimo że od czasu do czasu korzystało się z uprzejmości
przygodnych gospodarzy jadących do Garwolina i zapraszających doj
zajęcia miejsca na wozie. W późniejszym okresie używaliśmy rowerów,
co znakomicie przyspieszało kontakty. Niektórzy łącznicy jak np.
kol.Jan Cichecki, ps. ”Janek” z Łaskarzewa pełniący funkcję łaczni-
ka pomiędzy Obwodem a Rejonem i Placówką korzystali z tego środka
lokomocji już wcześniej. Rowery były oczywiście rejestrowane, a
karty rowerowe otrzymywaliśmy z Gminy Łaskarzew. Moja znajomość
z ”Jankiem” zapoczątkowana została przez Antoniego Łapacza,
ps. ”Okrzejka”, sekretarza gminy Łaskarzew – wieś, o którym już
wspominałem przy opisywaniu kontaktów ”urzędowych”. Za ich pośred-
nictwem otrzymuję wiadomości o sytuacji politycznej,początkowo ustn
nie – później w formie prasy konspiracyjnej i jak mi się wydawało
na płaszczyźnie prywatnej znajomości. Jakież było moje zdziwienie,
gdy pewnego dnia otrzymuję od ”Janka” – już jako ”Ira” – polecenie
odebrania z punktu kontaktowego w Garwolinie pierwszej poczty
konspiracyjnej. Pierwszy raz pojechaliśmy we dwójkę. Całą drogę
powtarzałem hasło, po wypowiedzeniu którego otrzymałem we wskaza-
nym miejscu w którymś z kiosków – budek w Garwolinie zlikwidowanych zlokalizowanych
– 27 –
za mostem jadąc w kierunku Warszawy – pocztę, pierwszą konspira-
cyjną pocztę. Przypominam sobie, że hasło ni odpowiadało branży
kiosku i było dość abstrakcyjne.
Po przywiezieniu poczty z Garwolina /kryptonim ”Kolec”/ przeka-
zywałem ją w zależności od adresata bądź na punkt kontaktowy
w Łaskarzewie, bądź komendantowi Rejonu ”Ryba” – Antoniemu
Płatkowi ps.”Listek”. Punkt kontaktowy, do którego dostarczałem
pocztę zlokalizowany był w Łaskarzewie w mieszkaniu Wincentego
Sierańskiego /pseudonimu nie pamiętam/, położonym w jego budynku
przy ul. Piłsudskiego. Punkt o tyle dobry, że zlokalizowany na
bocznej ulicy, a właściciel budynku był szewcem, co znakomicie
maskowało doręczanie poczty.
Pocztę odbierano w różnych torebkach – opakowaniach ziół, w koper-
tach z ”gapą” j. Z nadrukiem urzędu Kreisland-
wirdta itp. – a dostarczano bądź w formie grypsów bądź kopert
ostemplowanych pieczątkami gmin względnie w zwykłych kopertach
i opakowaniach. Prasę konspiracyjna przenoszono w rulonach bądź
luzem przy niewielkiej jej ilości.
Dostarczając pocztę bezpośrednio do ”Listka” pobieraliśmy od
niego pocztę przeznaczoną dla komendanta placówki Łaskarzew-osada
którym był okresie od XII/1939 do VII/1944 . Wacław
Brzostowski, pseudonim ”Dąb” vel ”Granit” /od kwietnia 1943 r./
Funkcję łącznika pełniliśmy na przemian w latach 1940/1941
z ”Jankiem” w odniesieniu do Garwolina i komendanta rejonu,
a w rozszerzonym składzie o kol.Antoniego Jasińskiego ps.
”Prędki”, mojego ojca Aleksandra ps. ”Brzoza”, przyszłą moją żonę
Longinę Danutę ps.”Furor”, a ponadto w w przypadkach nagłych
i kol. Antoniego Brzostowskiego ps.”Grab” oraz innych kolegów.
– 28 –
czy koleżanek, dysponujących czasem. W kontaktach rejon – placówka
w awaryjnych dniach wykorzystywaliśmy do przenoszenia meldunków
także druha Kazimierza Józefa Majka, ps.”Długi lis” z Szarych
Szeregów.
Niebawem do mojej funkcji łącznika i kolportera prasy konspira-
cyjnej doszła nowa funkcja – powielaczowego. Na punkcie kontakto-
wym u Wincentego Sierańskiego otrzymałem polecenie zgłoszenia
się w określonym dniu i o wyznaczonej godzinie przed wieczorem
do Stefana Łuczyńskiego. Było to, o ile mnie pamięć nie zawodzi,
w początkach czerwca 1940 r. Stefan Łuczyński, podporucznik,
był nauczycielem w Łaskarzewie i zarazem opiekunem drużyny har-
cerskiej przy szkole w Łaskarzewie. Według posiadanych przeze
mnie informacji był on pierwszym komendantem ZWZ w Łaskarzewie.
Do pracy w konspiracji werbuje ludzi dojrzałych, a z młodzieżowej
grupy – harcerzy, którzy jego zdaniem odpowiadali trudnym warun-
kom pracy konspiracyjnej.
O wyznaczonej porze zameldowałem się u Łuczyńskiego . Poinfor-
mowałxxx mnie, że mam się zająć powielaniem – przedrukiem prasy konspiracyjnej,
której niedosyt był bardzo dotkliwy. Krótkie przeszkolenie o spo-
sobie korzystania z powielacza, dodatkowe instrukcje gdzie i od
kogo mam odbierać matryce oraz papier i z workiem pod pachą
opuszczam jego mieszkanie. W worku rzecz oczywista – powielacz
płaski. Czarną drukarską farbę rozprowadzał ręczny wałek, którym
pociągało się b.gęsto płótno /siateczkę/ osadzoną w prostokątnej
ruchomej ramce podnoszonej po każdym pociągnięciu. Na papierze
pojawiły się strony – odbitki konspiracyjnych wiadomości tygodnika
”Do Czynu”. Nakład sięgał początkowo kilkaset egzemplarzy, a kolpor-
taż obejmował tereny nadwiślańskie i położone na południe od Łas-
karzewa /Sobolew i inne miejscowości/. Było już ciemno, gdy z po-
- 29 –
wielaczem dotarłem do szkoły w Izdebnie. Jak okazało się
Łuczyński zorganizował mój ”wypad” po powielacz z wszelkiego
rodzaju drobiazgami. O zmierzchu bowiem na terenie szkoły
wypuszczano trzy psy, które w ciągu dnia trzymano zamknięte
i wejście na teren szkoły w takich okolicznościach było dość
trudne. Tymczasem dozorca .Ludwik /nazwiska nie pamiętam/
przechadzał się po wewnętrznej drodze na terenie szkoły i gdy
mnie zauważył podszedł i oświadczył, że już teraz może wypuścić
psy, bo takie otrzymał polecenie od swej kierowniczki .Heleny
Skarżyńskiej. Kojarząc te fakty, doszedłem do wniosku /potwierdzo
nego później przez .H.Skażyńską/, że stronom zależało na
”bezszelestnym” rozpoczęciu powielania – przedruku w nowym miejscu – a szcze
kanie psów i utrudniony dostęp na teren szkoły – to p niepo-
trzebny alarm. Zmieniwszy kilka słów i wypaliwszy z Ludwi-
kiem papierosa wszedłem do mieszkania. Nasza rodzina mieszkała
już sama, gdyż .Buszów w przewidywaniu tej działalności
przeniesiono do innego mieszkania w tym samym budynku. Szczęś-
liwy i zadowolony rozpakowałem powielacz. Nareszcie coś kon-
kretnego, moim zdaniem, zaczęło się robić i – mimo że czynności
dotychczas wykonywane też były czynnościami konkretnymi –
czynność powielania – przedruku uznałem za początek swej pracy konspiracyj-
nej – tej prawdziwej konspiracyjnej, wychodząc z założenia, że
funkcja łącznika jest czynnością nader prostą, nieskomplikowana
i w miarę bezpieczną. Rzeczywistość miała okazać się jednak
inną, o czym miałem się możność przekonać w przyszłości.
- 30-
Z techniką zakładania matryc na powielacz zapoznał mnie Antoni
Łapacz, ps.”Okrzejka”, pełniący funkcję sekretarza gminy
Łaskarzew – wieś. Xxxxxxx xx xxxxxxx xxxxxxxx xxxxxxxxxxxxx xxxxx
Zgłosiłem się do niego z egzemplarzem ”Do Czynu” i po wymianie
hasła i odzewu przystąpiliśmy do sporządzenia matrycy. Matryce
pisał ”Okrzejka” przy moim dyktandzie w godzinach popołudniowych,
po godzinach urzędowania gminy. Maszyna do pisxania wymagała
odpowiedniego przygotowania /oczyszczenia trzcionek, wyjęcie
taśmy maszynowej/, a samo pisanie matrycy – odpowiedniego roz-
mieszczenia tekstu.
Osłonę naszej pracy spełniał komendant posterunku granatowej
policji w Łaskarzewie Kazimierz Smożewski. Siedzibą posterunku
był ten sam budynek, w którym mieścił się urząd gminy Łaskarzew –
wieś. Dyżury swe Kazimierz Smożewski każdego tygodnia pełnił
zawsze bardzo chętnie, zapewniając nam bezpieczeństwo i swobodę
działania. Nie wiedział przy czym i nad czym pracujemy, zdawał
sobie z tego jednak sprawę, że spełnia swój obowiązek Polaka
walczącego z okupantem. Wielokrotnie skutecznie likwidował nie-
przewidziane i niezapowiedziane wizyty różnych niepożądanych gości
i interesantów, lecz w czasie niektórych bardzo natarczywych
musieliśmy przerywać sporządzanie matryc. Odbijanie matryc na-
stępowało nocą w szkole w Izdebnie, a po moim przeniesieniu się
do Łaskarzewa – w dzień. Tego okresu dotyczy zdjęcie nr 12,
na którym z lewej strony ujęty jest ”Okrzejka” wraz z ”Brzozą”
niosącym duże dwie ryzy papieru matrycowego do Izdebna. Zdjęcie zro-
bione w Alejkach w Łaskarzewie w lipcu 1940 r. Powielanie ”Do
Czynu” trwało do czasu, kiedy zaczęto wydawanie drukiem tygod-
nika o nowej nazwie ”Apel”. Poza wyżej wymienionymi kolportaż
obejmowała /bez przedruku/ ”Biuletyn Informacyjny” a w nielicz-
- 31 –
nych egzemplarzach dostarczano nam ”Rzeczpospolitą”.
Przy odbijaniu któregoś tam z rzędu tygodnika założyłem matrycę
jednej strony odwrotnie d to znaczy górną część strony do dołu.
Będąc za kilka dni w Izdebnie otrzymuję od Boratyńskiego
/imienia nie pamiętam/ ”zdefektowany” egzemplarz xxxxxx ”Do Czynu”
z jedną odwrotnie odbitą stroną. Nie wnikałem jakimi drogami
dotarł do niego ten egzemplarz. Nie zdradziłem się, że treść
jego jest już mi znana, przeczytałem go z dużym zainteresowaniem.
Z cichą radością stwierdziłem, że prasa przechodząca przez moje
ręce, trafia w teren pomiędzy ludzi, xx niosąc słowa otuchy i
nadziei. Uzupełnieniem tygodników były wydawnictwa zbroszurowane,
na przykład zbiory wierszy o treści patriotycznej, śpiewniki itp.
oraz przepowiednie przepisywane ręcznie lub maszynowo.
Będący w moimp posiadaniu konspiracyjny tomik poezji ma rozdziały
zatxytuowane: ”Szlakiem Wojny” – ”Rok 1939” – ”Obrona Warszawy” –
”Okupacja” – ”Sprzymierzonym” – ”Na obczyźnie” – ”W Boju O Wol-
ność”.
W przedmowie od tego tomiku wierszy czytamy: ”Z nieznanych,
ukrytych drukarń, składane rękami nieznanych, bohaterskich
zecerów, te wiersze nieznanych bezimiennych pisarzy, niech
idą do czytelników nieznanych.
W ich drodze podziemnej jedno jest wiadome: że pisane były przez
Polaków i dla Polaków.
Powstały w wielkim obozie koncentracyjnym, zwanym Generalną
Gubernią, w katorgach kresów zachodnich i wschodnich, w tułacz-
ce po całym globie, podczas walk wrześniowych r.1939 i później,
na wszystkich frontach świata, gdzie toczy się walka o wolność.
- 32 –
Powstały nie dla piękna słów, ani dla chwały poety, ale aby
świadczyć, co przeżywają Polacy. Dlatego różne są, a przecież
tak sobie bliskie.
Niech idą pełnić swą służbę bezimienną, pamiętać o tych co giną,
krzepić tych co walczą.”
Po przeprowadzeniu się ze/szkoły rolniczej z Izdebna do Łaskarze-
wa moja działalność konspiracyjna xxxxx nabiera rumieńców i rozma-
chu. Nowi ludzie, nowe kontakty, nowe zakresy działania konspi-
racyjnego, ukierunkowywane i spotęgowane wydarzeniami na zachod-
nim teatrze wojny w 1940 roku. Zajęcie Danii, Norwegii, Belgii,
Holandii, Luksemburga, upadek Francji i bezpośrednie zagrożenie
Anglii przez hitlerowskie Niemcy nie nastrajały optymizmem.
Z jednej więc strony wzmożona propaganda antyhitlerowska,
z drugiej stronye opanowanie swoimi ludźmi urzędów
gminnych, posterunków policji granatowej, spółdzielni rolniczo-
handlowych i innych nielicznych organizacji, na działalność których
zezwolił okupant. Nieprzerwanie prowadzona jest akcja gromadzenia
i konserwacji broni oraz amunicji, nieustannie płyną do Obwodu
meldunki o działalności okupanta, powstają nowe punkty kontaktowe,
powołuje się nowych łączników, tworzy oraz udoskonala sieć wywia-
dowczą i alarmową przeciwdziała się wywożeniu na przymusowe
roboty do Niemiec, organizuje się szkolenie sanitarne, magazynuje
się w terenie ziemiopłody, zaopatruje się ”spalonych” w fałszywe
dowody tożsamości tzw. ”kennkarty”, organizuje się akcje przeciwko
pojawiającym grupom bandyckim usiłującym pod pretekstem działal-
ności niepodległościowej wymuszać okupy pieniężne bądź rekwirować
mienie obywateli.
- 3 3 –
W działalności placówki i rejonu ”Ryba” ZWZ – Armii Krajowej
dominuje dążenie do współpracy z innymi organizacjami niepodległoś-
ciowymi w zwalczaniu okupanta. Nie obce były mi kontakty z Chłop-
cami z Batalionów Chłopskich, znani mi byli Chłopcy z Korpusu
Bezpieczeństwa.
Pomocy udzielano wszystkim prześladowanym czy poszukiwanym przez
okupanta bez względu na pochodzenie, narodowość czy przekonania
polityczne.
Przewodnią myślą w działalności to wyrządzanie szkód i sabotowanie
zarządzeń okupanta, permanentne i nieustępliwe. Trudno mi dzisiaj
ocenić, w jakim stopniu moja działalność konspiracyjna wynikała
z poleceń bezpośrednich swoich przełożonych, a w jakim stopniu
była ukierunkowana może i samorzutnym działaniem, którego źródłem
było pragnienie czynu, i młodzieńcze ryzykanctwo. Rozmowy ze star-
szymi, pouczające i przestrzegające, powodowały odwrotny skutek –
potęgowały działanie, którego szczyt przypada na okres konspiracyj-
nej podchorążówki i mianowania mnie dowódcą jednej z grup dywersyj-
no-szturmowych Rejonu. Do takiego działania upoważniały mnie ,
moim zdaniem, bezpośrednie kontakty z Obwodem poprzez ”Zochę”
vel ”Zamorskiego” Kol. Wacława Czajkę, o czym już pisałem.
Każdy sygnał, każda wiadomość o ukrytej we wrześniu 1939 r. broni i amunicji oraz materiałów wybuchowych przez wycofujące się Wojsko Polskie była
przez nas sprawdzana. W zależności od tego, czy uznano miejsce
przechowywania za bezpieczne czy też nie – bądź zmieniano miejsca
ukrycia bądź postanowiono
pozostawić dobra te jeszcze przez jakiś czas w dotychczaso-
wych miejscach. Wydobywania broni, amunicji i wyposażenia wojsko-
wego dokonywano – w zależności od okoliczności i usytuowania
- 34 –
miejsc przechowywania – w dzień względnie w nocy. Tereny dzia-
łania były odpowiednio ubezpieczone, a odkopana broń i amuni-
cja była przewożona wozem konnym do stodół należących do kon-
spiratorów.
W naszej grupie najczęściej przewoził wydobytą broń swoim wozem
i koniem Antoni Brzostwoski, ps. ”Grab” do stodoły na tzw.”Kęp-
kach” w Łaskarzewie /przy Alejkach/ . Tam była czyszczona wie-
czorami przestrzeliwana i ponownie poddawana zabiegom konser-
wującym.
Pieczę nad tym magazynem broni sprawował Kol.Edward Śliwiński
mieszkający w jego pobliżu. Tam znalazła się też broń ukryta
przez Stanisława Majka /zginął 30.X.1940 r.w Oświęcimiu – ksero-
kopia fotokopii zawiadomienia o jego śmierci oznaczona jest w
załączniku nr 13/, a wydobyta przez grupę pod dowództwem ”Dęba”
/Wacława Brzostowskiego, w skład której wchodzili ”Wolny” /Sta-
nisław Jóźwicki/, ”Prędki /Antoni Jasiński-zginął 25.04.1944r/,
”Grab” /Antoni Brzostowski/, ”Furor” /Danuta Longina z Majków
Przybylska/, ”Długi Lis” /Kazimierz Józef Majek/ i autor wspom-
nień ”Ira”. Akcję tę ubezpieczał zastęp ”Lisów” z Szarych Szere-
gów. Mimo, że broń zakopana była w podwórzu posesji przy ul.
Duży Rynek Nr 4 w Łaskarzewie – akcja miała przebieg sprawny,
a dokonano jej w ciągu dnia. Ukrytą broń i amunicję wydobywano
z rożnych miejsc. Były to ogrody i podwórza na terenie Łaska-
rzewa oraz okoliczne lasy. Ilość akcji znaczna, choć nie zaw-
sze zakończona powodzeniem.
Ze względów bezpieczeństwa magazyn broni u ”Graba” nie był
jedynym magazynem. Broń była przechowywana ponadto w Woli
Łaskarzewskiej, w stodole Franciszka Wiśniewskiego (nad rzeką
Promnik w Łaskarzewie), dziadka Jana Wachnickiego, ps. ”Si-
korka” oraz indywidualnie przez poszczególnych żołnierzy AK.
Od ”Janka” /Jana Cicheckiego/ w związku z jego wyjazdem z te-
renu Łaskarzewa w październiku 1941r. Otrzymałem do użytkowa-
nia lornetkę oraz – do przechowywania – namioty i dwa kotły
blaszane przenośne
- 35 –
do gotowania. Stanowiły one wyposażenie miejscowej drużyny harcer-
skiej i po zakończonej wojnie drużynie tej zostały zwrócone.
W miarę nasilania akcji broń była także w posiadaniu określonych
grup dywersyjno-partyzanckich. Odpowiedzialnym w mojej grupie
za należyte przechowanie i udostępnianie broni na terenie Łaska-
rzewa był kol. Janusz Pach / ps. ”Burza” /zginął pod koniec kwiet-
nia 1944 r. z rąk okupanta/,
Dotkliwie odczuwaliśmy brak broni krótkiej i amunicji do niej ale
i z tym dawaliśmy sobie radę – po prostu w chwilach nagłego alarmu
wypożyczaliśmy sobie wzajemnie. Wypożyczenia miały miejsce nie
tylko pomiędzy żołnierzami AK, lecz także pomiędzy nami a żołnierza-
mi Batalionów Chłopskich. Tak rozumieliśmy w one dni braterstwo
broni.
Przenoszenie czy przewożenie broni nie zawsze przebiegało pomyślnie
i bez przygód. W lipcu 1942 roku idę z rynku w Łaskarzewie ul. Garwo-
lińską z ”siódemką” /pistoletem/ w kieszeni. Nie wiem, czym zwróci-
łem na siebie uwagę wermachtowców niespodziewanie przybyłych na targ
do Łaskarzewa. Szli za mną, o czym poinformowała mnie jakaś kobieta
przechodząca obok mnie. Niewiele myśląc wszedłem do sklepu p. Anto-
niego Seltenreicha, któremu dostarczałem prasę i który od stycznia
1943 roku wstąpił w szeregi AK, przyjmując pseudonim ”Stal”. W gra-
nicach swoich możliwości pełnił on funkcję rusznikarza i naprawiał
różny sprzęt wojskowy. Usługi wykonywane przez niego były dla nas xx
bardzo istotne z uwagi na ciągły brak dostatecznej ilości wyposaże-
nia w broń i sprzęt. Odbiora ode mnie broń i kładzie do łóżka,
w którym leżał jego chory syn Bogdan. Za moment wchodzą do sklepu
wermachtowcy, legitymują mnie i rewidują, po czym wchodzą do pokoju
chorego. Wychodzą z niego jednak bardzo szybko poinformowani, że
leżący choruje na tyfus /co oczywiście było nieprawdą/.pokazałem
swoją legitymację służbową pracownika gminy Łaskarzew – osada
- 36 –
i pozostawiono mnie w spokoju. Tym razem udało się.
Nie zawsze jednak transport broni kończył się szczęśliwie.
W trzeciej dekadzie czerwca 1943 r. wracamy do domów- po zakończonym
przeglądzie i przygotowaniu broni, amunicji oraz sprzętu. Brali
w nich udział – poza mną – ”Granit” -dca akcji, ”Furor”, ”Grab” i ”Prędki”. Rozstaliśmy
się z ”Grabem” w Łaskarzewie na ul. Warszawskiej w odległości ok.30
metrów od rynku, a ”Prędki” wspólnie z ”Furor” i ze mną udaje się
przez podwórza do mieszkania ”Furor”. Mamy ze sobą amunicję, opatrun-
ki i łopaty saperskie, które mamy przechować w mieszkaniu ”Furor”.
Nagle nocną ciszę przerwał krzyk ”halt”!, halt!, a za moment jęki
bitego człowieka. Pozostawiamy woreczki z amunicją, opatrunki
i łopaty saperskie w ogródku na posesji ”Furor” i posuwamy się
ostrożnie po ruinach spalonego domu ku rynkowi, by zorientować się
w sytuacji. Widzimy niewiele, ale rozpoznajemy głos ”Graba”.
Nazajutrz okazało się, że po rozstaniu się z nami ”Grab” wpadł w ręce
sobolewskiej żandarmerii niemieckiej i został bardzo dotkliwie pobity.
Spuchnięta twarz, rozcięta głowa, krwiaki i sińce na rękach i ple-
cach były tego dowodem. ”Grab” musiał skorzystać z pomocy lekarskiej,
której mu udzielili ”Gilza” i jej mąż – dr Wołek Józef. Od cięższych
obrażeń uratowało ”Graba” pojawienie się wozu konnego, za którym
pobiegli żandarmii. Z tego skorzystał ”Grab” i ratował się ucieczką.
Tragicznie zakończył się transport broni i sprzętu saperskiego do
Łaskarzewa przez kol.Brzostowskiego Wincentego, syna Piotra i Karoli-
ny ur.1.4.1915 r. pseudonim ”Młot”. Przewożąc 6.10.1943 r. wozem
broń i sprzęt saperski natknął się niespodziewanie na ”szkopów”.
Na wezwanie ”halt” odpowiedział ucieczką, a ”szkopi” strzałami.
Ciężko ranny zdołał uciec, ratując cenny ładunek, ale w wyniku
odniesionych ran – ginie.
- 37 –
Nieszczęścia lubią jednak chodzić parami.
Niedziela 10 października 1943 r. Otrzymuję rozkaz postawienia
w stan alarmowy mojego oddziału dywersyjno-szturmowego. Akcja zapla-
nowana jest na wieczór, a celem jej jest pozyskanie amunicji do
krótkiej broni. Punkt zborny w Łaskarzewie o godz. 1800 i wymarsz
w kierunku szosy lubelskiej. Oddział zebrał się w wyznaczonym
komplecie: ”Grom” /Andrzej Marian Grudniak/ i ”Burza” /Janusz
Pach/ z Łaskarzewa, ”Wicher” /Wiśniewski Kazimierz/, ”Rekin”
/Bronisław Filiks – zginął 18 stycznia 1944/ i ”Lew” /brat kol.
Filiksa/ z Bud Krępskich oraz ”Ira” /autor wspomnień/. Akcją kieru-
je ”Kukułka /Walczak Władysław/ z Komendy Obwodu, delegowany
przez ”Ziuka” /Wacława Matysiaka – dowódcy oddziałów dywersji
Obwodu ”Gołąb”/. Mijamy Pilczyn Stary i Nowy i dochodzimy
do wsi Melanów. Na stacji kolejowej w Łaskarzewie odległej ok 3 km od Melanowa stacjonuje oddział wermach-
towców osłaniający akcję kontyngentową. Jest wieczór, księżycowy –
jasny i pogodny. W Melanowie organizujemy podstawienie dwóch
podwód /furmanek konnych/. Jedna furmanka jest gotowa w bardzo
krótkim czasie. Na drugą czekamy dość długo, bo ok. 1/2 godziny,
a czas nagli. W wiosce czujemy się bezpiecznie, gdyż Melanów
to swoja wioska. Komendantem jej jest Stoczewski /nie pamiętam
imienia i pseudonimu/, z którym pracuję w Spółdzielni Rolniczo-
Handlowej w Łaskarzewie. Z chwilą wyjazdu z zabudowań na drogę
drugiej furmanki /poznaję pięknego konia Wojdata Antoniego w za-
przęgu/ nagle sypie się w naszym kierunku grad strzałów,
a z dołu wioski zagrał ręczny karabin maszynowy. ”Wicher”, który
był razem z ”Rekinem” przybiegł do mnie z meldunkiem, że ”Rekin”
jest ranny, po czym zawraca i rzuca granatem w kierunku ogników
wydobywających się z luf broni strzelających. Nie zdążyłem go
powstrzymać daję rozkaz ”Chłopcy do mnie” i wołam ”Stoczewski,
stój! nie strzelajcie – swoi!”. Po wybuchu granatu i moim
- 38 –
wołaniu zapanowała cisza, która niemile dzwoniła w uszach.
Zbieram swoich chłopców i idziemy szukać ”Rekina”, trzyma-
ąc się zabudowań. Wpadamy w lukę pomiędzy zabudowaniami i
koło jakiejś stodoły odnajdujemy ”Rekina”. Istotnie jest ran-
ny. ma przestrzelone lewe ramię, strzaskaną kość ramienia i –
jak się później okazało- przestrzeloną opłucną. Mimo ran może
iść. Prowadzimy go we dwójkę i dochodzimy do gospodarstwa
Grudnia/?/ w Zygmuntach. Unieruchamiam mu rękę, robię prowizo-
ryczny opatrunek, rekwirujemy furmankę i wysyłamy rannego wraz
z 'Wichrem” jako opiekunem do Sobolewa do chirurga dra Fiebiga.
Po przyjeździe do Sobolewa dr Fiebig opatruje rannego, a ”Wicher”
powiadamia o nieszczęśliwym wydarzeniu komendanta Placówki nr 12
– Bolesława Russaka, ps.”Lis”. Tan przejął dalszą opiekę nad
”Rekinem” i zorganizował jego transport do warszawskiego szpi-
tala. Transport okazał się bowiem konieczny. Rannego transpor-
tują: Stanisława Russak, ps.”Kalina” i Longina Danuta Przybyl-
ska – moja żona ps.”Furor”. Umieszczają rannego w szpitalu
Przemienienia Pańskiego w Warszawie na Pradze pozostawiając go
pod troskliwą opieką dra Kamińskiego. W szpitalu rannego odwie-
dzają kilka razy ”Kalina” i ”Lis”. Finał wypadków w Melanowie
był tragiczny. Rzucony granat ciężko ranił dwóch naszych chłop-
ców z Melanowa: Kol. Wojdata Józefa i kol. Oliwę Stanisława,
którzy zmarli na skutek odniesionych ran. Pseudonimy ich to
”Spokojny” i ”Dzielny”. Przyczyną pośrednią tragedii w Mela-
nowie był ”Kulawy” z ”Miecza i Pługa”. Złożył on uprzednio wraz
ze swoim oddziałem ”wizytę” w Melanowie, zachowując się bardzo
wyzywająco i zapowiadając kolejne przyjście za kilka dni.
Wyznaczony przez niego termin ”kilka dni” zbiegł się z naszym
przemarszem przez Melanów. Melanowscy chłopcy wzięli nas za lu-
dzi ”Kulawego”, którym chcieli dać należytą nauczkę i odprawę.
- 39 –
Rzeczywistość ookazała się jednak inna i makabryczna w skutkach.
Zdobywanie i gromadzenie broni znaczone było krwią.
Funkcja łącznika niosła ze sobą dreszczyk emocji, a bywały przy-
padki, że przyspieszała bicie serca i dławiła gardło.
Pracujący w kasie Stefczykam ”Janek” /Jan Cichecki/ jedzie VII/41r.
po pocztę konspiracyjną do Garwolina, a przy okazji zawozi ”pilną”
pocztę gminną i ma przywieźć urzędową pocztę ze starostwa oraz
tę – najbardziej oczekiwaną – konspiracyjną. Powrót przewidywany
był na określoną godzinę z niewielkim odchyleniem. Gdy po upływie
określonej godziny ”Janek” nie wrócił, czekaliśmy jeszcze godzinę – a gdy ta minęła bezskutecznie – wyjechaliśmy na poszu-
kiwania. Jeden z nas /”Prędki”/ pojechał przez Izdebno-Talubę,
ja natomiast przez Pilczyn – Kacprówek do Garwolina gdzie mie-
liśmy się spotkać w określonym miejscu nawet wtedy gdy spotkamy
”Janka” powracającego do Łaskarzewa. Trasa jazdy była stale
uzgadniana ze szczegółowością każdej ścieżyny leśnej czy polnej,
jeśli wiodła przez Izdebno – Talubę czy Rudę Talubską- tak,
że w zasadzie na tym odcinku zachodziła możliwość spotkania się.
W Garwolinie – po spotkaniu wzajemnym i zdaniu relacji – ogarnęło
nas zmartwienie i niepokój. ”Janka” nie odnaleźliśmy. Jadę na punkt
kontaktowy, gdzie wyłuszczam powód swego przybycia. Poszła w ruch
machina wywiadowcza. Po upływie niecałej godziny wiadomym było,
że ”Janka” nie zatrzymała żandarmeria. Ale co się z nim stało ?
Szukamy jego znajomych. nie znajduję takich, do których mógłby
wstąpić. Niepokój pozostał. Mija następny dzień na bezskutecznym
oczekiwaniu i dopiero trzeciego dnia zjawia się ”delikwent”.
Dostał solidny wycisk za swoje postępowanie. Było ono tylko
częściowo usprawiedliwione, albowiem ”Janka” wracającego do
- 40 –
Łaskarzewa z pocztą konspiracyjną i urzędową zatrzymała w Garwolinie
żandarmeria. Wylegitymowała i zrewidowała, a popatrzywszy na urzę-
dowe przesyłki w kopertach z nadrukiem Kreisamt’u
Garwolin, w których znajdowała się konspiracyjna poczta,
pozwoliła kontynuować podróż. Zachowując zimną krew ”Janek” siada
wolno na rower i zamiast pojechać do Łaskarzewa – pojechał do
Uścieńca, a stamtąd dopiero doręczył pocztę ”Listkowi”-Płatkowi
Antoniemu – komendantowi rejonu ”Ryba” zamieszkałemu w Dąbrowie.
”Janek” twierdził, że ktoś za nim jechał, a nie wiedząc kto to jest –
zboczył z ustalonej trasy i zgubił swego ”opiekuna”.
Ten wypadek utwierdził nas, że ”szkopów” można wywieść
w pole i oszukać. Pruskie poszanowanie władzy było naszym sprzymierzeń-
cem. Dlatego też odbiory poczty konspiracyjnej coraz częściej łą-
czono z załatwianiem spraw służbowych w Garwolinie bądź przez
naszych ludzi zatrudnionych w gminie Łaskarzew – wieś lub Łaskarzew
– osada, bądź też w łaskarzewskiej spółdzielni rolniczo-handlowej.
”Janek” wyjeżdża w październiku 1941 r. z terenu Łaskarzewa, ja
podjąłem pracę zawodową. Czynności łączników ze zwiększoną częstotliwością
pełni ”Maria” oraz ”Adam” /Stanisław Łapacz – zginął 27 kwietnia
1945 roku jako oficer II Armii L.W.P./ -pracownicy gminy Łaska-
rzew – wieś , ”Furor” /Danuta Longina z Majków Przybylska/ pracowni-
ca gminy Łaskarzew – osada. Odpowiedzialnością za organizowanie
urzędowych przesyłek w określone dni odbioru poczty konspiracyjnej
w Garwolinie obarczeni zostali ”Okrzejka” i Roman Jarząbek /żoł-
nierz A.K. – /pseudonimu nie pamiętam/ sekretarze gmin Łaskarzew – wieś
i Łaskarzew – osada. Przewożenie poczty konspiracyjnej z i do
Obwodu oraz dostarczanie jej do komendy rejonu przebiega bez
zakłóceń, mimo że zdarzył się po raz drugi wypadek na pozór tylko
bardzo groźny. W ten październikowy dzień 1943 roku, w którym
zdarzenie to nastąpiło, pocztę z Garwolina miała odebrać ”Furor”,
- 41 –
Pojechała do Garwolina rano pociągiem. Wracała do Łaskarzewa
via Izdebno, a odcinek Garwolin – szkoła rolnicza w Izdebnie
przejechała wozem Stasia Jarzyny, wioząc z sobą w torebce damskiej
z podwójnym dnem pocztę konspiracyjną. Idąc lasem ”nadziewa” się
na jadących w kierunku Łaskarzewa żandarmów sobolewskich. Zna ich
z pracy w gminie Łaskarzew-osada i oni ją także znają. Nie tracąc
zimnej krwi ”Furor” zatrzymuje furmankę i zwracając się do nich
po niemiecku prosi o podwiezienie do Łaskarzewa. Wyjaśnia, że
wraca z Garwolina dokąd jechała z pilnym meldunkiem do Kreislan-
dwirta. Jest bardzo zmęczona, gdyż pieszo wraca z Garwolina do
gminy, gdzie będzie musiała jeszcze pracować. Żandarmi chętnie
zgodzili się na jej zabranie i w tak ”doborowym” towarzystwie
wyjeżdża do Łaskarzewa. Pracowałem wtedy razem z ”Grabem” w sklepie
spółdzielni rolniczo-handlowej usytuowanym w rynku. W budynku
tym mieścisły się również na pierwszym piętrze biura spółdzielni.
Do sklepu wpada Karol Koliński z hiobową wieścią: ”Danusia zatrzy-
mana przez żandarmów – znikajcie ! – to mówiąc, zabrał ”Graba”
i mnie ze sklepu. Ulokował nas w swoim mieszkaniu, po czym wyszedł
zasięgnąć języka. Za kilka minut wraca, prowadząc ”Furor”.
Jakaż to była radość! Wpadamy sobie w objęcia. Słuchamy relacji
”Furor” o zdarzeniach, które tyle wprowadziły zamieszania. Relację
swoją ”Furor” kończy stwierdzeniem ”Udało się!”
– x –
W budynku gminy Łaskarzew – wieś i Łaskarzew – Osada zorganizowano
punkty kontaktowe w latach 1942/43, a od września 1943 roku nowy
punkt zorganizowałem w sklepie, w miejscu mojej pracy. Do nich
zgłaszała się po pocztę konspiracyjną ”Jaskółka” – Alina Obłocka
zamężna Russak, żona komendanta Placówki Nr 12 rejonu ”Ryba” AK
- 42 –
w Podłężu – Samogoszczy – Bolesława Russaka, ps. ”Lis”
– x –
W urzędach gminnych trwa nieprzerwanie akcja sabotująca zarzą-
dzenia okupanta.
Duszą i motorem tej akcji byli sekretarze gmin: ”Okrzejka”
gminie Łaskarzew – wieś i Jarząbek Roman w gminie Łaskarzew
osada. Z urzędów gminnych znikają ewidencje osób podlegających
służbie wojskowej oraz księgi meldunkowe mężczyzn odbywających
czynną służbę wojskową a przyjeżdżających na urlopy przed
wrześniem 1939 roku. Z oficerów, podoficerów i podchorążych robi
się rolników, przepisując na nich fikcyjnie gospodarstwa rolne.
Przeciwdziała się wywożeniu ludzi młodych na przymusowe roboty
do Niemiec poprzez podstawianie na miejsca młodych – ludzi
starych i chorych zwalnianych później z uwagi na wiek lub
stan ich zdrowia. Wymienia się lub wykrada dokumenty urzędnikom
”Arbeitsamtu” przyjeżdżającym do gmin w sprawach ”werbunkowych”
i uprzedza się o mających nastąpić łapankach. Fałszuje się
permanentnie dokumentację stanowiącą podstawę wymiaru kontyngentów
-świadczeń w naturze inwentarza żywego i produktów pochodzenia
zwierzęcego oraz roślinnego tak, jak i samą ewidencję kontyngen-
tową. Nie bez znaczenia dla tego odcinka działalności jest fał-
szowanie kolczykowania inwentarza żywego, o czym szerzej w dal-
szej treści wspomnień. Raz jeden ”Okrzejka” skierował do władz
okupacyjnych pismo o obniżenie wymiaru kontyngentu dla gminy
Łaskarzew-wieś, odpowiedzią na to było wezwanie jego, wójta
i innych pracowników urzędu gminnego do Garwolina przed oblicze
Kreishauptmanna i Kreislanduirta. Na zakończenie spotkania
nieszczęsnym zaaplikowano na placu starościńskim odpowiednie
”ćwiczenia”. Specjalistą od nich był Lorentz, komendant ”czarnych”-
Sonderdienst’u. Określenie ”czarni” wzięło chyba początek z tego,
- 43 –
że umundurowanie ich stanowiły czarne mundury. Wielokrotne przy-
siady ”urozmaicane” były czołganiem, a że wszyscy ”ćwiczący”
wykonywali to źle – w ruch poszły pejcze. Nieszczęsnych czołga-
jących się bito i kopano, podrywano z ziemi i ponownie bito.
Następstwem takiego nieludzkiego traktowania były poważne obra-
żenia cielesne, które w szczególności odniósł sekretarz gminy
”Okrzejka” i wójt Paziewski Filip. Pomoc lekarska okazała się
konieczną.
Zwiększanie kartkowych przydziałów żywnościowych należało też do
tzw. ”leniwych” czynności. Potrzebujących było dużo: ludność miejsco-
wa- wysiedleni z Poznańskiego i z Zamojszczyzny. Nieśmiale począt-
kowo dokonywane fałszerstwa stanu liczebnego uprawnionych nabierały
coraz to większych rozmiarów. Wytyczne w tym zakresie płynęły od
”Kreta” /kol. Modrzewskiej Krystyny – żołnierza A.K./, pracownika
Działy Wyżywienia i Rolnictwa /Ernahaung und Landuirtschaft/
Kreislandurrta w Garwolinie. Szczególną opieką były otaczane
rodziny wielodzietne, rodziny żołnierzy przebywających w niewoli,
wysiedleni. Za sfałszowanymi zapotrzebowaniami na artykuły żywno-
ściowe szły takież same na mydło i inne zracjonowane artykuły
przemysłowe.
– x –
W miarę narastania koszmaru okupacyjnego pojawił się następny
problem – wydawanie nowych/dowodów tożsamości tzw. kennkart. Do
tych celów okupant powołał nowy organ – Ant für Polizeiangelegenhe-
iten. Okupant za wszelką cenę chciał ująć wszystko i wszystkich
swoim reżimem niszczenia, eksterminacji i ewidencji. Problem
ten stał się o tyle istotny, że pojawili się ludzie ”spaleni”,
ludzie poszukiwani i przeznaczeni do zniszczenia przez okupanta.
Im trzeba było nadać nowe wcielenia, nowe zawody, zmienić przy-
- 44 –
należność rasową. Tą dziedziną działania objęto na naszym terenie
wszystkich bez względu na przynależność organizacyjną, niezorganizowanych i Żydów, wszystkich, których los
zakwalifikował do grupy ludzi ”spalonych”. I na tym odcinku urzęd-
nicy gmin stanęli na wysokości zadania.
Mechanizm działania był w zasadzie bardzo prosty, lecz nacechowany
dreszczem niepewności, niepokoju i emocji. Kennkarty wydawane ”spalo-
nym” ludziom mimo fałszywych danych, były dokumentami o cechach
odpowiadających prawdziwemu dokumentowi. Przechodziły normalny tryb
załatwiania, co powodowało, że w Starostwie Garwolińskim w Amt für Polizeiangelegenheiten – pozostawały wtórniki kennkart /tzw. białe
karty/, na których podobnie jak i na kennkarcie znajdowały się
odciski palców z tą tylko różnicą, że fałszywe. W gminie Łaskarzew
– osada czynności związane z uzyskiwaniem takich kennkart załatwiała
”Nina”, żołnierz A.K. /Janina Żelechowska-Antkowiak/, a sporadycznie
także i ”Furor”.
Z plikiem dwudziestu kennkart wraz z załącznikami stawało się przed
niemieckim urzędnikiem. Wśród nich znajdowała się jedna fałszywa.
Chodziło tylko o podpisanie przez niego kennkarty oraz jej wtórnika
i – rzecz jasna – o zachowanie się zupełnie naturalne przy przedkła-
daniu do podpisu tej fałszywej. Niemka – sekretarka po podpisaniu osobiście stemplowała kennkarty.
W jednej z partii przedłożonych do podpisu znajdowała się ”lewa”
kennkarta przeznaczona dla jednego z odbitych braci Piesiów. Miał
on przybrać nazwisko ”Prokop”. Tę partię załatwiała ”Furor” Niemiec
zatrzymał swoje czynności podpisywania na kennkarcie z nazwiskiem
”Prokop” i zwracając się do ”Furor” zapytał, czy zna tego człowieka.
”Furor” bez wahania potwierdziła, że zna go od wielu lat bardzo
dobrze jako mieszkańca-rolnika w Łaskarzewie. ”A ja myślałem” –
odpowiada Niemiec – ”że to Ukrainiec”. Dialog prowadzono w języku
niemieckim. Kennkarta została podpisana.
- 45 –
W podobny sposób ratowano obywateli polskich pochodzenia żydo-
wskiego o rysach zbliżonych do aryjskich. Działanie to było
bezbłędne, a że temu towarzyszył dreszczyk emocji – rzecz
oczywista.
Do tych celów wskrzeszano do życia zmarłych.
W związku z rosnącym zapotrzebowaniem na ”lewe” kennkarty brak
ich uzupełniano otrzymywanymi z Obwodu od ”Zochy” vel ”Zamor-
skiego” /kol. Czajki Wacława/. ”Lewe” kennkarty dostarczane
były przez nas na teren Warszawy i Otwocka a w pierwszej po-
łowie 1944 roku przesyłki takie realizował na nasze zlecenie
”Długi Lis” z ”Szarych Szeregów”.
– x –
Pilną sprawą stała się konieczność pozyskiwania lewych kolczy-
ków, którymi uzupełniano z powodzeniem kolczyki dla inwenta-
rza żywego wprowadzone przez okupanta. W dostarczaniu ich na
teren Łaskarzewa uprzedził mnie mój ojciec, żołnierz AK ps.
”Brzoza”. Dalsze i bezpośrednie w tym zakresie kontakty uzy-
skałem za pośrednictwem ”Brzozy” oraz za pośrednictwem ”Zochy”
vel ”Zamorskiego”, z którym kontakty stawały się coraz czę-
stsze zwłaszcza od rozpoczęcia przeze mnie konspiracyjnej
Szkoły Podchorążych Piechoty.
Zapotrzebowanie na kolczyki wzrastało z dnia na dzień, zwłasz-
cza, że trafiły one także na teren Otwocka poprzez punkt kon-
taktowy kol.Kazimierza Zasady żołnierza AK – ps. ”Kunktator”.
Jak wspomniałem – dotarłem do bezpośredniego wytwórcy ”lewych”
kolczyków, a mianowicie do p.Wojciechowskiego Kazimierza, żołnierza
- 46 –
AK ps. ”Korba” vel ”Apust”
Prowadził on w Garwolinie na tzw. Aleksandrówce swój warsztat
mechaniczno-ślusarski, a produkcja ”lewych” kolczyków to jedna
z wielu jego czynności i rodzajów działalności konspiracyjnej
Dziś jeszcze pamiętam pożar jego zabudowania i widzę kłęby
czarnego dymu wydobywającego się z palącego budynku.
Kolczyki wychodzące z jego warsztatu były świetnie podrabiane
– x –
Wiosną 1941 roku zaobserwowaliśmy wzmożony ruch kolejowy tran-
sportów wojskowych niemieckich. Wyglądało to początkowo bardzo
niewinnie.
Pierwszy na to z naszego grona zwrócił uwagę ”Józefina”/Józef
Frycz/. Potwierdziły to nasze obserwacje i wiadomości uzyskane
od miejscowych kolejarzy, pracowników stacji Łaskarzew. Meldunki
o tym przekazywano do Komendy Obwodu, podając między innymi
ilość wagonów, rodzaj broni /piechota, artyleria, pancerna itp./
i znaki rozpoznawcze. Bardzo dogodnym punktem do tego rodzaju
obserwacji był las, jego skraj w okolicach Szuwary-Polesie.
Oprócz rzutów kolejowych szły rzuty kołowe lubelską szosą.
”Józefina” twierdził, że to przygotowania hitlerowców do uderze-
nia na Związek Radziecki. Pakty o nieagresji nie miały przecież
dla Hitlera żadnego znaczenia. Łamał je wtedy, gdy uznawał to za
stosowne pod byle jakim pozorem. Pakt xxx o nieagresji zawarty
pomiędzy Związkiem Radzieckim a hitlerowskimi Niemcami miał
być niebawem zerwany. Stało się to dla nas jasne, kiedy do
Łaskarzewa przybyła niemiecka jednostka wojskowa służby lotniczej.
Zakwaterowała w szkole powszechnej przy ul. Garwolińskiej.
- 47 –
Na dachu budynku zbudowano punkt obserwacyjny nazywany przez nas
”bocianim gniazdem”. Na peryferiach Łaskarzewa, idąc w kierunku
Woli Łaskarzewskiej, rozprowadzono w ziemi i po ziemi przewody
doprowadzające prąd elektryczny z agregatu do rozstawionych
na stojakach lamp sygnalizacyjnych. Nie przypominam sobie dokład-
nie o kształcie jakiej figury geometrycznej było pole sygnalizacyjne.
W pobliżu agregatu zainstalowana była obrotowa lampa – reflektor.
Trochę się Niemcy denerwowali, jak im od czasu do czasu ”wysiadały”
lampy sygnalizacyjne. Dostęp do lamp usytuowanych od strony
koryta rzeki Promnika był początkowo stosunkowo łatwy, gdyż
”szkopi” nie zabronili poruszania się ścieżyną nad rzeką, której
szlak wiódł niedaleko od miejsca usytuowania lamp.
Do mojej osoby przyzwyczaili się, ponieważ przez pole sygnalizacyjne
wiodła moja droga do pracy i z pracy. Pracowałem w tym czasie
w młynie wodno-motorowym Rafała Żabczyńskiego w Woli Łaska-
rzewskiej.Posterunki chodziły stosunkowo rzadko, a zwykły
kamień był twardszy od szkła…
Dnia 21 czerwca 1941 r. w sobotę w godzinach przedwieczornych
przy zbiegu ul.Wolskiej i rynku w Łaskarzewie oczekiwał mnie
”Józefina”. ”Chłopie” – rzekł – ”przebieraj się szybko i przy-
chodź na rynek. Mam bardzo ciekawe informacje”. Zmiana ubrania,
obmycie się i już s jestem na rynku w gronie swoich chłopaków.
”Józefina” skupiony i poważny oznajmił nam, że był dziś w Garwo-
linie i widział, że przez miasto jechała dywizja SS-Waffen.
Podciąganie dywizji SS było sygnałem, że uderzenie powinno
nastąpić w ciągu najbliższych dni, a może i godzin. Siedzieliśmy
na rynku do godziny 200 w nocy z 21 na 22.6.1941 r. i pożegna-
liśmy się z zawołaniem: ”do bomb”. Czekaliśmy na nie tylko
- 48 –
kilka godzin. Nad naszymi głowami leciały klucze wrogich samolotów.
Lawina hitlerowska runęła na Związek Radziecki. Wtedy nurtowało
nas jedno pytanie, czy i jak stawią czoła Obrońcy.
– x –
Tymczasem do Komendy Obwody płyną nieprzerwanym strumieniem meldun-
ki i informacje o poczynaniach okupanta wymierzanych przeciwko
ludności polskiej, o wysokości kontyngentów, o ruchach wojsk nie-
mieckich transportowanych na mający powstać front wschodni, o ła-
pankach o rozmiarach likwidacji getta żydowskiego, o rozstrzeli-
wanej ludności żydowskiej i polskiej w Łaskarzewie oraz w gminie
Łaskarzew, o dzieciach z Zamojszczyzny.
Czynności te skrzętnie realizują ”Adam” i ”Maria”. Z pewnością
w relacjach swoich ujęli dwie katastrofylotnicze. Jedna z nich
miała miejsce przy szosie lubelskiej na odcinku pomiędzy odcho-
dzącymi od niej drogami bocznymi prowadzącymi : jedna do Górzna,
a druga – do Łaskarzewa. Świadkami jej była ”Furor” i Jarząbek-
Roman powracający z Garwolina do Łaskarzewa w godzinach popołudnio-
wych. Lecący samolot niemiecki na ich oczach runął na ziemię i za-
rył kadłubem. Jeden z pilotów zabity, a drugi ku ich zmartwieniu
zdołał wyjść z rozbitego samolotu i zaszokowany biegał wokół
samolotu, wołający do swego kolegi ”Puki, kannst Du michts sagen?”
/Puki,niem możesz mówić?/, , a od zgromadzonych gapiów żądał
pomocy, której nie otrzymał. Na pamiątkę tego zdarzenia ”Furor”
zabrała z sobą jako ”corpus delicti” kilka części , które rozrzu-
cone leżały na ziemi. Wyrzuciłem je chyba w 1955 roku. Druga kata-
strofa miała miejsce na polach w Łaskarzewie klucz trzech samolo-
tów stacjonujących w Dęblinie odbywał chyba ćwiczebny lot. Ślemy
ku nim ”pobożne” życzenia, które – jakby na zawołanie – zmateriali-
zowały się. Widzimy jak jeden z samolotów”schodzi do lądowania
za wiatrakiem stojącym przy drodze wiodącej z Łaskarzewa do stacji
- 49 –
kolejowej, ciągnąc za sobą smugę dymu. Za moment minął runął na ziemię
i zapalił się. Gdy dobiegliśmy na miejsce, syciliśmy wzrok płonącym
samolotem. Dwa pozostałe zatoczyły kilka kręgów i poleciały w kie-
runku Dęblina.
Z obecnych nikt nie ratował pośpieszył z pomocą, a straż pożarna nie ogłosiła alarmu.
Za kilka godzin przyjechały ciężarowe samochody niemieckie i za-
jęły się sprzątnięciem miejsca wypadku. A nam tego dnia było
radośnie i bardzo wesoło.
Do informacji i meldunków dołączano zdjęcia. Niektóre
z nich, robione przeze mnie małoobrazkowym aparatem ”Kodak BB”
zachowały się i załączam je do niniejszych wspomnień /numer zdjęcia
utożsamiam z numerem załącznika/.
Poszczególne zdjęcia przedstawiają:
zdjęcie nr 14 – grupę ujętych w 1942 roku mieszkańców Łaskarzewa
i okolic w łapance na roboty do Niemiec. Grupę konwojuje granatowa
policja w Łaskarzewie i prowadzi ul.Alejową w kierunku Rynku.
Zdjęcie zrobione z okien pomieszczeń zajmowanych przez zarząd
gminy Łaskarzew – osada. Na przestrzeni 1941 i 1942 roku na terenie
Łaskarzew i gminy Łaskarzew było kilka łapanek organizowanych
przez okupanta hitlerowskiego w celu wywiezienia schwytanych
osób na przymusowe roboty do Niemiec. W jednej, przeprowadzonej
wiosną 1942 roku, zostałem także schwytany i ja, jednakże dzięki
pomocy udzielonej mi przez Kazimierza Smożewskiego, komendanta
posterunku granatowej policji w Łaskarzewie, uciekam. Schwytano
mnie w drodze z Łaskarzewa do pracy w Woli Łaskarzewskiej. Łapankę
zorganizował ”Arbeitsamt” i żandarmeria sobolewska.
zdjęcie nr 15 – kulochrony na strzelnicy w Łaskarzewie przyle-
gającej do Alejek, za którymi żandarmeria sobolewska rozstrzelała
w październiku 1942 r. grupę 39 Żydów z rabinem , w tym kilkoro
- 50 –
dzieci, z których jedno niemowlę matka trzymała na ręku.
Po likwidacji getta rozstrzelano w Łaskarzewie na terenie strzel-
nicy bądź też na terenach sąsiadujących ze strzelnicą, względnie
w pobliskich lasach 120 Żydów /patrz lp. 5 załącznika nr 23/
zdjęcie nr 16 – rozstrzelaną Żydówkę /chyba wrzesień 1942 r./
razem z Żydem /prawdopodobnie lekarzem z Warszawy/ przez żandar-
merię sobolewską na strzelnicy w Łaskarzewie. Zdjęcie zrobiłem
bezpośrednio po rozstrzelaniu, umieszczając obiektyw aparatu foto-
graficznego w dziurce od guzika marynarki.
zdjęcie nr 17 – zwłoki rozstrzelanej Żydówki ze zdjęcia nr 16
i Żyda na furmance przed przewiezieniem ich na cmentarz żydowski
w Łaskarzewie.
zdjęcie nr 18 – furmanki, na których znajdują się dzieci, matki
i starcy wysiedleni z Zamojszczyzny a przywiezieni 23 grudnia 1942
i ulokowani w drewnianych willach ”Świt”, ”Hermanówka”
i ”Lublinianka”. Zdjęcie zrobiłem z okien pierwszego piętra budyn-
ku położonego w Łaskarzewie przy ul. Alejowej, w którym mieścił
się zarząd gminy Łaskarzew – osada z zakładu fotograficznego Jana
Jaworskiego i Leona Mądrego. Ilość wysiedlonych z Zamojszczyzny
przywiezionych wozami z Sobolewa do Łaskarzewa przekraczała 100
osób /liczby dokładnej nie pamiętam/. Znakomitą większość wysie-
dlonych stanowiły dzieci w wieku przedszkolnym i początkowych
klas szkoły powszechnej, nieliczne były matki bądź dziadkowie
w podeszłym wieku. Z nazwisk, które pamiętam to: Serwatka z córką A
Apolonią i synem Czesławem, Kołakowska z dwoma córkami, Nowosad
/zdaje się, że o imieniu Michał – zmarł w Łaskarzewie/ z wnukami.
Nazwisk pozostałych dzieci i ich opiekunów względnie matek nie
przypominam sobie.
- 51 –
Z wywiadów przeprowadzonych z dorosłymi wysiedlonymi ustaliliśmy,
że przyjazd ich do Łaskarzewa był wynikiem akcji pacyfikacyjnej
przeprowadzonej przez okupanta hitlerowskiego na terenie Zamoj-
szczyzny. Inne grupy, też bardzo liczne, zostały skierowane do
Stoczka Łukowskiego i innych miejscowości. Stan sanitarny
dzieci i dorosłych był okropny, a warunki podróży urągały wszel-
kim zasadom humanitarnym. Wysiedleni byli bardzo zmęczeni,
straszliwie zawszeni, dzieci wychudzone, nędznie ubrane, pozba-
wione ciepłej odzieży mimo okresu zimy. Ich dobytkiem były jedy-
nie rzeczy osobistego użytku i to w bardzo skromnym rozmiarze.
W pierwszych dniach ich pobytu główny nacisk położono na rozlo-
kowanie, zaprowiantowanie, zaopatrzenie w ciepłą k odzież , a
przede wszystkim na walkę z wszawicą, co pociągało za sobą nie-
bezpieczeństwo zakażenia tyfusem plamistym.
Oprócz członków Polskiego Komitetu Opiekuńczego / Kazimiera
Pasteszko-Poświata, Szymański, Urawski Józef, Stanisław
Brzostowski/ dom akcji tej włączyli się Antoni Poświata,sekre-
tarz gminy Łaskarzew – wieś i Łaskarzew – osada Antoni
Łapacz i Roman Jarząbek , Żelechowska Władysława oraz inni
mieszkańcy Łaskarzewa, a z ramienia AK – ”Furor” /Danuta Lon-
gina Majkówna/, ”Grab” /Antoni Brzostowski/, ”Prędki” /Antoni
Jasiński/, ”Skoczek” /Tadeusz Skowroński/, Koliński Karol /nie
pamiętam pseudonimu/, autor wspomnień oraz inni.
Bezinteresowną opiekę lekarską nad wysiedlonymi roztoczyła
”Gilza” /moja siostra Leokadia Wołek-Przybylska/ i jej mąż
dr Józef Wołek.
Niektóre dzieci były zabierane przez rodziny mieszkańców z Łas-
karzewa i Warszawy, gdzie przebywały do dnia Wyzwolenia.
- 52 –
zdjęcie nr 19 – Wielkanoc 1943 roku, jajko w Łaskarzewie u wysie-
dlonych z Zamojszczyzny. Przybywającego ks.Wilhelmiego wita
”Furor”. Przed nimi jedna z matek i dziecko wysiedlone, na przo-
dzie z lewej strony – Stanisław Brzostowski, aktywista Komitetu
Opiekuńczego.
zdjęcie nr 20 – Wielkanoc 1943 roku, jajko w Łaskarzewie u wysie-
dlonych z Zamojszczyzny. Na zdjęciu stoją od prawej ku lewej
stronie: Urawski Józef, Brzostowski Stanisław, ”Furor”
z dzieckiem wysiedlonych na ręku, Jarząbek Roman – sekretarz
gminy Łaskarzew – osada., ks.Wilhelmi, Pastuszko-Poświatowa –
przewodnicząca Komitetu Opiekuńczego w Łaskarzewie, a w dali przy
oknie – jej mąż Antoni Poświata. Pozostałe osoby to wysiedle-
ni z Zamojszczyzny.
zdjęcie nr 21 – Wielkanoc 1943 r. , jajko w Łaskarzewie u wysie-
dlonych z Zamojszczyzny. Inne ujęcie grupy wysiedlonych. W głębi
/od lewej ku prawej/: ks.Wilhelmi, Pastuszko-Poświatowa, ”Furor
/z dzieckiem wysiedlonych na ręku/, Stanisław Brzostowski.
zdjęcie nr 22 – Wielkanoc 1943 r., jajko w Łaskarzewie u wysie-
dlonych z Zamojszczyzny. Koniec uroczystości. Wychodzą ks.Wilhel
dr Józef Wołek, z lewej strony na pierwszym planie – Antoni
Poświata, w głębi – Aleksander Szymański ofiarny i niestrudzony pracowni
Komitetu Opiekuńczego w Łaskarzewie.
W załączniku nr 23 podaję za biuletynem GKBZH w Polsce ilość
osób rozstrzelanych przez okupanta hitlerowskiego na terenie
Łaskarzewa i gminy Łaskarzew. Poza dużą ilością rozstrzelanych
Żydów /Lp. 5 załącznika/ uwagę zwraca częstotliwość i masowość
rozstrzeliwań od listopada 1943 r. Te zbrodnicze akcje były
dziełem stacjonujacego w Łaskarzewie w budynku szkolnym przy
- 53 –
ul. Szkolnej oddziału Schultzpolizei skierowanego do Łaskarzewa
w celu zwalczania działań partyzancko-dywersyjnych. Ofiarami padali
tak ludzie niezorganizowani, jak i zorganizowani. Straty były bardzo
dotkliwe.
Dnia 12 grudnia 1943 r. rozstrzelano w Romanowie kol.Grzechnika
Stefana, żołnierza AK ps. ”Pies”, podrzucając mu w czasie rewizji
broń i znajdując u niego pracę konspiracyjną.
Dniam18 stycznia 1944 roku ginie ”Rekin”, kol.Filiks Bronisław,
ur.w 1907 roku, ranny uprzednio w Melanowie w dniu 10.10.1943 r.
Chłopiec mego oddziału dywersyjno-szturmowego, odważny i dzielny,
zdecydowany na wszystko. Drogo sprzedał swoją skórę. Poległ w nie-
równej walce z żandarmerią sobolewską, która otoczyła i zaatakowała
młyn w Poliku. Przebywający w młynie ”Rekin” wraz z innymi chłopcami
odpowiedział ogniem i bronił się jeszcze w palącym się zabudowaniu.
Dnia 28 lutego 1944 roku okupant otoczył i spalił wieś Wanaty,
zabijając 109 osób, z tego – 47 dzieci w wieku od 11 dni do 15 lat,
38 kobiet a w tym 5 w wieku od 61 do 68 lat i trzy w wieku 74,
76 i 78 lat,
- 16 rolników, a w tym jednego w wieku 61 lat a drugiego w wieku 84 lat,
- 3 młynarzy,
- po 1 kowalu, piekarzu, robotniku, stolarzu i szewcu.
Wieś Wanaty położona jest ok.5 km od Łaskarzewa. Do niej dnia 21 lutego 1944r
dotarł oddział składający się z 18 osób z grupy Schutzpolizei
stacjonującej w Łaskarzewie. Tego właśnie dnia niepełna drużyna
”Wilczków” /13 chłopców/ pod dowództwem naszego kolegi z podchorą-
żówki ”Maxa” /kol.Kosicki Jan/ biwakowała na skraju wsi Wanaty. Po otrzy-
maniu wiadomości od ”Listka” z Dąbrowy o zbliżaniu się do wsi Wanaty grupy ”szkopów” nasi chłopcy
zaczęli wycofywać się ze wsi Wanaty. Chłopcy, aby uniknąć potyczki w pobli-
żu wsi i nie dać ”szkopom” powodu do zemsty na mieszkańcach Wanat,
- 54 –
podążyli w głąb lasu. Niemcy jednak odkryli na śniegu ich ślady
i uparcie podążali za wycofującym się naszym oddziałem. Nie było
innego wyboru – trzeba było przyjąć walkę. W odległości około
czterech kilometrów od wsi Wanaty zorganizowano w głębi lasu
zasadzkę. W ostrej walce, jaka wywiązała się pomiędzy naszymi
chłopcami a ”szkopami” zabito pięciu ”szkopów” ,a sześciu raniono,
reszta w popłochu uciekła. Wśród zabitych Niemców był zastępca
komendanta oddziału ”Schupo”. Jak niosła wieść bronił się zaciekle,
jednak i jego, sudeckiego Niemca, doścignęła ręka Sprawiedliwości
za popełnione zbrodnie na polskiej ludności. Nasi chłopcy
ponieśli również straty, – dwu rannych. Długo będę pamiętał widok galopującego
zaprzęgu wiozącego ”szkopa” w nie zapiętym kożuchu z kierunku
Woli Łaskarzewskiej do Łaskarzewa, do budynku zajętego przez
”schupo”. W budynku zawrzało, jak w ulu. A dnia 28 lutego 1944 r.
w nocy przez Łaskarzew przejechało kilka samochodów ciężarowych,
na których wieziono uzbrojonych po zęby oprawców podążających
w kierunku Wanat. Wieś została otoczona w nocy przez ”szkopów”
i własowców, a nad ranem przyjechało jeszcze kilka samochodów ”wła-
sowców”. Zaczęła się rzeź. Zabijano wszystkich mieszkańców, których
zastano w domach lub w obejściach/gospodarskich. Ocalało tylko kilku
mieszkańców Wanat, którzy swoje dzieci mieli doprowadzić do ”Arbeit-
samtu” w celu wysłania ich na przymusowe roboty do Niemiec. Tych,
po okazaniu wezwań, oprawcy wypuścili ze wsi przed rozpoczęciem
rzezi. Z pogromu uratowali swe życie ranni : Julianna Olejnik
i Władysław Górzkowski. Ukrywają się w okolicznych wsiach i przeby-
wają pod troskliwą opieką lekarską. Olejnikową opiekuje się lekarz
Daniel, a Górzkowskim – moja siostra lekarz /ps.”Gilza”/. Zwłoki
i prochy zamordowanych złożono we wspólnej mogile na cmentarzu
w Łaskarzewie. Na mogile krzyż z napisem: ”Tu spoczywają prochy
109 zamordowanych i spalonych 28 lutego 1944 r. we wsi Wanaty.
Z trudu naszego i bólu Polska powstanie by żyć”.
-55 –
Dobytek/osobisty ludności Wanat został przez oprawców zrabowany,
tak, jak i inwentarz żywy.
Nad palącą się wsią krążył niczym sęp wrogi samolot. Może to
przypadek, a może dodatkowe ubezpieczenie ”bohaterskiej akcji”?
W ”tłusty czwartek” 1944 roku oddział ”Schupo” otacza wieczorem
willę ”Lublinianka”, w której mieszkałem na I piętrze. Przez
uchylone drzwi wpada do mego mieszkania wilczur niemiecki i wy-
skakuje na zawołanie swego pana – ”szkopa”. Niemcy wchodzą
do mieszkania Palucisa /nie pamiętam imienia/, żołnierza AK, ps.
”Dąb” mieszkającego na parterze i zabierają go z sobą.
Torturowany nie wydaje nikogo. Rozstrzelany zostaje w lesie
i tam zakopany. Zwłok jego mimo poszukiwań nie udaje się odna-
leźć.
Wzmożona zostaje czujność i ostrożność. Kilka dni po aresztowaniu
”Dęba” likwidujemy mieszkanie na ”Lubliniance” i nocujemy
u krewnych i znajomych. To samo robi Żelechowski Ryszard,
żołnierz Batalionów Chłopskich, mieszkający wraz z rodziną
w bezpośrednim sąsiedztwie ze mną . Przenosi on rodzinę do willi
”Świt” do wysiedlonych z Zamojszczyzny. Po tym ”oficjalnym”
zlikwidowaniu mieszkań w ciągu dnia,wracamy wspólnie z nim
nocą do naszych mieszkań by zabrać broń i umundurowanie, których
w dzień nie można było przenieść. Wydobyte spod podłogi strychu
karabiny /Kb/, rkm typ Browning wz.28, pistolet maszynowy typ
Thompson kaliber 11.6, pistolet Vis oraz mundury niemieckie
wraz z amunicją przenosimy na nowe miejsca.
Placówka i jej żołnierze zostają postawieni w stan alarmowy.
Nikt nie nocuje w swoim domu. Po Łaskarzewie krąży uporczywie
wiadomość, że Schultzpolizei jest w posiadaniu listy osób
- 56 –
należących do organizacji konspiracyjnych.
W przypadkowo podsłuchanej rozmowie pijanego ”schutza” ”Grab”
/Antoni Brzostowski/dowiaduje się o zamiarze aresztowania komen-
danta naszej Placówki ”Granita” /ppor.Wacława Brzostowskiego/,
którego pijany Niemiec określa nie jako ”bandytę” lecz jako
”politycznego”. Rzecz jasna, że ”Granit” zostaje natychmiast
o tym uprzedzony, a wielokrotne ”wizyty” Schultzpolizei w jego domu
kończą się negatywnym wynikiem dla ”schutzów”. ”Granit” ukrywając
się, uniknął śmierci.
Dnia 25 kwietnia 1944 roku ginie w Łaskarzewie zastępca komendan-
ta placówki AK Łaskarzew kol.Jóźwicki Stanisław, ps.”Wolny”, ur.
w 1910 r. syn Kazimierza i Pauliny oraz Kol.Antoni Jasiński, żoł-
nierz AK ps.”Prędki” ur. w 1915 r. syn Józefa i Jadwigi, a dnia 27 kwietnia 1944 r. w Romanowie poległ kol.Gnat Józef , ps.”Dąb II”, ur. w 1913 r. syn Jana i Marianny.
Dnai 1 maja 1944 roku ginie ”Piekarz” /kol.Józef Kliczek, lat 23/
zabrany w nocy z 25 na 26 kwietnia 1944 roku przez ’’schupowców’’ ”schutzów”.
Szczegóły tych tragicznych dni podaję w dalszej treści wspomnień.
Po wielu natarczywych prośbach otrzymuję w połowie 1942 r. od komendanta Rejonu ”Listka” /p .Antoniego Płatka/ wiadomość, na którą czekałem
z utęsknieniem. Zostaję nareszcie skierowany do konspiracyjnej
Szkoły Podchorążych Piechoty, którą powołano przy komendzie
Obwodu.Radość moja nie miała granic. Z tego okresu pochodzi
zdjęcie nr 24 zrobione 15.8.1942 r. w dniu Wojska Polskiego.
Stoją na nim – na planie pierwszym od strony lewej ku prawej:
”Prędki” /Antoni Jasiński/, ”Listek” /Antoni Płatek – komendant
rejonu ”Ryba” – Łaskarzew/, Sokołowski Stanisław /nie pamiętam
xxxxxxx pseudonimu/ oraz w drugim rzędzie od lewej ku prawej – ”Ira
/autor wspomnień/, ”Furor” /Longina Danuta z Majków Przybylska
– z cieniem na twarzy/ oraz ”Grab” /Antoni Brzostowski/.
- 57 –
Zdjęcie zrobione w Łaskarzewie przy ul. Alejowej przed budynkiem
gminy Łaskarzew – osada.
Warunkiem przyjęcia do Szkoły Podchorążych był dobry stan zdrowia.
Badanie w określonym dniu i godzinie przeprowadził dr Soszka
Stefan,ps.”Sas” w Garwolinie. Spodziewałem się zastać w jego
poczekalni innych kandydatów do Szkoły. Tymczasem była tam tylko
jedna pacjentka i ja. Badanie lekarskie skończone; nie znaleziono
przeciwwskazań zdrowotnych w przyjęciu do Szkoły.
Z uwagi na zajęcia w Szkole zmuszony byłem zmienić pracę i z młyna przenoszę
się do Gminy Łaskarzew – osada. Zajęcia w Szkole rozpoczęto w drugiej
połowie 1942 r. Pierwsze spotkanie miało miejsce w mieszkaniu
”Zamorskiego” w Garwolinie, przy ul. Senatorskiej. Z mieszkania
jego korzystaliśmy jeszcze wielokrotnie przy zajęciach teoretycz-
nych. Z innych miejsc naszych spotkań i szkoleń to: budynek miesz-
kalny użytkownika młyna w Garwolinie, lokal wskazany przez komen-
danta Szkoły ”Puchacza” położony za kościołem w Garwolinie przy
ulicy prowadzącej do Unina – Miastkowa /adresu nie pamiętam/,
stodoła należąca do rodziców kol.Jana Piesiewicza ps. ”Czarny”,
stodoła której właścicielami byli rodzice Edwarda Kotlarskiego –
członka Szarych Szeregów, łąki nad rzeką Wilgą, budynek p.Kamasze-
wskiego /za b.koszarami/ i inne, których niestety nie pamiętam.
Wiadomą rzeczą, że pierwsze spotkanie nastąpiło po wymianie
hasła i odzewu. Znałem z grona podchorążaków tylko ”Zochę” vel
”Zamorskiego”. Innych poznałem z pseudonimów i wyglądu zewnętrz-
nego, a później – na skutek zaistniałej rzeczywistości – uchyli-
liśmy trochę więcej o sobie wiadomości.
Pierwszym kursem w konspiracyjnej Szkole Podchorążych Piechoty
zostali objęci koledzy:
- 58 –
- Czajka Wacław, ps. ”Zamorski”
- Dziugiel Stanisław, ps.”Góra”
- Gałązka Stanisław, ps.”Komar”
- Kosicki Jan, ps.”Max”
- Osiński , ps.”Robert”
- Piątkowski ps.”Kujawiak”
- Polcer Jan, ps. ”Ronay”
- Przybylski Ignacy, ps. ”Ira” /autor wspomnień/
Godziny zajęć nie zawsze przebiegały spokojnie i bez zakłóceń.
Znajdując się któregoś dnia w budynku położonym za koszarami
w Garwolinie należącym do Komaszewskiego podczas prowadzo-
nych zajęć zajeżdża nagle d na podwórze samochód z niemiecką
żandarmerią wojskową. Zatrzymuje się, cofa do tyłu,zakręca
i wyjeżdża z podwórza. Ogólne zaskoczenie trwa sekundy.
Na stole zjawiają się błyskawicznie karty, kieliszki i wódka.
Wymieniamy swoje imiona, rzucamy gorączkowo powód naszego spotka-
nia i w tym momencie samochód wyjeżdża z podwórza tak nagle, jak
tam wjechał.
Doszliśmy wówczas do wniosku, że powinniśmy przyjąć jakieś ”nie-
winne” założenie naszych spotkań i przekazać sobie co najmniej
garść podstawowych o sobie wiadomości w powiązaniu z przyjętym
założeniem.
Tak nastąpiła częściowa dekonspiracja.
Wódka, kieliszki zniknęły ze stołu tak nagle, jak się na nim
zjawiły, a dalsze zajęci przebiegały w tym dniu już bez zakłó-
ceń. Podobną niezapowiedzianą wizytę złożyli nam podczas zajęć
naszych prowadzonych w Garwolinie przy ul.Senatorskiej, żandar-
mii niemieccy Kube i Knopf. Był to środowy dzień targowy.
- 59 –
Zajęcia były prowadzone przez ”Ziuka” w pokoju Janiny Pruby, który
połączony był z mieszkaniem kol. ”Zamorskiego” przez wspólną
kuchnię. Okno pokoju wychodzącego na ulicę było przysłonięte
drewnianą okiennicą. Na stole w pokoju znajdowała się rozłożo-
na mapa, a o ścianę stał oparty karabin. Zostajemy poderwani
gwałtownymi uderzeniami w okiennicę i głosami Niemców. Część
kolegów wyjściem przez kuchnię wybiegła do zabudowań gospodar-
czych w podwórzu i ogrodzie, unosząc ze sobą karabin. Ze stołu
znika mapa, a na nim zjawia się wódka z kieliszkami, karty do gry,
talerz z kawałkami chleba i kiełbasy. Kolega ”Zamorski” wychodzi
naprzeciwko Niemcom, którzy już z bronią w ręku wtargnęli do
kuchni. Spotykają się w drzwiach pokoju: Kube żandarm niemiecki
i ”Zamorski” zapraszający do środka i wyjaśniający cel spotkania
gromadki młodych ludzi. Chyba tylko dlatego, że Kube znał ”Zamor-
skiego” z pracy w komórce ewidencji ludności magistratu, zdarzenie
to zakończyło się dla nas szczęśliwie. Żandarmi uwierzyli, że
”opija się” zawartą transakcję targową, a trafili do nas przypad-
kowo, myląc wejście do domu, który był celem ich wizyty. Ze spo-
kojem i opanowaniem wyprowadził Niemców z mieszkania,
wskazując im adres, którego szukali w celu załatwienia jakiejś
swojej sprawy. I tym razem szczęście nam sprzyjało, jednak w związ-
ku z tymi przypadkami, zostały podjęte środki ostrożności. Zajął
się tym kol. ”Zamorski” vel ”Orle Oko”, ubezpieczając nas uczest-
niczących w zajęciach na terenie skupiska miejskiego w Garwolinie
poprzez posterunki alarmowo-obserwacyjne z ”Szarych Szeregów”.
Komendantem Szkoły był kpt. Leopold Aksman vel Poldkowski ps.
”Puchacz”. Był on także jednym z wykładowców. Poza nim wykłady
prowadzili /podaję w porządku alfabetycznym/: Gepert Kazimierz
- 60 –
/nie pamiętam pseudonimu/
Matysiak Wacław /ps.Ziuk/, Walczak Władysław /ps.Kukułka/,
Wojciechowski Kazimierz /ps. ”Korba” vel ”Spust”/ oraz o inni,których nazwisk
nie pamiętam.
Programem szkolenia były objęte między innymi takie zagadnienia
jak: walka /natarcie, obrona , walka leśna i nocna, zasadzka itp./,
służba polowa /marsze, postoje i związane z tym ubezpieczenie/,
łączność i obserwacja, terenoznawstwo, szyki i poruszanie się,
prowadzenie ognia, nauka o broni, zaopatrzenie, doraźna pomoc
w nagłych wypadkach. Wykładowcy uwzględniali na zajęciach zasady
trudnej sztuki dowodzenia oraz dzielili się swoimi spostrzeżeniami
i doświadczeniem nabytym w walkach z wrogiem. Zajęcia teoretyczne
uzupełniane były praktyką walk nocnych, powoływaniem na tzw.
koncentracje mające między innymi na celu osłonę zrzutów oraz
przeprowadzanie akcji zbrojnych – dywersyjnych przeciwko aparatowi
okupanta. Pozwoliło to nam na ugruntowanie wiadomości oraz ich
przyswojenie jak również na oswojenie się z walkami partyzanckimi
i dywersją. Uzbrojenie i ekwipunek każdy z nas załatwiał we włas-
nym zakresie. Lornetkę miałem do swojej dyspozycji, mapnik zrobił
dla mnie ”Prędki”, a z dostępem do broni nie miałem trudności.
Dlatego też mogłem opanować do perfekcji jej budowę, a wiadomości
z tego zakresu chętnie przekazywałem kolegom. Sztuki dowodzenia
uczyłem się”na żywo” od dnia kiedy zostałem dowódcą grupy dy-
wersyjnej. Ćwiczenia przeprowadzałem w lasach podzameckich wraz
ze swoimi chłopcami z Łaskarzewa i z placówki nr 12 /Podłęż/. Wśród
ćwiczących byli podoficerowie rezerwy, uczestnicy walk wrześnio-
wych. Z nimi konsultowałem założenia ćwiczeń oraz niejednokrotni
korzystałem z ich doświadczenia nabytego w kampanii wrześniowej.
- 61 –
Zanim wyznaczono mnie na dowódcę samodzielnej grupy dywersyjno-
szturmowej, zostałem wcielony do plutonu partyzanckiego pod
dowództwem ”Dęba” vel ”Granita” – ppor. Wacława Brzostowskiego,
komendanta placówki Łaskarzew.
Przed wcieleniem ponowna przysięga. Z tego okresu utrwaliła mi się
w pamięci akcja przeprowadzona w nocy z 21 na 22 czerwca 1943 roku
na terenie całego Obwodu, której celem było zniszczenie sieci tele-
komunikacyjnej przy szosach i liniach kolejowych. O ile sobie
przypominam oddział xx nasz liczył około 15 ludzi. Poza dowódcą
ppor. ”Granitem” w tej akcji udział wzięli /wymieniam w porządku
alfabetycznym tych, których pamiętam/: Brzostowski Antoni /”Grab”/, przewożący broń do punktu zbornego,
Filipowicz Józef /”Brzoza”/ Górczyński Marian /”Dolina”/, Grudniak
Andrzej Marian /”Grom”/, Jasiński Antoni /”Prędki”/, Jóźwicki
Stanisław /”Wolny”/ – zastępca komendanta naszej Placówki/, Maje-
wski Stanisław /”Koło”/, Pach Janusz/”Burza”/, Przybylski Ignacy
/”Ira”/, – autor wspomnień/, Sierański Franciszek /”Tygrys”/, Urawski
Józef /”Lew”/. Przed akcją ”Granit” uczestniczy w odprawie w Garwol
nie, na której omówione zostały szczegóły akcji i wyznaczone
zadania. Po zakończonej odprawie ”Granit” odbiera dwa rewolwery,
siekierkę i nożyce do cięcia drutu, ładuje to wszystko do teczki
i wraca do Łaskarzewa. Jedzie w Garwolinie ulicą Długą i – aby
nie jechać główną szosą – jedzie trasą inną poprzez kładkę na rzece
Wildze i dalej łąkami przez Aleksandrówkę ma zamiar dojechać do
bocznej drogi prowadzącej do Łaskarzewa. Zadowolony, że dostał
krótką broń, której nigdy nie było za dużo, skręca z ul.Długiej
w kierunku rzeki Wilgi. Zjazd był dość stromy, a z ulicy ścieżyna
prowadziła do kładki na rzece. Jakież było zdziwienie ”Granita”,
gdy wyjechawszy zza zabudowań i znalazłszy się na ścieżynie, zoba-
czył stojących przy/kładce,do której zmierzał,dwóch żandar-
mów. Nie było czasu na to, by zawrócić i wycofać się. Jedzie bowiem
- 62 –
dość szybko, a nagły zwrot do tyłu może stać się podejrzany
żandarmom. Kontynuuje więc jazdę i na kilka kroków przed żandar-
mami zeskakuje z roweru, zwalnia bieg a przechodząc obok nich
wchodzi spokojnie na kładkę.
Żandarmi go nie zatrzymują, gdyż w rzece kąpią się ich koledzy,
których ubezpieczają a ”szwargocąc” z kąpiącymi nie przypuszcza-
ją, że tak śmiało jadący na rowerze w ich kierunku człowiek może
być ich potencjalnym wrogiem. Do dzisiejszego dnia ”Granit” prze-
chowuje siekierkę, która była świadkiem tego zdarzenia.
Xxx xxxxx. Zbiórka grupy późnym wieczorem, omówienie i podział za-
dań oraz rozpoczęcie ubezpieczonego marszu przed północą w kierun-
ku szosy Warszawa-Lublin, zwanej przez nas ”lubelską szosą”.
Noc jasna, księżycowa. Idziemy lasami i polnymi ścieżynami i drogami
idziemy my ”leśni”. Tak nazywano potocznie na naszym terenie
partyzantów. Na miejsce wykonania zadania docieramy po dość
forsownym marszu, jesteśmy bowiem nieco spóźnieni. Nasz dowódca
wie, że chłopcy z innych placówek mają wykonać zadanie takie samo,
jak my. W udziale przypadł nam odcinek przy szosie Warszawa-Lublin,
niedaleko od drogi prowadzącej od tej szosy do Górzna. Szosa
Warszawa-Lublin na tym odcinku jest trochę pofałdowana. Od strony
Lublina na jednym ze wzniesień widoczne reflektory samochodów.
Ubezpieczenie w kierunku szosy zostało już wysłane. Dojście do
słupów trochę utrudniają dość wysokie o tej porze roku zboża.
Pierwszy słup wraz ze słupami wspierającymi został ścięty i zawisł
w powietrzu, wisząc na drutach telefonicznych. Trzeba było ściąć
jeszcze kilka słupów, by dotrzeć do izolatorów i do drutów.
Akcja przebiega sprawnie. Pękają trzaskane izolatory, świszczą
i kłębią się przecinane druty telefoniczne, które Ziutkowi Urawskie-
mu zrywają z głowy czapkę. Nie odnajdujemy jej i nie chcąc pozosta-
- 63 –
wić wyraźnych swoich śladów niesiemy go w drodze powrotnej do
najbliższego strumienia. Przechodzi nim dłuższy odcinek drogi i
dołącza do nas. Zadanie zostało wykonane.
Jadąc po upływie dwóch dni do Garwolina oczy radowały się wido-
kiem naprawianych pośpiesznie w kilku miejscach uszkodzonych linii
telefonicznych. Polska opinia publiczna z radością przyjęły te
akty dywersji tak, jak i inne czyny ”leśnych”.
Żołnierze naszego oddziału partyzanckiego brali także udział
w osłonie zrzutów. Przed tymi akcjami zwoływano nas w trybie
alarmowym na tzw. koncentracje i w zależności od sygnałów otrzymy-
wanych z radia BBC bądź kontynuowano akcję, bądź też wracano do
domów z koncentracji /z punktu zbornego/. Kilkakrotnie wracaliśmy
zawiedzeni i zmartwieni, gdyż znaliśmy przyczyn odwołania
akcji ubezpieczenia zrzutu. Nie wiadomo bowiem było, czy samolot
wiozący do naszego kraju broń, sprzęt i ludzi musiał zawrócić
z drogi, czy też został zestrzelony, czy też może nie wystartował.
Było to zmartwieniem nas wszystkich. A ileż to radości sprawił
pomyślnie zakończony lot, z którego przyjęto ludzi oraz pojemniki
z bronią oraz sprzętem.
Siły partyzanckie, w tym także pluton partyzancki
z rejonu ”Ryba” /Łaskarzew/ wzięły udział w akcji na majątek
Sobienie Szlacheckie w okolicy Sobień Jezior. Majątek ten był
pod zarządem niemieckiego Liegenschaft’u. Grupę chłopców z rejonu
Łaskarzewa doprowadził na miejsce koncentracji ppor.”Granit”.
Na te akcję tak, jak i na inne, broń przewozi do leśniczówki w Izdebnie i wydaje ”Grab” chłopcom z naszej placówki. Obserwując wóz zaprzężony w małego
konika i wysoką, smukłą sylwetkę ”Graba” trudno było się nie śmiać
gdyż grupka ta przypominała karykaturalne ilustracje z Don Kichota.
- 64 –
Zgodni byliśmy co do tego, że wóz i konik powinien po zakończonej
wojnie trafić do/muzeum. Pisząc o ”Grabie” nie sposób pominąć zorga-
nizowanej przez niego grupy mającej na celu usprawnienie akcji przemiesz
czania broni, amunicji i sprzętu. Należą do niej: Franciszek Kopik,
ps.”Czajka” oraz Władysław Jasiński, ps.”Wróbelek” brat ”Prędkiego” – młodzi
chłopcy urodzeni w 1927 czy 1928 roku. Ich młody wiek znacznie
ułatwiał wykonywanie bardzo niebezpiecznych i ryzykownych przedsię-
wzięć. Siadali bowiem na snopkach słomy, na workach z sieczką względ-
nie na innych ładunkach, pod którymi ukryta była broń. ”Grab” korzy-
stał także z nich przy powiadamianiu zainteresorwanych o miejscach
i terminach spotkań w celu odbioru broni.
Wracajmy jednak do akcji, której celem miało być zniszczenie przede
wszystkim dużych młockarni w tym majątku. Akcję przeprowadzono
w nocy z 1/2 sierpnia 1943 roku. Całością akcji kierował kapitan
Czesław Benicki ps. ”Komar”, który też wyznaczył zadania poszczegól-
nym grupom, a mianowicie: jedna grupa z rkaemem stanowiła ubezpiecze-
nie akcji od strony Osiecka, druga natomiast z ckaemem od strony
Sobień Jezior. Grupa pierwsza miała przeciąć linię telefo-
niczną. Sam kapitan Benicki wraz z ppor.”Granitem” miał obezwład-
nić wartowników, dokonujących obchodu. Chodziło bowiem głównie o”bez-
szmerowe””wykonanie zadania to jest o wysadzenie młockarni i wyco-
fanie bez nawiązania walki. Zabicie Niemca pociągało zawsze za sobą
represje w stosunku do Polskiej ludności, a w walce taka możliwość
zawsze istniała i jeśli nie zachodziła konieczność – należało jej
uniknąć. Wykorzystując przerwę w obchodzie posterunku wartowniczego,
kpt. ”Komar” i ppor. ”Granit” doskoczyli do pałacu i stanęli za
narożem budynku tak, aby móc zaatakować wartowników w momencie
ich pojawienia się.
- 65 –
Niestety moment zaskoczenia nie powiódł się. Kapitan Benicki
zdołał odebrać broń pierwszemu Niemcowi, a drugi znajdujący się
o dwa kroki z tyłu strzela do atakującego go ”Granita”, którego
poważnie rani, roztrzaskując zarazem rękojeść pistoletu ”Vis”.
Strzały zaalarmowały załogę pałacu znajdujący się tam Niemcy
otwarli z okien pałacu bezładny, ale silny ogień,strzelając
świetlnymi pociskami. Odgłosy strzelaniny ściągają pomoc żandar-
merii z Sobień Jezior. Nadciągającej odsieczy stawia czoło grupa
ubezpieczająca akcję od strony Sobień Jezior.
Po oddaniu z broni maszynowej przez naszych chłopców kiłku
serii broń zacina się. Atakujący żandarmii puszczają przed siebie
swoje wilczury. Jeden z nich doskakuje do ”Prędkiego”, który
łapie karabin za lufę i kilkoma uderzeniami kolby uwalnia się
od atakującego psa, po czym wycofuje się wraz ze ”Słońcem” kol.
Kliczkiem Franciszkiem. W międzyczasie trwa gorączkowe zakładanie
ładunków wybuhhowych przy młocarniach. Realizuje to ”Dolina”
/Górczyński Marian/ – saper z naszego oddziału wraz z jednym
chłopcem z Garwolina. Czas nagli, a nerwowość towarzyszy tym
czynnościom, które – jak twierdzi ”Dolina” – dalekie były od
czynności określonych regulaminem przygotowania i zakładania
ładunków wybuchowych. Wreszcie zapalono lonty. Chwile nerwowego
wyczekiwania biegną bardzo wolno. Tak przynajmniej im się wyda-
wało. Myśli kłębią się. Raz jeszcze ”Dolina” odtwarza w myśli
wykonane czynności. Wszystko w zasadzie wykonano dobrze, a wybuch
nie następuje. Wreszcie jest. Potężna detonacja targa powietrzem,
przygniata ich do ziemi – a serce gra radością. Zadanie wykonano.
Ranny ”Granit” zostaje skierowany do polowego punktu opatrunkowe-
go. tam też jest i drugi chłopiec lżej ranny w nogę. Opatrując
- 66 –
”Granita” okazało się, że pociski rozerwały mięśnie ramienia oraz
dłoni i konieczna jest pomoc lekarza.
Ranny ”Granit” zostaje doprowadzony do Pilawy. Tu mdleje, a spro-
wadzony lekarz udziela mu pomocy. Bieg wydarzeń uniemożliwił
transport rannego do warszawskich szpitali i z konieczności rannego
”Granita” kumieszczono w Garwolinie w prywatnym mieszkaniu w związku
z przejściowym brakiem możliwości skierowania go do miejscowego
szpitala. Na tym jednak nie kończą się – skromnie mówiąc – kłopoty.
Rannego przenosi się do wsi Sławny, pozostawiając go w budynku,
w którym składano do druku ”Apel” /czcionki drukarskie/.
Na domiar złego następnego dnia rano Niemcy otaczają wieś i chodzą
od budynku do budynku z bronią gotową do strzału,szukając jednego
z jej mieszkańców. O ucieczce nie ma mowy. Ranny jest zbyt wyczer-
pany, gorączkuje. Z izby znikają czcionki drukarskie i inne kom-
promitujące materiały. Niemcy wchodzą do sieni i w tym samym czasie
z izby, w której leży ranny ”Granit” wychodzi naprzeciw nim kolega
zecer R. Ciszek. Na pytanie Niemców czy tu mieszka taki to a taki /wymieniają
nazwisko poszukiwanego/, odpowiada, że nie. Niemcy ”poszwargotali”
i o dziwo zadowolili się udzieloną odpowiedzią i wyszli. Zimna
krew i opanowanie były i tym razem sprzymierzeńcem, nie mówiąc
już o dużym szczęściu. ”Granit” w narzuconym na ramiona płaszczu
wychodzi z domu i ukrywa się w dole d za kupą kamieni w strefie
znajdującej się już poza zasięgiem działania Niemców. Po jakimś
czasie zgodnie z umową przychodzi do ”Granita” kolega zecer i do-
prowadza go do lasu w okolice gajówki, znanej ”Granitowi”
z konspiracyjnych zebrań. ”Granit” pozostaje w lesie, a zecer
udaję się do Garwolina po pomoc. Pomoc nadchodzi przed wieczorem
i stamtąd ”Granit” zostaje przewieziony drabiniastym wozem między
- 67 –
innymi przez brata kpt. Benickiego, Henryka do szpitala w Garwolinie
i przekazany pod opiekę dra Soszki, ps.”Sas”. Leży w izolatce
na/drzwiach której umieszcza się napis informujący o tym, że
przebywa tam chory na zakaźną chorobę. Dr Soszka zajmuje się
bardzo troskliwie rannym i pozostawia pod opieką pielęgniarską
siostry zakonnej. Zdawało by się, że koniec cierpień i udręki.
Niestety tak nie jest. Po około tygodniowym pobycie ”Granit” musi
opuścić szpital w obawie przed aresztowaniem, a siostra zakonna
wyprowadza go ze szpitala przez kaplicę. Szpital jest ”oczyszczony”
ranny wraca do Łaskarzewa i tuz przez długi jeszcze okres jest
leczony przez ”Gilzę” i jej męża, odzyskując powoli zdrowie.
W wyniku zaleczonych ran pozostaje trwałe kalectwo.
Na kostki trotylu przeznaczone na akcję pod Sobieniami padło
przed tą akcją światło elektrycznej latarki żandarmów sobolewskich.
Trotyl zapakowany w niewielkiej paczce, przyniósł ”Granit”
do mieszkania ”Furor” z prośbą o jej przechowanie.
Paczkę przyniesiono rano, a ”Furor”, spiesząc się do pracy
i niewiele mając czasu, położyła ją na półeczkę w jednej z piwnic.
Piwnice były w dalszym ciągu eksploatowane mimo spalonego budynku,
a wchodziło się do nich dwoma oddzielnymi wejściami od podwórza.
Trudno było przewidzieć, że do piwnicy za kilka godzin wejdzie
żandarmeria z Sobolewa i będzie ją penetrowała. Na tylnej ścianie
piwnicy były ułożone w kilku warstwach dachówki, pozostałe po
domu spalonym we wrześniu 1939 roku. Żandarmów interesowały głów-
nie dachówki. Jak nas poinformował po południu ”Długi Lis”, brat
”Furor”, żandarmi oświetlali głównie ułożoną dachówkę, dokładnie
penetrując warstwę po warstwie i tylną ścianę piwnicy. Półkę,
na której był trotyl,muśnięto jedynie światłem latarki. Według
wszelkiego prawdopodobieństwa żandarmii szukali za warstwami
- 68 –
dachówek zamaskowanego wejścia do innej piwnicy, w której
mogli być przechowywani Żydzi. Przyszła moja teściowa, Julianna
Majek, została bowiem zadenuncjonowana w związku z przechowy-
waniem i udzielaniem pomocy ludności żydowskiej. Przypuszczam,
że takie właśnie a nie inne ukierunkowanie rewizji nie dopro-
wadziło do wykrycia trotylu, który został przekazany po tym
wypadku na przechowanie w inne miejsce.
Sobienie nie były szczęśliwe dla Ruchu Oporu. Akcja AK przeprowa-
dzona była z niedzieli na poniedziałek z 1 na 2 sierpnia 1943 r.
Nie wiedząc o tym, ani też o jej przebiegu, żołnierze Batalionów
Chłopskich zaplanowali i podjęli akcję o tym samym zamiarze
następnej nocy tj. z 2 na 3 sierpnia 1943 r.
Byli o tyle w gorszej sytuacji, że okupant wzmógł czujność
i zwiększy siły w okolicach Sobień Jezior. Oddziały B.Ch.
nie dotarły do celu. Doszło bowiem tej nocy do walki w Wildze
pomiędzy nimi a siłami niemieckimi. Nie znam niestety bliższych
szczegółów tej akcji, w której brał udział mój kolega, żołnierz
Batalionów Chłopskich – Ryszard Żelechowski.
W nocy z 19 na 20 sierpnia 1943 r. dochodzi do następnej
tragedii. W potyczce,stoczonej przez grupę pięciu naszych
chłopców ”Grom”, ”BurzaŻ”, ”Wolny II i jego brat oraz Kliczek Henryk
z siłami niemieckimi w okolicach pomiędzy wsią Skurcza i Wilgą,
zostaje ciężko ranny ”Wolny II” – Kondej Antoni z Aleksandrowa .
Chłopcy ostrzeliwując się, zdołali zabrać rannego kolegę,
któremu z pomocą lekarską śpieszy ”Gilza”, lekarz naszego rejonu.
Chłopcy z naszej placówki w sierpniu 1943 r. uczestniczą także w akcji na tuczarnię
i niemiecki sklep w Garwolinie. Droga, jaką wybrali chłopcy, by
dojść na miejsce akcji,wiodła przez Sulbiny Górne i według
- 69 –
posiadanego rozeznania wolna była od Niemców. Jakież było zdzi-
wienie, gdy w poświacie księżyca zauważono przy wjeździe do ma-
jątku Sulbiny Górne uzbrojonego Niemca. W oka mgnieniu został
rozbrojony. Obustronne zaskoczenie było tak duże, że Niemiec
po rozbrojeniu, wydając z przerażenia histeryczny, dziki krzyk
zdołał się wymknąć i zaalarmował Niemców znajdujących się
we dworze. Kiedy ci oprzytomnieli i rozpoczęli chaotyczną strze-
laninę nasi chłopcy zdążyli odskoczyć, nie ponosząc strat,
a przeciwnie – bogatsi o zdobytą broń i oporządzenie Niemca.
Z akcji na tuczarnie tym razem zrezygnowano. Powtórna akcja,
przeprowadzona po upływie tygodnia od tego zdarzenia, dała właś-
ciwy rezultat. Chłopcy dotarli szczęśliwie do celu,
a łupem ich padło kilkanaście sztuk trzody chlewnej. Nie obyło
się także i tym razem bez przygód. Przy przejeżdżaniu przez
rzekę Wilgę załamał się wóz załadowany świniami, które trzeba
było przenosić na inne wozy. Czynność tę wykonano sprawnie,
a chłopcy mieli na długi okres zabezpieczone zaopatrzenie w mięso
i wędliny, które zrobili we własnym zakresie. W ten sposób reali-
zowano nakreślony plan zaopatrze-
nia oddziałów partyzanckich w żywność. Oddziałom tym i kwater-
mistrzostwu Obwodu potrzebna była nie tylko żywność. Trzeba
było i obuwia, i skór, i innych niezbędnych artykułów przemy-
słowych. Tych dostarczyła akcja przeprowadzona 14.7.1943 r. przez oddział
partyzancki na niemiecki sklep w Garwolinie. Chłopcy na tę
akcję jechali furmankami. Droga wiodła wzdłuż toru kolejowego.
Przejechali obok wojskowego kolejowego transportu wojska niemiec-
kiego, nie otwierając ognia. Taki bowiem był rozkaz – ogniem
odpowiedzieć na ogień. O romantyczna brawuro! Mimo zdecydo-
– 70 –
wanej przewagi wróg nie zaatakował i chłopcy szczęśliwie minęli
transport. W czasie tej nocnej akcji w Garwolinie niemieccy ”bohaterowie” też
nie mieli odwagi wychylić nosa ani z koszar, ani też z innych umoc-
nionych punktów. Ograniczyli się tylko do sygnalizowania rakietami
o zauważonym zagrożeniu i na tym poprzestali. A przecież ta akcja
nie była akcją ”bezszmerową”, gdyż zabezpieczone kratami wejścia
do sklepu i magazynów trzeba było wyważyć. Przy wykonywaniu tych
czynności wśród nocnej ciszy odgłosy wyważanych krat i drzwi, zrywanych
kłódek rozchodziły się głośnym echem po pogrążonym we śnie Garwolinie,
oddając – niby salut armatni – część ludziom Podziemia.
A następnego dnia przybył jeszcze jeden czynnik do skarbnicy
walki psychologicznej z okupantem. Ludzie widzieli ”piechoty pełne
błonia”, a tymczasem zrobiła to garstka zdecydowanych na wszystko
chłopców.
Z okresu tego pochodzą zdjęcia nr 26 i 27
Innym kanałem biegły wytyczne dla kol. Sokołowskiego Stanisława
/nie pamiętam pseudonimu/. Zadaniem jego było prowadzenie nasłuchu
audycji radia BBC i przesyłanie do komendy Obwodu meldunków o odbie-
ranych zaszyfrowanych komunikatach. Komunikaty najczęściej zaszyfro-
wane były w melodiach, a jeśli były w innej formie przesyłane –
pozostało to dla mnie tajemnicą. Kol. Sokołowski pilnie przestrzegał
wykonania nałożonych na niego działań. Radio ukryte w jego mieszkaniu
w przemyślnie wykonanym schowku, dobrze odbierało audycję BBC i inne.
Zdjęcie nr 25 wykonane przeze mnie 12 lipca 1943 roku, prezen-
tuje kol. Sokołowskiego Stanisława przy czynności nasłuchu. Czynności
- 71 –
swe mógł wykonywać także i w ciągu dnia, gdyż pozwalała mu na to
funkcja inkasenta gminy Łaskarzewa – osada. Czas pracy miał nie
kontrolowany, a pod pretekstem załatwiania spraw urzędowych zała-
twiał wszelkie poruczone zadania wywiadowczo-obserwacyjne. Mając
prywatne radio używane do celów ”służbowych” miał prawo oczekiwać
świadczenia ”służbowych” usług konserwacyjnych. Takie zostały mu
zabezpieczone przez kol.Domańskiego /nie pamiętam imienia
i pseudonimu/, znawcy tajników radiotechniki. Mieszkał on w Łaska-
rzewie przy ul. Alejowej na pierwszym piętrze w domu należącym do
Komorowskiego. Nie wiem skąd przybył na teren Łaskarzewa, w którym
znalazł przyjaciół i kolegów. Odważny oraz nie tracący refleksu
i zimnej krwi. Dał tego dowód podczas niespodziewanej wizyty
żandarmów niemieckich z Sobolewa. Oceniając przebieg tego zdarzenia
z perspektywy czasu wydaje się mało prawdopodobne, by żandarmii
w poszukiwaniu tzw. ”szmuglu” /towaru, którym handel był zakazany
przez okupanta/ udali się do mieszkania kol.Domańskiego zamiast
do Komorowskiego, który prowadził sklep mięsno-wędliniarski.
Niemcy dobijają się do mieszkania kol.Domańskiego, który nie otwie-
ra. w mieszkaniu radioaparat i aparat nadawczy oddany do naprawy
przez naszych chłopców. Stojący na zewnątrz ”Listek”, ”Grab”
i Ziutek Urawski /”Lew”/ obserwują z niepokojem przebieg wydarzeń.
Nagle przez okno pierwszego piętra wychyla się postać kol. Domań-
skiego, który skacze na ulicę i wolnym krokiem idzie w stronę
rynku, oddalając się od zagrożonego miejsca. Żandarmii nie weszli
do mieszkania, zeszli na dół i złożyli ”wizytę” Komorowskiemu.
A jednak odważnym szczęście sprzyja. Po tym wypadku kol.Domański
naprawiał uszkodzone aparaty w innych miejscach, a między innymi
w leśniczówce kol.Teodora Pawłowa /nie znam jego pseudonimu/.
- 72 –
Mimo jednolitego frontu antyhitlerowskiego zdarzały się przy-
padki pisania anonimów lub wręcz bezpośrednich ustnych donosów
i oskarżeń. Dlatego też takie punkty, jak posterunki granatowej
policji i poczta oraz gminy musiały mieć swoich ludzi tzn.ludzi
z podziemia lub współpracujących z podziemiem. Posterunek granatow
wej policji, gdy komendantem był Kazimierz Smożewski
był opanowany przez nas. Na poczcie – jak się później okazało –
był nasz chłopiec, kol.Gładysz Franciszek /pseudonimu nie pamię-
tam/, do którego zadań należała cenzura korespondencji z wyłącze-
niem korespondencji gmin Łaskarzew osada i Łaskarzew – wieś.
Korespondencja z gmin była cenzurowana przez ich sekretarzy
i przez nas, pracowników gmin. Ostrożność taka była może i zbędna,
może i konieczna. Zbędna, dlatego że – jak się później okazało – Komenda
Obwodu też miała w urzędzie pocztowym Garwolin swoje ”wtyczki”,
których zadaniem była cenzura korespondencji adresowanej do urzę
dów niemieckich. Nie tylko na poczcie w Garwolinie czuwali
nasi ludzie. Dzielenie kroku w tym zakresie dotrzymywał Garwoli-
nowi w tym zakresie urząd pocztowy w Sobolewie. Stamtąd – za pośrednictwem
Bronisława Freliszki mieszkańca Łaskarzewa i dobrego Polaka –
dotarł do nas anonim adresowany do żandarmerii sobolewskiej.
Anonim ten Bronisław Freliszka przekazał ”Grabowi” /Antoniemu
Brzostowskiemu/. W ruch poszła machina powiadamiania. ”Okrzejka”
/Antoni Łapacz/ ostrzega Wincentego Kondeja – K.P.Powca.
Inni ostrzegają pozostałych zadenuncjonowanych. Fakt zadenuncjo-
nowania bardzo poruszył nasze środowisko. Anonimu tego nie
miałem w swoim ręku. Nie przypuszczałem także, że już niedługo
po/tym anonimie trafili do moich rąk następny.
W połowie 1943 roku ponownie zbulwersowani zostaliśmy przejętym
- 73 –
przez Komendę Obwodu ”Gołąb” /Garwolin/ anonimem adresowanym do
Kreishauptmanna w Garwolinie. Anonim nadany był z Maciejowic
listem zwykłym. Nadawcą listu – anonimu był – jak wynikało z koperty
”Bolesław Wichoski – Łaskarzew, ul.Wolska”. Otrzymałem do rozszyfro-
wania anonim zawierający – o ile mnie pamięć nie myli – 15 lub 17
nazwisk, mieszkańców Łaskarzewa, a wśród nich nazwiska należących
do Podziemia oraz osoby nie mające nic wspólnego z konspiracją.
Zawrzało w naszych szeregach. Autor anonimu pisze, że po raz trzeci
zwraca się do władz niemieckich, a tym razem do Kreishauptmanna, gdyż
dwa poprzednie jego listy skierowane do żandarmerii w Sobolewie nie
dały żandego rezultatu. Spodziewa się, że ten list skierowany do
samego Kreishauptmanna da oczekiwane rezultaty i wrogowie ”Wielkiej
Rzeszy” poniosą zasłużoną karę. Kanalia! Kanalia jest wśród miesz-
kańców Łaskarzewa. Nie wiele myśląc sprowadziliśmy dwóch chłopców
z Garwolina: ”Sęka” /kol.Stanisława Jaworskiego/ i ”Sępa” /kol.Edwarda
Majewskiego/, którzy jako ”funkcjonariusze” policji kryminalnej z Garwo-
lina złożyli wizytę rzekomemu nadawcy listu. Podczas przeprowadzonej
rozmowy z rzekomym nadawcą ustalono, że ten nie był autorem anonimu.
Naszą uwagę zwrócił fakt, że nazwisko nadawcy było napisane z błędnie
według fonetycznego brzmienia ”Wichoski”, a nie poprawnie ”Wichowski”.
O tym byli poinformowani nasi chłopcy z Garwolina i to wzięli pod
uwagę przy przeprowadzaniu dochodzenia. Spodziewaliśmy się, że
dochodzenie to może nam dać przynajmniej jakieś poszlaki. Dało nam
natomiast pewność, że autorem nie był ”Wichoski”. Uwagę naszą zwrócił
fakt, że na pierwszym miejscu autor anonimu wymienił szewców i kamasz-
ników. Z grona ludzi związanych z Podziemiem byli wymienieni: Kondej
Wincenty – KPP-owiec oraz nasz Sokołowski Stanisław. Innych nazwisk
nie przypominam sobie. Wszyscy wyszczególnieni w anonimie
zostali niezwłocznie powiadomieni o grożącym im niebezpieczeństwie.
- 74 –
Niezależnie od tego udałem się do naczelnika poczty Bronisława
Masłowskiego, któremu oznajmiłem, jaki jest cel mojej wizyty
i zażądałem od niego wprowadzenia cenzury w łaskarzewskim urzędzie
pocztowym. ”Nie możemy sobie pozwolić” – stwierdziłem w rozmowie
z Masłowskim – ”by z Łaskarzewa wychodziły anonimy”. Masło-
wski i jego żona uspokoili mnie twierdząc, że bez mojego nakazu
korespondencja kierowana do urzędów niemieckich jest przez nich
kontrolowana od dawna i to wszystkie przesyłki, nie wyłączając
gminnych.
Wizytę złożyłem Masłowskiemu bez uzgodnienia tego kroku z komendan
tem naszej Placówki ”Granitem”. Dopiero w jednej z rozmów po
Wyzwoleniu xxxxx dowiedziałem się, że ten odcinek został przez
niego zabezpieczony, o czym piszę wcześniej. Wracajmy jednak do
dalszego przebiegu wydarzeń. Nie mogę odżałować, że nie zrobiłem
fotokopii tego anonimu i próbki pisma, która pozwoliła na ustalenie
jego autora. Anonim, zgodnie z poleceniem miał być zwrócony i po
zakończonym dochodzeniu to zrobiłem. Zastanawiamy się z Jarząbkiem
Romanem, sekretarzem gminy Łaskarzew – osada co robić dalej. Zaczyna-
my od szewców, którzy otrzymywali przydział kontyngentowy skóry i na
zlecenie gminy naprawiali obuwie ludziom przez gminę skierowanym.
Żeby nie budzić podejrzeń wezwaliśmy wszystkich szewców kontyngen-
towych na określony dzień do gminy. Zgłosili się oni w godzinnych
odstępach i każdy z nich napisał oświadczenie, ile w tym miesiącu
do dzisiejszego dnia naprawił obuwia damskiego i męskiego.
Treść oświadczenia była tak ułożona, by obejmowała kilka wyrazów za-
mieszczonych w anonimie. Przyszedł Wincenty Kondej, przyszedł
Bolesław Wichowski, pierwszy z nich, Pierwszy z nich to wymieniony wśród nazwisk
w anonimie, drugi to rzekomy ”nadawca” anonimu. Pismo ich różniło
się zdecydowanie od pisma anonimowego. Z kolei przychodzi następny,
któremu po napisaniu oświadczenia w myśli rzuciłem”wiązkę ”przekleń-
- 75 –
stw. Pierwszy bowiem napisany przez niego wyraz ”Łaskarzew” zelektry-
zował mnie. Kształt litery ”Ł” wyjęty z anonimu, łączenie liter wyra-
zu ”Łaskarzew” i innych wyrazów bardzo podobny do pisma anonimu. Do
takiego wniosku dochodzimy wspólnie z Jarząbkiem Romanem. Mimo, że
nie byliśmy grafologami z prawdopodobieństwem 95% stwierdzamy, że mamy
autora anonimu. Taki też meldunek wraz z próbką pisma uzyskaną przez
nas przekazujemy naszym przełożonym. Wyroku śmierci nie wydano.
Dlaczego, nie wiem. Nie wymieniam nazwiska i imienia autora – moim
zdaniem – anonimu, gdyż ten człowiek już zmarł.
Innym wypadkiem zadenuncjonowania, który o mało nie zakończył się
tragicznie, był donos na moją przyszłą teściową, Majek Juliannę,
oskarżoną o pomoc udzielaną ukrywającym się Żydom. Wspominałem już
o tym, opisując przeprowadzoną rewizję przez żandermerię z Sobolewa,
która nie zauważyła złożonych w piwnicy, w domu zniszczonego w czasie dzia-
łań we wrześniu 1939 roku kostek trotylu przygotowanych do akcji na
Liegenschaft pod Sobieniami. O donosie tym informuje mnie Straszewski,
komendant posterunku granatowej policji w Łaskarzewie następca Smoże-
wskiego. Uprzedzam o tym ”Furor” i Majek Juliannę. Zdajemy sobie wszys-
cy sprawę, że ten punkt pomocy ludności żydowskiej uważać należy za
spalony, o czym uprzedzamy wszystkich Żydów przychodzących nocą do
mieszkania Majek Julii, a między innymi Warszawera Srula /Zygmunta/,
Uszera /nazwiska nie pamiętam/ i Nejmanową. W listopadzie 1943 roku
stacjonujący w Łaskarzewie oprawcy z Schultzpolizei składają ponownie
”wizytę” mojej teściowej. Pech chce, że w czasie tej ”wizyty” jest
Nejmanowa – Żydówka, która przyszła w nocy i pozostała na dzień,
gdyż potrzebowała pomocy lekarskiej. Oprawcy przyszli z psem. Nie było
chwili do namysłu. Nejmanowa wczołgała się pod łóżko. Rewizja. Pokój
był ciemny i słabo oświetlony. Niemcy odrzucają pościel i sienniki.
Robią to tak, że odrzucają na tę stronę, po której leży pod łóżkiem
- 76 –
Nejmanowa. Pies specjalnie w tym celu tresowany wpada pod łóżko i
wychodzi spod niego nie szczekając, ani nie warcząc. Czyżby pies
ulitował się nad nieszczęsną? Mimo nie znalezienia Żydówki Niemcy
zabierają teściową i jej syna ”Długiego Lisa” do budynku szkoły,
w którym stacjonują. Biciem i znęcaniem usiłują wymusić przyznanie
się do udzielania pomocy Żydom. W międzyczasie błyskawiczna inter-
wencja ze strony kol.Tadeusza Skowrońskiego, żołnierza AK, ps.”Sko-
czek” i kol.Karola Kolińskiego z miejscowej Spółdzielni Rolniczo-
Handlowej u komendanta oddziału Schultzpolizei. Interwencja poparta
skrzynką wódki jest skuteczna. Uwięzieni zostają zwolnieni, a ich
pośladki i plecy są koloru brązowego. Przez długi okres pozostają
pod opieką lekarską, której udzielali im moja siostra i szwagier,
dr Wołek Józef.
Tragicznym finałem kończy się zadenuncjowanie ”Prędkiego” /Jasiń-
skiego Antoniego/ i ”Wolnego” /Stanisława Jóźwickiego/. Wymienieni
tak, jak inni nie nocują w swoich domach, ukrywają się. Pech ich
jednak prześladuje. Późnym wieczorem dnia 25 kwietnia 1944 roku,
jeden i drugi wchodzą do swoich domów. Być może, że na skutek zbiegu
okoliczności, a być może, że za pośrednictwem jakiegoś ”sługusa”
Niemcy dowiedzieli się o ich powrocie do domu. Jedna grupa Niemców
otacza dom ”Wolnego”, durga natomiast dom ”Prędkiego”. Niemcy wchodzą
do domu ”Wolnego” strzelają do niego i raniąc go zabierają ze sobą.
”Wolny” bity i torturowany, nie wydaje nikogo. Zostaje rozstrzelany.
W drodze do domu ”Prędkiego” Niemcy wpadają do domu Antoniny
Kliczkowej przy ul.Dąbrowskiej. Zamieszkują tam ”Burza” /Pach Janusz
”Grom” /Andrzej Marian Grudniak/ i jej synowie Franciszek /ps.
”Słońce”/, Józef /ps.”Piekarz”/ i Henryk /ps.”Twardy”/. Nie znajdują
nikogo, gdyż będący w mieszkaniu ”Piekarz” zdołał się ukryć a pozo-
stali z wymienionych nie nocowali w domu.
- 77 –
Niemcy tym razem nie przeprowadzili dokładnej rewizji w mieszka-
niu, gdyż śpieszyli się, by ująć ”Prędkiego”. Nie wiem, czym
kierował się ”Piekarz”, że nie wyszedł z mieszkania po wyjściu
z niego Niemców. Pozostał i to go zgubiło, ale o tym dalej.
Tymczasem Niemcy pośpiesznie kierują swe kroki do domu
rodziców ”Prędkiego”. Dobijają się do drzwi mieszkania i ta
chwila wystarczyła tylko na to, by ”Prędki” wbiegł po drabinie na
strych domu parterowego. Niemcy są już w mieszkaniu. Szukają go,
a nie znajdując xx usiłują wejść po drabinie na strych. Wejście
uniemożliwia jednak ”Prędki”. Niemca, stojącego na drabinie
uderza w głowę drążkiem tak, że ten z niej zeskakuje. Rozwście-
czeni Niemcy otwierają ogień z maszynowych pistoletów, a pociski –
przechodząc przez bardzo cienką warstwę tynku sufitowego ciężko
ranią ”Prędkiego”. A na suficie powiększająca się ciemnorudawa
plama świadczy o gasnącym życiu, oskarża zbrodniarzy, którzy
dodatkowym strzałem dobijają bezbronnego. ”Prędki” ginie i tak,
jak zapowiedział – nie dał wziąć się żywcem.
Powracający Niemcy wpadają ponownie do mieszkania Antoniny
Kliczkowej, znajdują i zabierają ze sobą ”Piekarza” /Kliczka
Józefa/ do swej kaźni. Tu torturowany i bity zostaje raniony
podczas próby ucieczki. Ponownie poddany torturom ginie
rozstrzelany dnia 1 maja 1944 roku. Zwłoki jego odnaleziono
i pochowano na cmentarzu w Łaskarzewie.
- 78 –
Wkrótce po akcji niszczenia linii telekomunikacyjnych zostałem
mianowany dowódcą samodzielnej grupy dywersyjno_szturmowej.
Przydzielono mi do niej trzech chłopców z placówki nr 12 /Podłęż/:
”Wichra” /Wiśniewskiego Kazimierza/, ”Rekina” /Bronisława Fili-
ksa/ i ”Lwa” jego brata. Z placówki Łaskarzew dobieram sobie
ludzi z upoważnienia komendanta rejonu – por.”Listka”. Są nimi:
”Grom” /Andrzej Marian Grudniak/ i ”Burza” /Janusz Pach/ chłopcy
którzy na teren naszej placówki przybyli jako ”spaleni” z terenu
Puław. Wszyscy bardzo bojowi, zdecydowani, zdyscyplinowani i ofiar-
ni. Pierwsze spotkania, pierwsze kontakty, wymiana myśli, spostrze-
żeń i poglądów. Chodzi głównie o to, by grupa stanowiła jedną całość,
zwartą i bojową, zdecydowaną w razie potrzeby na wszystko. Z perspe
ktywy czasu mogę powiedzieć, że byli to wspaniali chłopcy, a mimo
dużego zróżnicowania wieku – wszyscy przepojeni byli młodzieńczym
entuzjazmem walki z okupantem. Z biegiem czasu skład grupy
uzupełniam kadrą rezerwową w skład której wchodzą: ”Łoś” /Sereja
Józef/, ”Kaktus” /Kondej Feliks/, ”Pieekarz” /Kliczek Józef /
i ”Kran” /nie pamiętam nazwiska/.
Początkowo było z wyposażeniem w broń, amunicję, odzież
i obuwie. Braki te uzupełniliśmy bardzo szybko we własnym zakresie
i dzięki pomocy ”Ziutka” /Matysiaka Wacława/, dowódcy oddziałów
dywersyjno-szturmowych Obwodu. Rozkazy do podjęcia akcji otrzy-
mywaliśmy bezpośrednio od niego względnie od ”Listka” , komendanta
rejonu. Chłopcy mieli już poza sobą kilka akcji, a w tym także
wypad na tuczarnię w Garwolinie, gdzie chodziło głównie o zdobycie
tłuszczu i mięsa dla oddziałów partyzanckich, działających na tere-
nie Obwodu.
- 79 –
Działanie naszej grupy było niezależne od działania sił partyzan-
ckich Obwodu. Chodziło bowiem o działanie szybkie, o zwielokrotnione
uderzenia w aparat administracji okupanta. Do akcji o szerszym
zasięgu do grupy naszej przydzielono dodatkowe siły. Tak też stało
się, kiedy na jedną noc wyznaczono zniszczenie na terenie całego
Obwodu wszystkich mleczarń, zlewni mleka, zbiornic jaj. Akcja ta
była wyznaczona na przełomie miesiąca lipca i sierpnia /nie pamiętam
dokładnej daty/. Skoszone zboże stało już w kopkach na polach.
Akcją objęto gminę Łaskarzew – wieś i osada oraz gminę Podłęż,
a więc cały obszar rejonu ”Ryba”. Chłopcy z placówki Łaskarzew mieli
działać na terenie placówki nr 12 /Podłęż-Samogoszcz/, a chłopcy
z placówki nr 12 na terenie placówki Łaskarzew i okolic. Miejsce zbiórki
dla jednej grupy /z placówki nr 12/ wyznaczyłem w lesie koło Lipnik,
a dla drugiej grupy /Łaskarzew/ – w lesie w okolicy tzw.pagór.
Grupę z placówki nr 12 miał zebrać i dowodzić nią ”Wicher” /Wiśnie-
wski Kazimierz/. Grupa z Łaskarzewa została wzmocniona chłopcami
z Izdebna, Aleksandrowa i Romanowa. Szczegóły akcji, trasę marszu,
kolejność obiektów do zniszczenia itp. omówiono przed akcją i wyzna-
czono przewodników. Czas na przeprowadzenie akcji – jedna noc, a
ilość kilometrów do przemarszu i do przejechania dość duża. Wola
Łaskarzewska, Łaskarzew, Pilczyn i Izdebno to zadanie dla jednej
grupy, a dla drugiej – Samogoszcz, Podłęż, Podwierzbie i Szkółki
Krępskie. Zebrawszy drugą grupę ruszyliśmy w drogę i w oznaczonym
miejscu spotkaliśmy się z grupą ”Wichra”. Po wymianie przewodników
każdy z nas poszedł swoim szlakiem. Akcja przebiegała sprawnie
i szybko. Na naszej osi marszu biedni byli rolnicy pracujący przy
sprzęcie zbóż w Woli Łaskarzewskiej /Krupie/, którym kazaliśmy
paść na twarz tylko dlatego, by nas nie rozpoznano. Biedni, dlatego
- 80 –
że setki komarów siadało na ich plecach, a przecież przemarsz
grupy trwał kilka minut. Po drodze,w czasie nocnej akcji mijamy
kilka furmanek wiozących ”szmugiel” /prosiaki, zboże/, jedną
furmankę z chorym wiezionym do lekarza, inne – już nad ranem –
jadące z wioski do wioski. Tam, gdzie to możliwe, przepuszczamy
je nie zatrzymując ich. Samogoszcz i Podłęż załatwiliśmy cicho
i bezszmerowo. Pod naszymi butami łamią się skrzynki z jajkami, pęka-
ją skorupy jaj, a do kieszeni wędrują bloczki z kwitami stanowią-
cymi dowód oddania kontyngentu jaj. Kwity te rozdzielano później
pomiędzy rolników. Przewoźnik przewozi nas łodzią przez odnogę
Wisły do Podwierzbia i z powrotem z Podwierzbia. Tam w ruch poszły
toporki strażackie, a zlewnia mleka na kilka minut stała się kuźnią.
Wschód słońca zastaje nas w drodze do Szkółek Krępskich, do ostat-
niego punktu na naszej osi marszu. Tutaj witają nas przestraszone
twarze domowników. Strach szybko ustępuje pogodnemu uśmiechowi,
bo przecież to tylko wizyta ”Leśnych”, a nie ”szkopów” czy też
bandytów podszywających się pod organizacje niepodległościowe.
Ostatni etap grupowego ubezpieczonego marszu wiedzie przez las.
Marsz xxx w lesie na kierunek. Odgrzebuję w pamięci wiadomości
zdobyte w Szkole Podchorążych o marszu w lesie. Z kompasem w ręku
po uprzednim zorientowaniu mapy w terenie ruszam przed siebie, dzię-
kując przewodnikowi mocnym uściskiem prawicy za okazaną pomoc.
Kierunek marszu – Lipniki. Po jakimś czasie marszu las rzednie,
a przed nami polana. Moment konsternacji, gdyż nie widzę zabudowań
Lipnik. Trwa to tylko moment, gdyż wśród drzew zauważyłem dachy za-
budowań. Dobrze więc poprowadziłem Chłopców. Jeszcze kilkanaście
minut naprężenia, gdyż przechodzimy obok skraju Woli Łaskarzewskiej
/Krupy/, w której pierwsza grupa złożyła wizytę wieczorem tej nocy.
Należało spodziewać się nieprzyjaciela. Kilku chłopców pozostawiam
81 –
na ubezpieczeniu – reszta pojedynczo skokami przemieszcza się przez
otwarty teren do przeciwległego lasu. Z kolei ubezpieczamy przemarsz
chłopców z pozostawionego ubezpieczenia i już mamy poza sobą ten
odcinek marszu. Przebywamy jeszcze wspólnie niewielki odcinek drogi,
i – dziękując chłopcom za trudy nocnego marszu- rozchodzimy się do
swoich domostw, szczęśliwi i zadowoleni z wykonanej akcji. Uczucie
to udzieliło się i mnie, ale jednocześnie ogarnęło mnie zmęczenie,
zmęczenie dowodzeniem i odpowiedzialnością za życie ludzkie, za
przebieg akcji.
Druga moja grupa wykonała też bezbłędnie wyznaczone zadanie.
Jak nam później zrelacjonowała ”Kret” pracownica ”Kreislandwirta” – ten p
pienił się po każdym otrzymanym meldunku z terenu powiatu o wynikach
przeprowadzonej przez nas akcji. Podobne akcje powtórzone zostały
jeszcze kilkakrotnie przez naszą grupę bez osobowych uzupełnień,
metodą zaskoczenia i w odniesieniu do tych punktów skupu jaj, które
zdołały zgromadzić większe ich ilości.
W dniu 1 sierpnia 1943 r. niszczymy młocarnię w majątku Górskiego
w Uścieńcu, mimo że zostaliśmy ostrzelani przez jakiś nieznany
oddział.
Coraz częściej zmuszeni jesteśmy bronić mieszkańców Łaskarzewa,
zorganizowanych i nie zorganizowanych, przed napadami bandyckich grup.
Żądają one okupu od bogatych obywateli rzekomo na potrzeby organizacji
konspiracyjnych. W dniach wyznaczonych na złożenie okupu organizujemy
”kotły”, jednakże w dni te bandyci nie zjawiają się. Któregoś dnia,
wracając późnym wieczorem z pracy do swego mieszkania w Łaskarzewie
do ”Lublinianki” zostałem zatrzymany w ul.Alejowej przez jedną z tych
grup. W pierwszej chwili przypuszczałem, że to Niemcy, ponieważ
w tym dniu ”czarni” /Sonderdienst/ postrzelili kol.Filipowicza Józefa
/ps.”Brzoza”/ i przypuszczałem, że to właśnie oni kontynuują swoje
”dzieło”. Gdy jednak usłyszałem pytanie wypowiedziane względnie
- 82 –
poprawną polszczyzną, czy mam broń, zorientowałem się z kim
rozmawiam. Przekonałem się że to bandyci, gdyż cała
grupa skierowała swoje kroki do piekarni Donicza. Zdenerwowany
wpadam do domu i do mieszkania Rycha Żelechowskiego, relacjo-
nując o zdarzeniu, jakie mnie spotkało. W trakcie relacjonowania
wchodzili do mieszkania kol.Kliczek Henryk także zbulwersowany.
Spóźnił się na koncentrację, a w drodze powrotnej do domu chcieli
go rozbroić ludzie z ”Kulawego” z ”Miecza i Pługa”. Postanawiamy
przepłoszyć buszujących w Łaskarzewie bandytów. Wydobywamy broń
ze schowków, Heniek idzie ze swoim Kb-ekiem. Dochodzimy do skraju
alejek, do miejsca, w którym alejki przechodzą w ulicę Alejową.
Oddajemy szereg strzałów w powietrze tak kierując lot pocisków,
by pokryć nim ulicę Warszawską, Garwolińską i Alejową. Jak wyni-
kało z późniejszych relacji oddane strzały ostrzegawcze odniosły
skutek. W chwili ich oddawania bandyci znajdowali się na posesji
Gąski Zygmunta, a po strzałach – wycofali się, po prostu stchó-
rzyli. Osoby, które podejrzewaliśmy o kontakty z grupą bandycką
zostały przez nas poinformowane, że w przypadku powtarzania się
tego rodzaju ”wypadów” uczestnicy ich dostaną właściwą nauczkę.
Po tym ostrzeżeniu zaprzestano niepokoić mieszkańców Łaskarzewa.
Ubezpieczane były także akcje ”Dęba” na pociągi
towarowe wroga. Akcje te były przeprowadzane w rejonie mijanki
w Szuwarach pomiędzy stacją kolejową Ruda Talubska-Łaskarzew.
Nasz kolejowy wywiad ustalał bądź w Garwolinie, bądź w Rudzie
Talubskiej, bądź – Łaskarzewie względnie w Sobolewie, co jest
przewożone i w którym wagonie oraz kto jest odbiorcą ładunku.
- 83 –
W celu zaciemnienia śledztwa , które po naszych akcjach przepro-
wadzał okupant, naruszono także – oprócz interesujących nas wagonów
inne wagony załadowane ziemiopłodami i artykułami masowymi.
Przed mijanką w Szuwarach pociąg taki otrzymał znak ”Stój”,
po którym zwalniał bieg do tego stopnia, że możliwe było wskoczenie
na stopnie wagonu. Po wskoczeniu na wagon dawano umowny sygnał
i pociąg otrzymywał znak ”Droga wolna”. Rożnica poziomu ułożenia
torów na tym odcinku była dość znaczna tak, że zanim pociąg nabrał
pierwotnej szybkości akcja była w pełnym toku. Zdarzały się przy-
padki, że bieg pociągu trzeba było hamować zwłaszcza wtedy, gdy
pociąg zbyt wcześnie uzyskiwał niepożądaną dla akcji szybkość.
W środowisku naszym toczyły się gorące dyskusje na temat moralnej
strony takich akcji. Doszliśmy w końcu do przekonania, że wszystko
xxxx co wyrządza szkodę okupantowi jest dopuszczalne nawet wtedy,
gdy wyrzucone z wagonów artykuły tylko w części trafią do magazy-
nów organizacji.
Nie wszystkie akcje kończyły się powodzeniem. Niektóre pociągi,
a w zasadzie znaczna ich większość posiadała uzbrojoną eskortę
niemiecką.
W zależności od jej bojowości dochodziło do wymiany ognia względnie
krótkie serie z naszego rkm-u zupełnie paraliżowały aktywność
eskorty.
Tak niestety nie stało się wieczorem dnia 10.10.1943 r. W osłonie
tej akcji nie brałem udziału wraz ze swoją grupą, lecz chłopcy
z Izdebna, Aleksandrowa i Romanowa. Wśród nich był uczestniczący
po raz pierwszy w akcji żołnierz AK Antoni Kosel, ps.”Kamień”
z Izdebna. W walce jaka wywiązała się pomiędzy naszymi chłopcami
a silnym tym razem konwojem wroga, ginie ”Kamień” rozerwany grana-
tem. Pogrzeb jego odbył się w nocy na cmentarzu w Łaskarzewie
z pełnym ceremoniałem wojskowym. Trumnę dla niego wykonał
- 84 –
Ortyl na zlecenie ”Granita”. Salwa oddana nad Jego grobem nadała odpo-
wiedniej powagi pogrzebowi. Nad otwartą mogiłą przemawiał ”Listek” ko-
mendant Rejonu. Po tej smutnej uroczystości ojciec Poległego powiedział:
”Dziękuje Wam panowie, żeście mego syna pochowali, jak żołnierza”, a
matka jego cichutko płakała.
Któregoś dnia 1943 r. otrzymuję meldunek, że w lasach podza-
meckich pojawiła się partyzantka radziecka. Byli to prawdopodobnie zbie-
gli z niewoli żołnierze radzieccy. Wydaję rozkaz udzielania im jak naj-
dalej idącej pomocy w ramach naszych skromnych możliwości. Zobowiązuję swoich
Chłopców do przekazywania im informacji o ruchach i liczebności oddzia-
łów niemieckich do zaopatrywania ich w żywność oraz w drobne ilości
amunicji.
O ile ten meldunek przyjąłem z radością, o tyle drugi napełnił mnie zadumą
i niepokojem. Do ”Wichra” zawitał ”Kulawy” z ”Miecza i Pługa”. Wdał się
z nim w długą dyskusję na temat ruchu partyzanckiego na naszym terenie,
a później prośbami i groźbami wymusił od niego wyjawienie mego pseudo-
nimu i miejsca mej pracy. Wyrzucałem sobie, że nie poinformowałem wszyst-
kich swoich chłopców, kto to jest ”Kulawy” i o jego działalności. Stało
się. Uspokoiłem ”Wichra” i podziękowałem mu za męskie postawienie sprawy.
– x –
Szefem naszej służby medyczno-sanitarnej była ”Gilza”, lekarz medycyny,
moja siostra, zamężna Wołek. Zwerbowana w szeregi ZWZ przez por. Łuczyń-
skiego zajęła się w początkowym okresie szkoleniem sanitariuszy. Przy-
chodzili do jej gabinetu lekarskiego w Łaskarzewie na przeszkolenie
kol.Jan Wachnicki, ps.”Sikorka” i kol.Stanisław Majewski, ps.”Koło”.
Obejmuje szczepieniami ochronnymi tych, którzy przewidziani są do pierw-
szego rzutu walki. Po kolejowej katastrofie, która miała miejsce w lecie
1942 roku, udaje się jej za pośrednictwem gminy Łaskarzew–osada zorgani-
zować kurs sanitarny, trwający od XI/1942 do IV/1943 r.
W kursie biorą udział zorganizowani i niezorganizowani, a między innymi
/podaję w porządku alfabetycznym/: Brzostowski Antoni /ps.”Grab”/,
Gładysz Genowefa, Górska Krystyna zamężna Pielaszek /ps.”Wiktoria”/,
Jasiński Antoni /ps.”Prędki”/, Majewska Marcela zamężna Bandurska,
Majewski Stanisław /ps.”Koło”/, Majek Longina Danuta zamężna Przy-
bylska /ps.”Furor”/, Przybylska Marta zamężna Iwicka, Przybylska Helena
I voto Łapacz – II voto Wołek/ps.”Maria”/, Przybylski Ignacy – autor
wspomnień /ps.”Ira”/, Trzaskowska Aniela zamężna Sierańska, Wachnicki
Jan /ps. ”Sikorka”/ i inni.
W swoim gabinecie ”Gilza” organizuje apteczkę, w czym pomaga jej
mgr Klimaszewski, właściciel miejscowej apteki. W dniach zapowiedzia-
nych akcji pełni ostre dyżury. Niesie pomoc lekarską rannym naszym
Chłopcom oraz udziela jej bezinteresownie tym wszystkim, którzy
odnieśli obrażenia cielesne w wyniku represyjnych poczynań okupanta.
- 85 –
Wiele czasu poświęcała tak, jak i jej mąż dr Józef Wołek w sprawo-
waniu opieki medycznej nad wysiedlonymi z Zamojszczyzny. Z pomocą
lekarską spieszyła ukrywającym się Żydom, docierając do chorych
leżących w kryjówkach. Pomocy tej udzielała bezinteresownie z na-
rażaniem życia.
W czynnościach swych ”Gilza” nie jest osamotniona. Współdziałają
z nią nasze panie z Wojskowej Służby Kobiet /WSK/. Na ich barki
spadają czynności pielęgniarskie oraz transport rannych do szpitali
warszawskich i utrzymywanie z nimi łączności. One stają w pierwszych
szeregach walki psychologicznej z okupantem. Zadania te wykonują
bardzo umiejętnie i z właściwą dla nich rutyną zwłaszcza w okresach
klęsk i niepowodzeń, załamań psychicznych. Organizują spotkania –
wieczornice, na których pieśni przeplatają się z wierszami i wspomnie-
niami o treści patriotycznej. Ich dziełem oraz chłopców z Szarych
Szeregów były dekoracje pomników w alejkach łaskarzewskich i grobów
poległych żołnierzy Września oraz partyzantów w rocznice 3 Maja,
15 sierpnia, 1 i 11 listopada. Z takim aparatem propagandy musiał
przegrywać Goebbels, minister propagandy Rzeszy. Do nich należy także
dbałość o wyżywienie dla nas, biorących udział w akcjach zbrojnych.
To one oczekują na nasz powrót, witając w domu uśmiechem i gorącym posił-
kiem. Wspólnie z nami przenoszą broń i sprzęt, donoszą ją także
na miejsca zbiórek przed akcjami. Są doskonałe na odcinku łączności
i wywiadu oraz niezrównane w uzyskiwaniu fałszywych ”kennkart”
dowodów tożsamości dla ludzi ”spalonych”.
Zawsze skromne i pozostające w cieniu naszych walk, ale ciągle
w pierwszym szeregu zmagań naszych z okupantem. Ciche, bezimienne
Bohaterki. Nie sposób pominąć tutaj /p.Władysławy Żelechowskiej
ps. ”Wrzos”, matki ”Niny”. Matkowała nam wszystkim, którzy z nią
żyli i współpracowali, a jej matczyne serce promieniowało
spokojem i rozwagą tak w chwilach depresji psychicznych, jak
- 86 –
i w dniach sukcesów. O innych, z którymi współpracowałem, już
pisałem. Należą do nich ”Furor”, ”Jaskółka”, ”Maria”, ”Nina”,
Izabela Freliszka z domu Górka /pseudonimu nie pamiętam/ijej
siostra Krystyna zamężna Pielaszek, ps.”Wiktoria”.
- x –
Organizacja harcerska na terenie Łaskarzewa nie zaprzestała
działalności. Z inicjatywy Łuczyńskiego, o którym już pisałem,
powstają na terenie Łaskarzewa i działa zastęp ”Szarych
Szeregów”. Wiadomość o nim otrzymałem od ”Zamorskiego” vel ”Zochy”
który w ”Szarych Szeregach” występował pod pseudonimem ”Orle Oko”.
Jako członek Komendy Hufca ”Orłów” w Garwolinie pełnił funkcję
kierownika akcji ”M” – małego sabotażu, wywiadu i akcji ”N” – psy-
chologicznej walki z okupantem oraz xxx wydawał gazetkę Szarych
Szeregów o nazwie ”Zew”.
Jak już wspomniałem kontakty moje z ”Zamorskim” vel z ”Zochą”
vel ”Orle Oko” sięgają początków 1940 r. Skojarzywszy fakty z wia-
domościami otrzymanymi od niego zrozumiałem, że nie miałem pra-
wa denerwować się na wszędobylskich ”maluchów”, którzy pilnie
obserwowali nasze poczynania i którzy, by naszą zdobyć sympatię
przynosili nam od czasu do czasu amunicję i wskazywali, gdzie
może być zakopana broń.
Zastęp ”Lisów” Szarych Szeregów AK, gdyż o nim relacjonuję,
działał pod dowództwem ”Chytrego Lisa”, druha Józefa Jóźwickiego,
zastępowego. Zginął on w czasie działań wojennych w styczniu 1945
mając lat 23. do zastępu ”Lisów” ponadto wchodzili między innymi:
- Jackowski Zbigniew, ps.”Biały Lis”, ur. w 1928 r., zmarł po Wy-zwoleniu na skutek choroby w czasie pełnienia służby w LWP
- Majek Kazimierz Józef, ps.”Długi Lis”, ur. w 1927 r.,
- Sierański Roman, ps. ”Rudy Lis”, ur. w 1927r., zmarł po Wyzwole-niu,
- Szelągowski Edward, ps.”Srebrny Lis” ur. w 1927 r.
- Grudniak Benedykt (pseudonimu nie pamiętam) ur. w 1928 r. oraz inni.
Zastęp ”Lisów” podlegał bezpośrednio Komendzie Hufca ”Orłów”
w Garwolinie oraz działał według wskazówek i rozkazów otrzymywanych
z Komendy. Bywały jednakże przypadki, że ”Długiemu Lisowi” powierza-
liśmy wykonywanie czynności specjalnych – łącznika – na terenie
naszego Rejonu oraz Otwocka i Warszawy /transport ”lewych” kolczyków
dla zwierząt i ”lewych” kennkart/.
Na konkretne zlecenia Komendy Hufca druhowie zbierali informacje
o działalności okupanta na terenie placówki, o kolejowych transpor-
tach wojskowych kierowanych na front wschodni, przesyłając z tych
czynności meldunki do Komendy Hufca.
W ramach małego sabotażu unieruchamiali przewody telefoniczne,
zdobywając sprawność ”wspinacza-telefonisty” ustanowioną przez
druha zastępowego ”Chytrego Lisa”. Czynności te wykonywali na
odcinku Sobolew-Życzyn. Do perfekcji doprowadzili przy pomocy
proc i kamieni rozbijanie izolatorów na słupach telefonicznych.
W szerokim zakresie kolportowano apele – hasła wyszydzające oku-
panta. Jak wspomina ”Długi Lis”, w pamięci utrwaliła mu się nalepka
z odbitką świni w czapce gestapowskiej. Hasła te nalepiano na
wagonach lub w wagonach pociągów niemieckich oraz na wagonach
innych pociągów, a także podrzucano żołnierzom Wermachtu jadącym
na front wschodni gazetki i ulotki o treści defetystycznej redago-
wane w języku niemieckim. Gazetki i ulotki te przesyłano także
pocztą rodzinom niemieckim i kierownictwu ”Liegenschaftu” oraz
żandarmerii sobolewskiej.
Kolportowanie konspiracyjnej gazetki ”Zew” oraz innych pism
konspiracyjnych otrzymywanych za pośrednictwem Komendy Hufca
- 88 –
”Orłów” z Chorągwi Mazowieckiej ”Puszcza” w Warszawie było chlebem
powszednim druhów z zastępu ”Lisów”.
Wszędobylscy niemałe mieli osiągnięcia w ostrzeganiu o grożącym
niebezpieczeństwie. Gdzie tylko i kiedykolwiek zauważyli znienawi-
dzony mundur wroga, już działał ich system ostrzegawczy niczym
afrykańskie ”tam-tamy”.
Nie obca była zastępowi ”Lisów” pomoc udzielana ukrywającej się
ludności żydowskiej, za którą ”Długi Lis” wraz ze swoją matką
został aresztowany oraz zbity i zmaltretowany przez oprawców z oddzia-
łu ”Schupo” stacjonującego w Łaskarzewie. Szczegóły tego zdarzenia
podaję na str. 75 i 76 wspomnień.
Zastęp ”Lisów” opiekuje się grobami Poległych w 1939r., a pocho-
wanych na cmentarzu w Łaskarzewie oraz pomnikiem ufundowanym przez
społeczeństwo Łaskarzewa dla uczczenia Poległych w walce o Niepo-
dległość Polski usytuowanym w Alejkach w Łaskarzewie.
W 1944 roku, mimo tragicznych wypadków w Łaskarzewie spowodowanych
przez stacjonujący w Łaskarzewie oddział ”Schupo”, zastęp został
przeszkolony w zakresie pojedynczego strzelca na szczeblu ”BS”-
Bojowych Szkół. Było to przeszkolenie wojskowe i sanitarne.
- x –
Po tragicznej śmierci gen.Władysława Sikorskiego w dniu 4 lipca 1943 r
ogłoszono żałobę narodową. Mimo jej ogłoszenia nie wszyscy mieszkań-
cy Łaskarzewa dostosowali się do tego nakazu. Wobec nich zastosowano
środki oddziaływania represyjnego. Zorganizowaną wesołą zabawę przer-
wało zazwyczaj wejście grupy uzbrojonych chłopców. Zabawę natych-
miast kończono, a niektórym z jej uczestników /zwłaszcza młodym/
wymierzano na miejscu karę chłosty. Pech chciał, że świadkiem
- 89 –
wymierzania takiej kary by pijany mieszkaniec Łaskarzewa wra-
cający do swego domu po zawarciu jakiejś handlowej transakcji.
Klęka przed chłopcami i zwraca się do nich z następującą prośbą:
”Panowie partyzanci, dajcie mi parę kijów! Biją mnie żandarmii,
bije żona, ale niech choć raz jeden dostanę od polskich party-
zantów”. Zapytano o jego adres i odprowadzono do domu pod opiekę
żony, która i tym razem przywitała ”odpowiednio” swego niepopraw-
nego małżonka. Niestety – nie zrealizowano jego prośby, a partzan-
tów wyręczyła żona delikwenta.
I takie akcje były ubezpieczane.
W miejscowej spółdzielni rolniczo-handłowej , której kierownikiem
był Tadeusz Skowroński, żołnierz AK, ps. ”Skoczek”, a jego zastępcą
Karol Koliński, trwa nieprzerwanie walka z okupantem.
Pierwszy wysiedlony z Poznańskiego, drugi – z Łodzi, obaj oddani
sprawie walki z okupantem i udzielający pomocy miejscowej ludnoś-
ci oraz wysiedlonym. Zadaniem ”Skoczka” było między innymi zorga-
nizowanie zaopatrzenia w żywność naszych oddziałów partyzanckich
działających na terenie rejonu. Zadanie to możliwe było do reali-
zacji, gdyż tworzono w terenie punkty składowania ziemiopłodów,
które pozostawały u naszych rolników zamiast trafiać do magazynów
okupanta. Jak to technicznie załatwiał ”Skoczek”, by zadeklarowana
waga wagonów była zgodna z niepełną ich zawartością – pozostanie
jego tajemnicą. I w tych przypadkach obowiązywała wymiana hasła
- 90 –
i odzewu. Znane były rolnikowi przywożącemu ziemiopłody do
wagonu względnie innego punktu odbiorczego i osobie wystawiającej
dowody przyjęcia. Wypowiadana przy haśle cyfra oznaczała obowiązek
wystawienia dowodu przyjęcia na większą ilość kwintali /zwanych
potocznie ”metrami”/ od ilości faktycznie dostarczonej. Na dowodzie
dostawy odpowiednio to oznaczano w górnej jego części i po lewej
stronie i tak na przykład: znak ”x” odpowiadał pięćsetkilogramowej
fikcyjnej dostawie, zank ”=” dwustukilogramowej. Innych oznaczeń
niestety nie przypominam już sobie, a takie też były. Realizacja
tych czynności była także i moim dziełem, bowiem na polecenie
”Skoczka” odwołano mnie na niedługi okres z pełnionej funkcji
kierownika sklepu do tych właśnie czynności.
Cukier, kasze, marmolada, makarony i inne artykuły, pochodzące
z otrzymywanych od ”Kreta” ”nadprogramowych” kartek żywnościowych
były składowane w magazynach spółdzielni. Ilości te były obejmowane
kontrolą prowadzoną z ramienia kwatermistrzostwa
Obwodu przez ”Kreta”, pracownicę Kreislandwirta.
- x –
Organizacja ”Miecz i Pług” działała na naszym terenie pod przewod-
nictwem ”Kulawego”. Różne wersje krążyły o ”Kulawym”. Jedni twier-
dzili, że był on dezerterem z armii niemieckiej, inni natomiast
utrzymywali, że w restauracji swego ojca – volksdeutscha zabił
jakiegoś Niemca i ratował się ucieczką. Dotarła do nas wiadomość,
że w jego ugrupowaniu byli ludzie – wtyczki na usługach Niemców
- 91 –
tolerowani przez ”Kulawego”. Potwierdzeniem tego mógłby być fakt
zastrzelenia jego w Otwocku. Czy było to następstwem wydanego na niego
wyroku śmierci – tego nie wiem. Mogło to być również wynikiem roz-
grywek wewnątrz ugrupowania. Nas oburzało rekwirowanie przez niego
osobistego mienia mieszkańców takiego. jak na przykład: maszyny do
szycia, ubrania cywilne, obuwie, itp, później niby spieniężanego.
Nic natomiast nie wiem o jego konkretnych akcjach wymierzonych
przeciwko ośrodkom władzy i administracji okupanta.
Do bezpośredniego mego z nim spotkania doszło pewnego dnia w Łas-
karzewie. Przyszedł on wtedy z grupą swoich ludzi do mnie do skle-
pu, którego byłem kierownikiem, usiłując zabrać marmoladę stanowią-
cą przydział kartkowy miejscowej ludności. Po moim sprzeciwie i
ostrej wymianie zdań ograniczył się do zabrania tylko jednej blaszan
ki marmolady. Pośredni kontakt miał miejsce za pośrednictwem ”Wich-
ra” /kol.Wiśniewskiego Kazimierza/, na którym wymusił wyjawienie
bliższych danych dotyczących jego dowódcy to znaczy mojej osoby.
Na skutek takich i podobnych poczynań dochodzi do rozmowy pomiędzy
nim a ”Osą” /por.Wójcikiem Bolesławem/. Oddział por.”Osy” powraca
z jakiejś akcji i napotyka ”Kulawego” i jego adiutanta, wykorzy-
stując tę okoliczność do przeprowadzenia z ”Kulawym” rozmowy na
zasadnicze tematy. Od tej chwili ”Kulawy” ma respekt do por.”Osy”,
ba – nawet przesyłał mu pozdrowienia. Por.”Osa” swoim zewnętrznym
wyglądem przypominał ”Kulawego”, co o mało nie zakończyło się
tragicznie. Jak relacjonuje por.”Osa”, będąc dnia 6.9.43 r.
/poniedziałek/ na odprawie w Garwolinie otrzymuje wiadomość, by
nie powracał do swego oddziału przez Rudę Talubską. Tam bowiem
zauważono go idącego w stronę Garwolina i jakaś grupa pseudopod-
ziemia z Rudy Talubskiej, biorąc go za ”Kulawego” z którym miała
zatargi, przygotowała zasadzkę na niego. Rzekomy ”Kulawy” w tej
sytuacji musiał zmienić trasę powrotu.
- 92 –
Działalność Stronnictwa Narodowego na terenie naszego rejonu
była bardzo znikoma. Na takie stwierdzenie pozwalają mi bez-
pośrednie moje kontakty z p. Edwardem /nazwiska nie pamiętam/.
Poza kolportażem prasy ten odłam nie przejawia poważniejszej
działalności, a w każdym razie – żadnej zbrojnej działalności
przeciwko okupantowi na naszym terenie.
- x –
O rozmiarach represji okupanta w stosunku do ludności rejonu
świadczy w jakimś stopniu zestawienie ilości rozstrzelanych
jego mieszkańców wyszczególnione w załączniku nr 23.
Obraz ten jest jednak niepełny. Już we wrześniu 1939 roku, w
dniach obrony Łaskarzewa przez garstkę jego obrońców, Wehrmacht
dał dowód swego barbarzyństwa.
Wkraczając do palącego się miasteczka wehrmachtowcy wyrzucali
ludzi z domów nie palących się jeszcze i domy te podpalali. –
Listę osób rozstrzelanych w tamtych dniach przez Wehrmacht po-
daję na str.18 i 19. Należy ją jednak uzupełnić nazwiskami na-
stępujących ofiar:
- Kałczyński Stanisław ok 40 lat /POW-iak/
- żona i córka Szarego, kier.szkoły powszechnej w Łaskarzewie.
Trudno dziś ustalić ilość mieszkańców Łaskarzewa, którzy w
dniach 15-17 września 1939 r. zostali ranni. Listę rannych za-
początkuję nazwiskiem córki Szarego, o którym piszę wyżej.
Miała ona wówczas ok.10 lat.
Mam nadzieje, że dalszych informacji w tym zakresie będą mo-
gli udzielić jeszcze żyjący mieszkańcy Łaskarzewa, świadkowie
wydarzeń tamtych dni.
- 93 –
W Łaskarzewie trwała ciągła i nieustępliwa walka miejscowej
ludności z okupantem. Okupant zwalczał nielegalny handel mię-
sem i jego wyrobami, zbożem i jego przetworami. Walczył z mie-
szkańcami nie wywiązującymi się z przymusowo nałożonych na nich
obowiązków wywozu drewna z nieterminowo oddającymi kontyngen-
ty zboża i żywca. Niewiele pomagało bicie, szczucie psami,
konfiskata ”szmuglu”. Z tego okresu utkwiło mi w pamięci po-
bicie Franciszka Guzewicza /lat ok.60/ oraz Wincentego Brzo-
stowskiego /lat ok.80/, ojca ”Graba”. Bito pejczami zakończo-
nymi kulkami metalowymi pokrytymi skórą. Bito po twarzy i po
całym ciele. Wincentego Brzostowskiego leżącego na ziemi szar-
pał i gryzł pies, którym oprawcy niemieccy wyręczali się w ka-
towaniu nieszczęsnego. Zbroczonego krwią i zemdlonego oprawcy
pozostawili w jego mieszkaniu.
W odwet za ucieczkę ze szpitala warszawskiego rannego kol.
Filipowicza Józefa ps. ”Brzoza” Niemcy zastrzelili jego ojca,
przyjeżdżając w tym celu do Łaskarzewa.
Pogrzeby ofiar eksterminacyjnej działalności okupanta przeobra-
żały się w manifestację mieszkańców Łaskarzewa. Pogrzeb jednej
z ofiar, a mianowicie pogrzeb Maśniaka /nie pamiętam imienia i
daty pogrzebu/ uwidoczniony jest na zdjęciu nr 28. Został on
zastrzelony przez Niemców na stacji kolejowej w Łaskarzewie.
Była ona wówczas usytuowana na południowy wschód od dzisiej-
szego przystanku kolejowego, za mostem kolejowym niedaleko od
lasku zwanego ”dworską choiną”.
W dniach obławy organizowanych przez bamschutzów lub sobolewską
żandarmerię na stacji w Łaskarzewie miały miejsce sceny budzą-
ce grozę. Strzelanina, krzyki Niemców i bitych ludzi towarzy-
- 94 –
szyły rabunkowi ”szmuglu” dokonywanego przez Niemców. Nie
zawsze bowiem udało się uprzedzić oczekujących na pociąg o
tym, że Niemcy wyjechali z Sobolewa z zamiarem przeprowadze-
nia obławy. Bardzo trudno było jednak Niemcom opanować sytua-
cję. Liczebnością wsiadający wielokrotnie przewyższali Niem-
ców, a nade wszystko sprytem i przebiegłym postępowaniem.
Poszkodowani pozostawali na peronie, a odważniejsi wskakiwali
na stopnie już jadącego pociągu, niejednokrotnie chwytając
w biegu leżące na peronie tobołki i paczki. Biada jednak temu,
którego Niemiec zdołał ściągnąć ze stopnia jadącego pociągu.
Na szczęście to należało do bardzo rzadkich przypadków,których
finałem tak, jak w przypadku Maśniaka była śmierć.
Jazda na stopniach i dachach wagonów pociągów osobowych gro-
żąca śmiercią lub kalectwem, uważana była z konieczności za
jazdę w normalnych warunkach, zwłaszcza przez tych którzy tru-
dnili się handlem po to, by uzyskać pieniądze niezbędne do ży-
cia. Nie mówię tu o tych, którzy handel traktowali jako stan
ożywienia gospodarczego sprzyjający ich wzbogaceniu się. Ci bez
żadnych skrupułów korzystali z usług biednej większości i nie
zwracali za takie ponoszone przez nią koszty, jak opłacanie
maszynistów lokomotyw pociągów pośpiesznych po to, by zwalnia-
li ich bieg przed stacją w Łaskarzew. Zwalnianie biegu pociągu
umożliwiało wyskakiwanie z niego i wcześniejszy powrót do domu.
Te w swej treści ryzykowne przedsięwzięcia stały się jednak z
biegiem czasu bardzo niebezpieczne, gdy niemiecka ochrona po
śpiesznych pociągów strzelała do wyskakujących z pociągu ludzi.
Na szczęście – niecelnie.
Nadszedł jednak okres, w którym Niemcy umieszczali w parowo-
- 95 –
zach obsługę mieszaną polsko-niemiecką, którą nie zawsze mo-
żna było opłacić w opisanym wyżej celu. Tym nie zrażali się
jednak niektórzy pasażerowie. Po prostu wyskakiwali z pędzą-
cego pociągu, wybierając do skoku odcinek toru tworzący nie-
wielki łuk o nasypie porosłym u podnóża krzakami. Te nabyte
kaskaderskie umiejętności wykorzystywali w późniejszym okre-
się chłopcy w akcjach na pociągi w okolicach Szuwar, a nade
wszystko druhowie z zastępu ”Lisów” Szarych Szeregów, których
zadaniem było rozpowszechnianie wśród Niemców materiałów pro-
pagandowych o treści defetystycznej. Podczas obław z reguły
Niemcy przeprowadzali osobiste rewizje zatrzymanych.
Posiadanie większej ilości pieniędzy już stanowiło powód are-
sztowania. W czasie jednej z obław zatrzymano ”Granita”, ko-
mendanta naszej placówki. Osobistą rewizję przeprowadził żan-
darm Eisenmenger o przezwisku ”Śpiący”. Prawdopodobnie ”Gra-
nit” zwrócił na siebie uwagę tym, że miał na nogach buty z
cholewami zwane potocznie ”saperkami”. Sam ”śpiący” opróżnił
mu kieszenie i przeglądał wszystkie znalezione w kieszeniach
papiery.
Dokumenty pisane w języku polskim tłumaczył inny żandarm zna-
jący polski język. ”śpiący” znalazł pieniądze, które ”Granit”
miał przy sobie, inkasując z kasy Stefczyka przyznaną mu po-
życzkę na odbudowę domu zniszczonego we wrześniu 1939 r. i miał
zamiar aresztować go. Być może, że przed aresztowaniem uchroni-
ły ”Granita” legitymacja straży pożarnej i dwujęzyczne /polsko-
niemieckie/ zaświadczenia spółdzielni rolniczo-handlowej i Ka-
sy Stefczyka w Łaskarzewie, gdyż ”Śpiący” dość długo ”bawił
się” jego osobą to odchodząc od niego, to znowu zbliżając się
do niego tak, jakby zastanawiał się co z nim zrobić. Wreszcie
- 96 –
zdecydował się na zwrócenie mu dokumentów i zwolnienie go.
”Granit” podczas rewizji zachował stoicki spokój, mimo że
znał ”Śpiącego” jako zdecydowanego polakożercę. Szczęśliwym
zbiegiem okoliczności dla ”Granita” było niewątpliwie to, że
miał także przy sobie dokumenty na otrzymaną i podjętą w tym
dniu pożyczkę z Kasy Stefczyka.
Potężnym wstrząsem psychicznym był dla nas likwidacja getta
żydowskiego. Miało to miejsce na początku jesieni 1942 roku.
Brała w nim udział żandarmeria niemiecka i ”szaulisi” rekrutu-
jący się z Litwinów i Łotyszów będących na żołdzie niemieckim.
Do akcji przystąpili w nocy przy współudziale żydowskiej poli-
cji, spędzając nieszczęsnych na Rynek w Łaskarzewie. Czynności
tej towarzyszyły krzyki i strzały Niemców. Liczba zgromadzo-
nych Żydów wynosiła ok. 250 rodzin. Niektórzy mieszkańcy getta
zdołali zbiec, a inni już przedtem zostali skierowani, do obo-
zu pracy w Wildze. Niemcy tym razem zachowali pozory przyzwoi-
tości. Starców i chorych zawieziono furmankami na stację, a
pozostałych otoczyła żandarmeria z psami-wilczurami i rankiem
ruszył makabryczny pochód w kierunku stacji w Łaskarzewie.
Tam czekały na nich towarowe wagony z okienkami zakratowanymi
kolczastym drutem. Na terenie getta buszowało kilku żandarmów
rozstrzeliwując Żydów, którzy nie wyszli na miejsce zbiórki na
Rynek. Piękny, pogodny i słoneczny aczkolwiek chłodny dzień był
ostatnim dniem ich życia.
Granatowej policji zlecono nadzór nad opustoszałym gettem i
pogrzebaniem zabitych Żydów. Pozostawione ruchome mienie Niem-
cy zrabowali.
Obławy, rewizje, wymierzane i egzekwowane ”na gorąco” kary
- 97 –
pieniężne, rabunek przez okupanta na targach i na stacji w Ła-
skarzewie jaj, masła, drobiu, mięsa i wyrobów z niego był
dopełnieniem mroku okupacyjnych dni i nocy. Do tych nękają-
cych poczynań okupanta można było się przyzwyczaić w miarę
upływu czasu, ale mimo tego pozostawały ich skutki powodujące
ciągłe napięcia psychiczne drążące niczym kornik zdrowy ludz-
ki organizm. Temu celowi służyć miały także karne ekspedycje,
skierowane przez okupanta przeciwko tym wsiom, które nie wy-
wiązały się z oddania kontyngentu. Los taki spotkał wieś Dąbro-
wę, będącą stałym miejscem zamieszkania komendanta naszego Re-
jonu – ”Listka”, Antoniego Płatka. Karna ekspedycja niemiecka
otoczyła we wrześniowy ranek wieś ze wszystkich stron, a Niem-
cy chodząc od gospodarstwa do gospodarstwa w asyście sołtysa, sprawdzali stan
oddanego kontyngentu, porównując nakazy z kwitami dostawy.
Oddany kontyngent w całości, był ”nagrodzony” rabunkiem dwóch
gęsi chyba tytułem ”pokrycia” części kosztów ekspedycji karnej,
natomiast za niepełne wywiązanie się z dostaw gospodarz był ka-
rany konfiskatą krów, świń i gęsi. W rezultacie tej akcji oku-
pant zrabował w Dąbrowie ok. 100 krów, 250 świń i kilka wozów
gęsi. Do pędzenia bydła zabrano ze wsi ok. 50 ludzi, a w tym
także ”Osę”, por. Wójcika Bolesława, dowódcę plutonu partyzan-
ckiego naszego Rejonu. Należał on do ”spalonych” na terenie
Pilawy, poprzedniego miejsca swego zamieszkania i działalnoś-
ci konspiracyjnej. W Dąbrowie znalazł się przypadkowo i za-
trzymał się u ”Listka”, udzielając urlopu – po wykonaniu okre-
ślonych zadań – chłopcom ze swego plutonu. Na domiar złego w
stodole zagrody ojca ”Listka” złożono broń, niemieckie mundury, mięso uzyskane z zabi-
tych dwóch świń zarekwirowanych w majątku w okolicach Wilgi
- 98 –
na tydzień przed wyznaczonym terminem oddania ich na poczet
wyznaczonego kontyngentu. Żandarmii weszli do mieszkania ojca
”Listka”, a sprawdziwszy, że nie oddano kontyngentu, zabrali
krowę, dwie świnie i kilka gęsi. W następnej kolejności wylegi-
tymowali ”Osę” pytając, co robi w Dąbrowie, mieszkając stale
w Warszawie i dlaczego nie ma ”arbeitskarty”. Zabierając ”Osę”
z sobą jeden z żandarmów oświadczył mu, że teraz Niemcy zapew-
nią mu prawdziwą pracę. Włączono go do gromady zabranych męż-
czyzn i dano do prowadzenia jedną jałówkę. Doprowadził ją tyl-
ko do Woli Łaskarzewskiej, gdzie korzystając z nieuwagi eskorty
niemieckiej i oddając prowadzoną sztukę towarzyszowi niedoli –
skacze na podwórze jakiejś zagrody. Na swoje nieszczęście za-
stał zamknięte drzwi do domu mieszkalnego i szukać musiał miej-
sca ukrycia w zabudowaniu gospodarstwa. Żandarmii eskortujący
grupę nie zauważyli jego zniknięcia, ale uciekinier z niepoko-
jem oczekiwał przejścia całej grupy. Był przecież poszukiwany
przez okupanta, który posiadał jego zdjęcie. ”Osa” zdawał so-
bie z tego w pełni sprawę, że doprowadzenie go do Garwolina
może być tragiczne w skutkach. Uratowała go śmiała decyzja i
szczęśliwy bieg wydarzeń. Gdy zjawił się w leśniczówce Kol.
Teodora Pawłowa odwołano ogłoszony alarm, zawiadamiając jedno-
cześnie Komendę Obwodu o udanej ucieczce por. ”Osy”.
- 99 –
Ostatnie spotkanie w marcu 1944 r. ze swoimi chłopcami, ostatnia odprawa na
tle zaistniałej sytuacji i coraz wyraźniej zarysowującej się
”wsypy”. W ciągu jednej nocy zdaję remanentem prowadzony przez
siebie sklep. Swoich chłopców i ”Prędkiego” zachęcam, by na
przejściowy okres wyjechali z Łaskarzewa, czekając poza nim na
wyjaśnienie sytuacji. Pociągnięcia swoje uzgadniam z ”Listkiem”
i uzyskuję od niego pełną aprobatę zamierzonego planu działa-
nia, zwłaszcza że ”Furor”, moja żona była w ciąży. Uściski
dłoni przyjaciół – kolegów, informacje – gdzie mogą nas zna-
leźć i opuszczamy z żoną Łaskarzew. Jedziemy do Ryk, do rodziny żony.
Przedstawiamy jej aktualną naszą sytuację. Przyjęto nas ser-
decznie i ze zrozumieniem. Mieszkaliśmy u Marii i Romana Bor-
kowskich, korzystając także z pomocy Gabrieli i Fran-
ciszka Brzostowskich, wujostwa żony. Franciszek Brzostowski
pełnił wówczas funkcję sekretarza gminy Ryki, nie wiedząc, że
za kilka miesięcy będzie musiał się ukrywać tak jak i my.
Łapiemy oddech i na okres świąt Wielkanocnych wyjeżdżamy w
Lubelskie, do koleżanki żony. Przyjeżdżamy tam w przedświąte-
czny czwartek nie wiedząc jeszcze, że w pierwszy dzień Wielka-
nocy wieś Mełgiew, w której znajdujemy się zostanie objęta
akcją pacyfikacyjną zorganizowaną przez okupanta.
Rano w niedzielę 9.04.1944 r otrzymujemy wiadomość, że wieś
otoczona jest przez oddziały niemieckie, a z domów szkopi
”wygarniają” wszystkich mężczyzn. Brat koleżanki żony, u której
jesteśmy, Antoś Siudz . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
zachęca mnie, bym z nim ukrył się w kościele w tzw. skarbcu,
do którego wejście jest doskonale zamaskowane. Odmawiam. Nie
chcę opuszczać żony. Czekam na dalszy rozwój wypadków i mam
- 100 –
nadzieję, że może jako przyjezdny wykręcę się z tej hi-
storii. Do mieszkania wchodzi ”własowiec” tj. żołnierz wzięty
do niewoli, który zadeklarował pod wodzą Własowa- zdrajcy Związ-
ku Radzieckiego swoją współpracę z okupantem w dalszej walce
Hitlera ze Związkiem Radzieckim i z wrogami Rzeszy. Zwraca się
on po rosyjsku z pytaniem, czy dostanie wódkę. Otrzymując ne-
gatywną odpowiedź, nakazuje mi opuścić mieszkanie. Wychodząc
z domu znajdującego się w pobliżu kościoła, proszę żonę, by
zechciała pójść ze mną. Żona ubiera się i wychodzi, a mijając
mnie kieruje swe kroki w kierunku SS-mana stojącego przed ko-
ściołem na podwyższeniu. Podchodzi i zwracając się do
niego w języku niemieckim informuje go, że przyjechaliśmy z Warszawy na
urlop do koleżanki i tam musimy jako urzędnicy
wracać do pracy. ”Szkop” był odwrócony do mnie tyłem i nie
widział mnie. Po wysłuchaniu relacji żony, pozwala jej wrócić
do domu. Żona wraca zadowolona. Idziemy do domu. Po drodze do domu zatrzy-
muje nas ponownie jeden z SS-manów prowadzący grupę ujętych mężczyzn.
Żona wyjaśnia mu, że zwolnił nas komendant, że jesteśmy na
urlopie i musimy jako urzędnicy wracać do pracy. ”Szkop” wy-
słuchał opowiadania żony a stwierdzając, że tutaj nie ma żad-
nego komendanta wyciąga zza mankieta płaszcza listę z nazwi-
skami podejrzanych osób i bierze do ręki nasze ”Dientsausweis’y”.
Sprawdza i pozwala nam wrócić do domu. Dlaczego tak się stało-
wie tylko Bóg. Ukrytych w kościele w skarbcu ”szkopi” wyciągnę-
li i strasznie zbitych eskortowali w oddzielnej grupie. Wszy-
stkich wywieziono do Lublina na zamek. Z całej wsi tylko kilku
mężczyznom udało się wyrwać z opresji. Z Mełgwi wyjeżdżamy w po-
niedziałek rano i powracamy do Ryk, gdzie stacjonowały
- 101 –
oddziały wojska węgierskiego walczące u boku Hitlera. Węgrzy
byli przychylnie ustosunkowani do polskiej ludności, stąd i
nasze dobre samopoczucie. Mimo jednak tych pozytywnych zjawisk
opuszczamy Ryki w obawie przed ewentualnym wykryciem nas przez
Niemców zwłaszcza, że tutaj otrzymaliśmy wiadomość o zabiciu
”Prędkiego” i ”Wolnego”. Tę hiobową wiadomość przywieźli do nas
do Ryk Ryszard Żelechowski i Jan Antkowiak. I oni musieli opu-
ścić Łaskarzew, zwłaszcza po zajściu, którego byli inicjatorami.
W którejś budce-kiosku na Rynku w Łaskarzewie sprowokowali
bójkę z ”własowcami” ze stacjonującego oddziału Schupo.
Po krótkiej naradzie postanowiliśmy opuścić Ryki i udać się do
Warszawy. Uważaliśmy, że w Warszawie będzie można łatwiej żyć
i ukrywać się. Zostaliśmy po ”wsypie” zdani na własne siły.
W konspiracyjnej swej działalności nie przewidzieliśmy możli-
wości zaistnienia takich okoliczności i za ten błąd trzeba by-
ło teraz drogo płacić. Z uwagi na własne bezpieczeństwo wyklu-
czyliśmy kontakty z rodziną matki mej żony mieszkającej w War-
szawie. Pozostały koleżanki i znajomi żony, których miała dużo,
gdyż uczęszczała do Gimnazjum i Liceum Zofii Wołowskiej. Wraz
z nimi opiekowała się w warszawskich szpitalach naszymi żoł-
nierzami Września, a kontakty pozostały zawsze żywe.
Była nas jednak czwórka, a w zasadzie piątka, gdyż żona była
już z dobrze zaawansowanej ciąży. Każdego dnia nocujemy u kogoś
innego.
Mimo zagrożenia humor i beztroska towarzyszyła nam stale. Przy-
jęliśmy zasadę, że kolegów naszych: Rycha Żelechowskiego i
Jasia Antkowiaka pozostawialiśmy u znajomych żony na kilka-
dziesiąt minut przed godziną policyjną, sami natomiast pędzi-
- 102 –
liśmy do innych znajomych i wpadaliśmy tam tuż przed tą go-
dziną. Nie zdarzyło się, by nas względnie naszych kolegów nie
przyjęto. Wszędzie witała nas polska, gorąca serdeczność. Stan
taki nie mógł trwać jednak długo. Trzeba było za wszelką cenę
ustabilizować swój żywot. Za pośrednictwem ”Długiego Lisa”
nawiązaliśmy kontakt z Leonem Mądrym, fotografem mieszkającym
w Łaskarzewie a posiadającym swój domek w Świdrze. Domek ten
posiadał kilka wyjść oraz dobrze zamaskowane kryjówki wykona-
ne przez jego właściciela. Żona Mądrego była Żydówką i z tej
to racji przeniosła się wraz dziećmi do Łaskarzewa, uchodząc
ze Świdra. W Łaskarzewie otrzymała od nas dokumenty stwierdza-
jące jej aryjskie pochodzenie. Leon Mądry bez wahania oddał nam
do dyspozycji swój domek.
Byliśmy szczęśliwi i zadowoleni z tego, że bliski był już
kres naszej tułaczki. Żelechowski i Antkowiak z zapałem przy-
stępują do malowania pomieszczeń naszego przyszłego miejsca
pobytu, a ja z żoną zatrzymałem się jeszcze w Warszawie. Mamy
spotkać się w umówionym dniu i miejscu na stacji w Otwocku i
po dokonaniu niezbędnych zakupów udać się do Świdra.
Istotnie doszło do spotkania, lecz z zamieszkania w Świdrze
musieliśmy zrezygnować, a to na skutek niespodziewanej rewi-
zji dokonanej przez Niemców. Chłopcy, zmęczeni pracą, wypoczy-
wali przed domem na leżakach i drzemali, korzystając ze słone-
cznej pogody. Poderwał ich krzyk Niemców ”Hande hoch”, którzy
z bronią gotową do strzału stali obok nich, otoczywszy uprze-
dnio dom. Wpadli do domu przechodząc z pokoju do pokoju.
Przeszukali strych i piwnicę, nikogo nie znajdując. Chłopcy
oniemieli ze zgrozy. Byli przecież ”spaleni”, a w dodatku Jaś
- 103 –
Antkowiak miał ”na swoim koncie” ucieczkę z przymusowych
robót z Niemiec. Sprawa jednak wkrótce wyjaśniła się. Niem-
cy nie przyszli po nich, lecz w poszukiwaniu właścicieli, któ-
rzy byli naszymi wspólnymi znajomymi. O nich właśnie zapytali
Niemcy. Pytanie to przyniosło chłopcom odprężenie. O tym, że
byli ”malarzami” nie potrzebowali przekonywać Niemców. Potwier-
dzeniem tego było przecież rozpoczęte malowanie mieszkania,
kubły z farbami, pędzle i inne malarskie akcesoria. Łgali,
ile tylko można było, informując Niemców, że właściciel przy-
będzie do nich jutro po południu z Warszawy. Tam ich bowiem
zaangażował do pracy. Niemcy usłyszawszy to wyraźnie ożywili
się i nie legitymowali chłopców, lecz tylko zobowiązali ich do za-
chowania w tajemnicy dzisiejszą wizytę.
Chłopcy przyrzekli solennie, że dotrzymają słowa. Rozmowę
prowadzono za pośrednictwem tłumacza. Chłopcy rzecz jasna te-
go nie zrobili i następnego dnia rano opuścili dom Mądrego,
udając się na spotkanie z nami. Jedną z pierwszych naszych
czynności było powiadomienie Mądrego w Łaskarzewie o zaist-
niałych wydarzeniach.
Dalsze etapy naszych wędrówek zaprowadziły nas do Wiązowny,
a później do Wawra. W Wiązownie byliśmy bardzo krótko z uwa-
gi na to, że mieszkanie koleżanki do której udaliśmy się było
”spalone”. W Wawrze przebywaliśmy u braci Mariana i Antoniego
Godziszewskich, którego ojca rozstrzelali Niemcy 27 grudnia
1939 r. W dniu tym rozstrzelano w Wawrze 107 osób, a zbrodnia ta
odbiła się szerokim echem nie tylko w kraju, lecz także
zagranicą.
- 104 –
Tutaj czujemy się bezpiecznie i tak, jak u siebie w domu,
otoczeni niezwykłą serdecznością i wprost żenującą życzliwo-
ścią. Mimo trudnych warunków aprowizacyjnych dzielono się z
nami każdym kęsem żywności. Po raz pierwszy od wyjazdu z Ryk
przestaliśmy doznawać uczucia głodu. . . . . . .
Bardzo szybko okrzepliśmy w tych cieplarnianych warunkach, a
za pośrednictwem ”Długiego Lisa” – Kazimierza Józefa Majka
wznowiłem kontakty ze swoimi chłopcami z Łaskarzewa.
W Wawrze spotkałem się z ”Gromem” – Andrzejem Marianem Grud-
niakiem. Pod jego dowództwem i opieką pozostawiłem swoich
chłopców, bowiem do tej funkcji predestynowały go przede wszy-
stkim duża rozwaga i opanowanie. Ileż to radości i męskiego
wzruszenia towarzyszyło naszemu spotkaniu. Okazało się, że
dokonałem trafnego wyboru. Mimo swego młodzieńczego wieku
”Grom” odznaczał się cechami dojrzałego mężczyzny. Byłem z nie-
go dumny, a jednocześnie spadł mi z serca wielki ciężar zmar-
twienia. Cóż bowiem z tego, że chłopcy nie chcieli wyruszyć
razem ze mną wtedy, gdy ich do tego zachęcałem i namawiałem,
opuszczając Łaskarzew? Podjęta przez nich w tamtym czasie de-
cyzja pozostania w Łaskarzewie napawała mnie niepokojem i roz-
drażnieniem, a teraz dominowało uczucie zadowolenia i dumy.
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności uniknęli śmierci i tkwili
bez reszty w działalności konspiracyjnej. ”Grom” podjął się
i realizował przeszkolenie zastępu ”Lisów” w zakresie pojedynczego
strzelca na szczeblu ”BS” – Bojowych Szkół, dzieląc się
z druhami swoim doświadczeniem nabytym w walkach z okupantem.
Niezależnie od tego ”Grom’ relacjonował mi o tragicznych w
skutkach wydarzeniach, jakie miały miejsce w Łaskarzewie, a w
- 105 –
następnych spotkaniach – o przygotowaniach, jakie podjęto w
związku z coraz bardziej zarysowującą się klęską wroga. To
pierwsze po ”wsypie” spotkanie z ”Gromem” pozostawiło nieza-
tarte wrażenie.
Tymczasem codzienne życie toczy się wartkim strumieniem.
Rysiek Żelechowski i Jaś Antkowiak /ps. ”Złób”/ wyjechali z
Wawra, udając się w okolice Parczewa i tam w lasach parcze-
wskich walczyli w partyzantce. Ja natomiast wraz z żoną opu-
ściłem rodzinne progi domu Godziszewskich, by podjąć pracę z
dniem 1 czerwca 1944 roku w Otwocku, w młynie Wacława Mier-
nowskiego. Zamieszkaliśmy w budynku rodziców Kazimierza Za-
sady, ps. ”Kunktator”, z którym już przednio łączyły nas kon-
takty konspiracyjne. Podobnie jak podczas pobytu w Wawrze, tak
i tu przyjęto nas bardzo ciepło i bardzo serdecznie. Rodzice
”Kunktatora” i cała rodzina, przepojona głębokim patriotyzmem,
śpieszy z pomocą każdemu, kto jej potrzebuje. Nas ”spalonych”
traktowano tak, jak własne dzieci, a szczególną troską otoczo-
no żonę, będącą w ostatnich miesiącach ciąży.
”Kunktator” doskonali moją wiedzę z zakresu metod łączności
oraz rozpoznania. O określonych godzinach słuchaliśmy zagra-
nicznych dzienników, ktre nastrajały nas bardzo optymistycz-
nie, podobnie jak poczynania okupanta. Coraz częściej na nie-
bie pojawiały się samoloty radzieckie, a coraz rzadziej nisko
lecące nad drzewami samoloty hitlerowskie. Obserwowaliśmy nie-
miecki pociąg pancerny, który nie mógł przedostać się w kie-
runku Warszawy z uwagi na szerokie perony kolei elektrycznej
uniemożliwiając mu dalszą jazdę. Załoga tego pociągu nieje-
dnokrotnie otwierała bezskuteczny ogień z kilkulufowych kara-
- 106 –
binów maszynowych do lecących samolotów radzieckich.
Narastała atmosfera podniecenia. Do młyna, w którym praco-
wałem, przyjechał któregoś dnia trzeciej dekady lipca 1944
roku niemiecki ciężarowy samochód wojskowy i kierowca żebrze
o kanister ropy. Już nie ci sami Niemcy. Z dumnych i wynio-
słych zamienili się w łagodnych i proszących. Majster-młynarz
dał mu żądaną ilość i z prawdziwą satysfakcją życzył załodze
samochodu szczęśliwej podróży, nie zapominając przy tym do-
rzucić dalszego życzenia: skręcenia karku na pierwszym za-
kręcie!
A więc stało się! Niemcy uciekają, uciekają w popłochu. Ucie-
kli również z pancernego pociągu, który został rozbity na sta-
cji kolejowej w Pogorzeli Warszawskiej kilkoma celnymi strza-
łami armatnimi oddanymi do niego przez radzieckie czołgi.
W nocy nie spaliśmy w oczekiwaniu na WOLNOŚĆ. Wreszcie nade-
szła w cichą, pogodną i ciepłą noc ostatnich dni lipca, którą
ożywił chrzęst gąsienic radzieckich czołgów. Dochodził on do
naszych uszu, narastał jego ton, to znów milkł na ulicach
miasta. Tej nocy nie zmrużyliśmy oka. Dotarła do nas wiado-
mość, że za rzeką Świder jest kilka czołgów niemieckich.
Z zapartym tchem czekaliśmy na dalszy rozwój wypadków. Ran-
kiem nasz akowski wywiad doniósł, że na odcinku od Otwocka
do Międzylesia nie ma już ”szkopów”, a czołgi niemieckie wy-
cofały się znad Świdra.
Zaczął się piękny, słoneczny dzień. Wokół zapadła głęboka
cisza. Zamilkł chrzęst gąsienic radzieckich czołgów. Nagle
na posesję Zasadów wchodzą radzieccy żołnierze. Są bardzo
zmęczeni. Żołnierz z ręcznym karabinem maszynowym zajmuje
- 107 –
stanowisko ogniowe na terenie posesji od strony ulicy Górnej
przy płocie z drutu kolczastego. Witamy ich, częstujemy pa-
pierosami i napojami oraz udzielamy informacji, gdzie był wróg
i o której godzinie. Po drugiej stronie toru przy ul. Warsza-
wskiej widzimy następną grupę radzieckich żołnierzy podążają-
cych w kierunku Świdra. Za kilka chwil także po tamtej stronie
pojawia się wojskowy samochód radziecki, jadąc za posuwającą
się grupą. Po pewnym czasie żołnierze radzieccy opuszczają nas
i idą dalej. Zapanowała ogólna radość i świąteczny nastrój.
Nadszedł tak bardzo wyczekiwany PIERWSZY DZIEŃ WOLNOŚCI!
Następne dni, początkowo pełne entuzjazmu i radości, przemie-
niły się w dni smutku i goryczy – w dni Powstania Warszawskiego.
Z gwałtownym biciem serc obserwowaliśmy dzienne i nocne naloty
zrzutowe niosące pomoc Walczącej Warszawie udzielaną przez
aliantów zachodnich i przez dowództwo radzieckie. Za gardło
dławiła łuna pożarów nad Warszawą tak bardzo widoczna nocami
i dymy widoczne w dzień. Wracając do domu któregoś dnia pod-
niosłem z ziemi częściowo nadpalony kawałek torebki z wytwór-
ni budyniu przy ul. Krochamalnej w Warszawie, który wiatr przy-
gnał znad Warszawy do Otwocka. Były to straszne i bolesne dni
i noce, podczas których artyleria niemiecka nie oszczędzała
Otwocka. Ogień artyleryjski wzmagał się z chwilą wjazdu po-
ciągu na stację kolejową w Otwocku. Widoczne Niemcy mieli do-
skonały punkt obserwacyjny. Na ogień Niemców odpowiadała na-
sza artyleria, a wymiana ognia trwała z większym lub mniej-
szym natężeniem przez całe noce. W ciągu dnia Niemcy ostrzeliwa-
li kilkakrotnie Otwock przeważnie w godzinach rannych, połud-
niowych i przedwieczornych. Kilkakrotnie znalazłem się w bez-
- 108 –
pośrednim zasięgu wybuchającego pocisku artyleryjskiego, a na
gorący pęd powietrza rozgrzanego pociskiem błyskawicznie rea-
gowały moje komórki mózgowe, dając impuls do padnięcia na zie-
mię. W latach sześćdziesiątych naszego stulecia oddałem na
złom kawałek żelastwa, pochodzący z rozerwanego wybuchem po-
cisku. Żelastwo to upadło około dwóch metrów przede mną przy
ul. Armii Radzieckiej w okolicach dzisiejszej siedziby Komite-
tu PZPR w Otwocku. Podniosłem je z ziemi jeszcze ciepłe. . . . .
jednak i do ognia artyleryjskiego można się przyzwyczaić tak,
że nie zrobiły nawet większego wrażenia pociski o wadze ok.
1000 kg spadające na Otwock pewnego sierpniowego dnia 1944
roku, które być może wystrzelono z gigantycznego moździerza
kalibru 610 mm zwanego ”Karlem”. Do leju, jaki pocisk taki
pozostawiał po eksplozji mógł się z powodzeniem zmieścić po-
kój o kubaturze ok. 60 m3.
O ile pamięć mnie nie myli pociski te rozerwały się na terenie
stacji kolejowej w pobliżu budynku stacyjnego, na posesji koło
budynku starego gimnazjum zlokalizowanego pomiędzy ul. PZPR
a ul. Warszawską, na posesji Zasadów /dzisiejsze magazyny hur-
towni spożywczej przy stacji/ oraz na rogu ul. Górnej i Świ-
derskiej. Jak podawał ”Kurier Polski” w nr 179/5771/ z dnia
20/22.08.1976r. ”Karl” został zniszczony przez dwie grupy sztur-
mowych ”Iłów” dnia 2 września 1944 r. a pociski te i ich moc
poznali powstańcy warszawscy, nazywając je ”krowami”.
- x –
- 109 –
Pamięć o Ofiarach zbrodni hitlerowskich nie pozwala pominąć
nazwisk sobolewskich żandarmów, którzy dotychczas nie ponie-
śli kary za popełnione zbrodnie. W skład osobowy żandarmerii
z Sobolewa wchodzili: Bittner, Eisenmenger o przezwisku ”śpią-
cy”, Hartman, Klingert,Matchunske, Hoffman i Werner, które-
mu z zasady towarzyszył pies-wilczur.
Żyją oni prawdopodobnie gdzieś w RFN jako szanowani obywatele
tej republiki, nie niepokojeni przez tamtejszy aparat spra-
wiedliwości za swą przestępczą działalność w naszym kraju.
Przed uderzeniem Hitlera na Związek Radziecki /22.06.1941r/
do Łaskarzewa przybył niemiecki oddział wojskowy Luftwaffe.
Nie przypominam sobie jego liczebności. Z ich rąk, o ile do-
brze pamiętam, nie zginął nikt w Łaskarzewie tak samo, jak i
z rąk oddziału wermachtowców w sile około 15 ludzi stacjonu-
jących na stacji kolejowej w celu ochrony akcji kontyngento-
wej. Nie pamiętam także, czy i w jakich rozmiarach dokonywa-
li ”zalegalizowanego” rabunku mienia obywateli polskich.
Krwią Polaków znaczył swój pobyt przybyły do Łaskarzewa w
listopadzie 1943 roku oddział Schultzpolizei. Składał się on
z Niemców w liczbie około 15 oraz z ”własowców” w liczbie
około 45.
O ich zbrodniach piszę we wspomnieniach a rozmiar ich pre-
zentuje załącznik nr 23.
W niewielkim powiecie garwolińskim stale przebywało około 300
Niemców, nie licząc przybywające spoza terenu powiatu dość
liczne okresami karne ekspedycje. Aktualny ich stan zgłasza-
ny był okresowo do Komendy Obowdu przez ”Kreta”, pracownicę
Kreislandwirta. Nikt nie znał lepiej od niej liczby Niemców.
- 110 –
Ona musiała zaopatrywać sklepy w produkty wydawane na niemie-
ckie kartki żywnościowe, a przydzielane racje żywnościowe by-
ły zróżnicowane. Inne kartki żywnościowe otrzymywali zwykli
urzędnicy niemieccy, inne żandarmeria, SS i SD, wojsko itd.
Znała miejsce ich stacjonowania i rodzaj broni oddziałów nie-
mieckich rozrzuconych po terenie powiatu. Dane te były dla
nas bardzo cenne i nader istotne.
- X –
Stan liczebny policji granatowej w Łaskarzewie wynosił siedem
osób. Wśród policjantów mieliśmy ludzi zaufanych i oddanych
sprawie walki niepodległościowej. Pisałem już o tym we wspom-
nieniach. Członków policji granatowej w Łaskarzewie okupant
także rozstrzeliwał i szykanował. Rozstrzelany został przez
gestapo kapral Szafrański, za rzekome zastrzelenie przez nie-
go dwóch jakoby ”cywilnych” Niemców w czasie działań wojennych
we wrześniu 1939 roku.
Na podstawie anonimu podrzuconego – nie przesłanego pocztą –
w budynku żandarmerii w Sobolewie zostaje zdegradowany i prze-
niesiony karnie z Łaskarzewa do Żelechowa Kazimierz Smożewski,
komendant posterunku policji granatowej w Łaskarzewie. Oskar-
żono go między innymi o to, że ułatwiał ucieczki schwytanym na
przymusowe roboty do Niemiec oraz że nie pozwalał swoim pod-
komendnym na organizowanie obław na handlarzy. Rozprawie prze-
wodniczył Peters, komendant powiatowej żandarmerii w Garwoli-
nie przy współudziale gestapowca. Niski wymiar kary zawdzię-
czał obronie przez jego zwierzchników z granatowej policji.
- x –
- 111 –
We wspomnieniach z pewnością pominąłem niektóre Koleżanki i
Kolegów, którzy aktywnie włączali się w nurt działalności
konspiracyjnej na terenie naszej placówki. Usprawiedliwiam to
podstawową zasadą konspiracji: ”być bardzo czynnym – wiedzieć
jak najmniej”, którą starałem się realizować i przestrzegać.
Organizacyjne przesłanki ściśle związały niektóre moje poczy-
nania z czynnościami innych konspiratorów, natomiast z pracą
innych – luźno i fragmentarycznie. Do tych ostatnio wymienio-
nych należą:
Freliszka Szymon, ps.”Ryś”, oficer gospodarczy
Janosek Jan, ps. ”Orzech”, z którego wiedzy saperskiej nie-
jednokrotnie korzystałem,
Kornacki Antoni, ps. ?
Paśnik Jerzy, ps. ?
Rybicki Józef, ps. ?
Sobieska Tadeusz, ps. ?
Stopa Stanisław, ps. ”Filut”
Szelągowski Józef, ps. ?
Wysiłek, trud i wkład w pracę konspiracyjną wyżej wymienionych
z pewnością nie był mniejszy od innych.
- x –
Będę wdzięczny tym wszystkim, którzy zechcą wspomnienia moje
uzupełnić swoimi relacjami, a tym samym uchronić od zapomnie-
nia wydarzenia zaistniałe podczas koszmaru okupacyjnej nocy.
Lipiec, 1977 r.
Indeks nazwisk i pseudonimów
Liczby określają strony. Pseudonimy ujęto w cudzysłowie, a
niewiadome oznaczono znakiem zapytania
”Adam” zob. Łapacz Stanisław
Aksman Leopold – Poldkowski – ”Puchacz” 57, 59,
Anders 17
Antkowiak Jan – ”Żłób” 101, 102, 103, 105
Arson Izaak 18
Bandurska Marcela z d. Majewska 84
Benicki Czesław ”Komar” 64, 67
Benicki ” ? ” 67
”Biały Lis” zob. Jackowski Zbigniew
Bittner 111
Bolewicki Jan 15
Bogdan Antoni 19
Boratyński 31
Borkowska Maria 99
Borkowski Roman 99
Boroński 15
Bratsztajn Zelek 19
Brzostowski Antoni ”Grab” 27,34,36,51,56,61,63,64,71,72,82,84,93
Brzostowski Franciszek 99
Brzostowska Gabriela 99
Brzostowski Stanisława 51, 52
- 2 –
Brzostowski Szymon 18
Brzostowski Wacław ”Dąb” – ”Granit” 27,36,56,61,62,63,65,66,74,84,95,96
Brzostowski Wincenty ”Młot” 36
Brzostowski Wincenty 93
”Brzoza” patrz Filipowicz Józef i Przybylski Aleksander
”Burza” zob. Pach Janusz
Busza Hieronim 22
Busza Władysław 15, 22, 29
”Chytry Lis” zob. Jóźwicki Józef
Cichecki Jan ”Janek” 26, 34, 39, 40
Ciszek Roman 66
Czajka Wacław ”Zamorski” – ”Zocha” – ”Orle Oko” 25,26,33,45,57,58,59,86
”Czajka” zob. Kopik Franciszek
”Czarny” zob. Piesiewicz Jan
Daniel 54
Datner Szymon 14
”Dąb” zob. Brzostowski Wacław
”Dąb II” zob. Gnat Józef
”Dąb” zob. Palucis
”Długi Lis” zob. Majek Kazimierz Józef
”Dolina” zob. Górczyński Marian
Domański ” ? ” 71
Donicz 82
Dworczak Kazimierz 2
Dziugieł Stanisław ”Góra” 58
Eisenmenger 95, 109
Etmann 12
- 3 –
Fajnwaksowie 19
Fiebig 38
Filiks Bronisław ”Rekin” 35,37,38,53,78
Filiks ”Lew” 37, 38
Filipowicz Józef ”Brzoza” 61,81, 93
”Filut” zob. Stopa Stanisław
Foltynowicz Bronisław 15
Freliszka Bronisław 72
Freliszka Izabela z d. Górka ” ? ” 86
Freliszka Szymon ” ? ” 111
Frycz Alojzy 24
Frycz Józef ”Józefina” 24, 25, 46, 47
”Furor” zob. Przybylska Longina Danuta
Gałązka Stanisław ”Konar” 58
Gąska Jan 18
Gąska Zygmunt 82
Gelibter Rachmiel 19
Gepert Kazimierz ” ? ” 59
”Gilza” zob. Przybylska Wołek Leokadia
Gładysz Franciszek ” ? ” 72
Gładysz Genowefa 84
Gnat Józef ”Dąb II” 56
Godziszewski Antoni i Marian 103, 105
”Góra” zob. Dziugieł Stanisław
Górczyński Marian ”Dolina” 61, 64
Górka Izabela zob. Freliszka Izabela
Górka Józef 18
Górka Krystyna zob. Pielaszek Krystyna
- 4 –
Górski 81
Górzkowski Władysław 54
Góźdź 5
”Grab” zob. Brzostowski Antoni
Grudniak Andrzej Marian ”Grom” 37,61,68,76,78,104,105
Grudniak Benedykt ” ? ” 87
Grzechnik Marian 18
Grudzień 38
Grzechnik Stefan ”Pies” 53
Guderian 2
Guzewicz Franciszek 93
Guzewicz Ludwik 18
Hartman 109
Hejnowicz Mieczysław 14
Hoffman 109
”Ira” zob. Przybylski Ignacy
Iwicka Marta z d. Przybylska 84
Jabłoński Stanisław 18
Jabłkowski 19
Jackowski Zbigniew ”Biały Lis” 86
Jagmin Franciszka 20
”Janek” zob. Cichecki Jan
Janiszewski 21, 23
Jankiewicz Kalikst 2, 13
Jarmużek 7
Jarząbek Roman ” ? ” 40, 42, 48, 51, 74, 75
Jarzyna Stanisław ”Mazur” 23, 24, 41
Jasiński Antoni ”Prędki” 27,34,36,39,51,56,60,61,76,77,84,99,101
- 5 –
Jasiński Władysław ”Wróbelek” 64
”Jaskółka” zob. Russak Alina
Jasnosek Jan ”Orzech” 111
Jaworowski Jan 50
Jaworski Stanisław ”Sęk” 73
Jezierski 11
”Józefina” zob. Frycz Józef
Jóźwicki Jan 18
Jóźwicki Józef ”Chytry Lis” 86, 87
Jóźwicki Stanisław ”Wolny” 34, 56, 61, 76, 101
”Kaktus” zob. Kondej Feliks
”Kalina” zob. Russak Stanisława
Kalwaczyński Edward 2
Kałczyński Stanisław 92
Kamaszewski 57, 58
”Kamień” zob. Kisiel Antoni
Kamiński 38
Kapcia Leon 14
Kempf 17
Kisiel Antoni ”Kamień” 83
Klarnecki Wojciech 10
Kliczek Antonina 76
Kliczek Franciszek ”Słońce” 65, 76
Kliczek Henryk ”Twardy” 68, 76, 82
Kliczek Józef ”Piekarz” 56, 76, 77, 78
Klimaszewski 84
Klingert 109
Knopf 58
- 6 –
Kobyliński Mieczysław 19
Koliński Karol 41, 51, 76, 89
Kołakowska 50
”Koło” zob. Majewski Stanisław
”Komar” zob. Benicki Czesław
Komorowski 71
”Konar” zob. Gałązka Stanisław
Kondej Antoni ”Wolny II” 68
Kondej Feliks ”Kaktus” 78
Kondej Wincenty 72, 73, 74
Kopik Franciszek ”Czajka” 64
Kopik Józef 18
”Korba” zob. Wojciechowski Kazimierz
Kornacki Antoni ” ? ” 111
Kos Janusz 5, 10, 11, 12
Kosicki Jan ”Max” 53, 58
Kotlarski Edward 57
”Kran” 78
”Kret” zob. Modrzewska Krystyna
Kube 58, 59
”Kujawiak” zob. Piątkowski Wacław
”Kulawy” 38, 82, 84, 90, 91
”Kukułka” zob. Walczak Władysław
Kwiatkowski Emil 18
Kwiatkowski Franciszek 18
- 7 –
”Lew” zob. Filiks i Urawski Józef
”Lis” zob. Russak Bolesław
”Listek” zob. Płatek Antoni
Lorentz 42
Łankiewicz Marian 2
Łapacz Antoni ”Okrzejka” 21,24,26,30,40,42,43,51,72
Łapacz Helena zob. Przybylska Helena
Łapacz Stanisław ”Adam” 40, 48
”Łoś” zob. Sereja Józef
Łuczyński Stefan ” ? ” 28, 29, 86
Mądry Leon 50, 102, 103
Majek Longina Danuta zob. Przybylska Longina Danuta
Majek Julianna 68, 75
Majek Kazimierz Józef ”Długi Lis” 28,34,67,86,87,102,104
Majek Stanisław 34
Majewski Edward ”Sęp” 73
Majewska Marcela zob. Bandurska Marcela
Majewski Piotr 18
Majewski Stanisław ”Koło” 61, 84
Marcinkowski Hieronim 5
Marek Izaak 19
”Maria” zob. Przybylska Helena
Markuszewski Stanisław 23
Masłowski Bronisław 74
Maśniak 93, 94
Matchunske 109
- 8 –
Matysiak Wacław ”Ziuk” 37, 60, 78
”Max” zob. Kosicki Jan
”Mazur” zob. Jarzyna Stanisław
Miarczanka 20
Michalik Paweł 21
Miernowski Wacław 105
Mikstacki Antoni 15
Mikstacki Stanisław 15
”Młot” zob. Brzostowski Wincenty
Modrzewska Krystyna ”Kret” 43, 81, 90, 109
Nejman Maks 20
Nejmanowa 75, 76
Niedźwiedź Aleksander 19
”Nina” zob. Żelechowska Janina
Nowosad 50
Obłocka Alina zob. Russak Alina
”Okrzejka” zob. Łapacz Antoni
Olczewski Tomasz 19
Olejnik Julianna 54
Olewiński Ludwik 18
Olińska Jadwiga 20
Oliwa Stanisław 38
”Orle Oko” zob. Czajka Wacław
Ortyl 84
”Orzech” zob. Jasnosek Jan
”Osa” zob. Wójcik Bolesław
Osiński Robert 58
- 9 –
Palucis ”Dąb” 55, 82
Pastuszko-Poświata Kazimiera 51, 52
Paśnicki Franciszek 18
Paśnicki Jan 18
Paśnicki Wiktor 18
Paśnik Jerzy ” ? ” 111
Pawłow Teodor ” ? ” 21, 71
Paziewski Filip 16, 21, 42, 43
Paziewski Stanisław 16
Paziewski Władysław 23
Pach Janusz ”Burza” 35,36,37,61,68,76,78
Peters 109
Piątkowski ”Kujawiak” 58
”Piekarz” zob. Kliczek Józef
Pielaszek Krystyna z d. Górka ”Wiktoria” 85, 86
Pieprzycki Heliodor 11
”Pies” zob. Gnat Józef
Piesiewicz Jan ”Czarny” 57
Piesio 44
Piotrowski Bolesław 19
Piwecki Stanisław 15, 24
Płatek Antoni ”Listek” 27,40,53,56,71,84,78,97,98
Poboży Antoni 18
Polcer Jan ”Ronay” 58
Poldkowski zob. Aksman Leopold
Poświata Antoni 51, 52
”Prędki” zob. Jasiński Antoni
Proczek Michał 18
- 10 –
Próba Janina 59
Przesmycki Henryk 21
Przybylski Aleksander ”Brzoza” 15, 27, 30, 45
Przybylska Helena I voto Łapacz, II voto Wołek ”Maria” 23,26,40,48,84,86
Przybylski Ignacy ”Ira” 1,2,4,5,6,7,8,9,10,11,12,13,14,15,16,22,23,24,25,26,27,28,29,30,
34,35,37,38,39,40,41,45,47,48,49,54,55,56,57,58,60,61,70,73,74,75,78,79,80,84,86,91,99,
100,101,104,107,108
Przybylska Wołek Leokadia ”Gilza” 14,16,22,36,51,76,84
Przybylska Longina Danuta z d. Majek ”Furor” 27,34,36,58,40,44,48,51,52,56,67,68,75,84,
86,99,103,105
Przybylska Marta zob. Iwicka Marta
”Puchacz” zob. Aksman Leopold
Radowski Leon 19
Raginis Władysław 2
”Rekin” zob. Filiks Bronisław
”Robert” zob. Osiński
”Ronay” zob. Polcer Jan
Roszczak Antoni 6, 14
Roszczak Roch i Jadwiga 14, 15
”Rudy Lis” zob. Sierański Roman
Russak Alina z d. Obłocka ”Jaskółka” 41, 86
Russak Bolesław ”Lis” 38, 42
Russak Stanisława ”Kalina” 38
Rybicki Józef ” ? ” 111
Rybicki Stanisław 18
- 11 –
Seipelt Witold 5
Seltenreich Antoni ”Stal” i Bogdan 35
Sereja Józef ”Łoś” 78
Serwatka 50
”Sęk” zob. Jaworski Stanisław
”Sęp” zob. Majewski Edward
Sierańska Adela z d. Trzaskowska 84
Sierański Roman ”Rudy Lis” 87
Sierański Franciszek ”Tygrys” 61
Sierański Stanisław 18
Sierański Wincenty 27
Sierszulski Kazimierz i Michał 15
”Sikorka” zob. Wachnicki Jan
Sikorski Władysław 88
Siuda Antoni 99
Skarżyńska Helena 20, 21, 29
Skowroński Tadeusz ”Skoczek” 51, 76, 89, 90
Smożewski Kazimierz 21, 24, 30, 49, 110
Sobieska Tadeusz ” ? ” 111
Sobieski Franciszek 18
Sokołowski Stanisław 56, 70, 73
Soszka Stefan ”Sas” 57, 67
”Spust” zob. Wojciechowski Kazimierz
Stoczewski ” ? ” 37
Stopa Stanisław ”Filut” 111
Straszewski 75
Szafrański 109
Szary Alojzy, żona i córki 92
Szelągowski Edward ”Srebrny Lis” 87
- 12 –
Szelągowski Józef ” ? ” 111
Szymański Aleksander 51, 52
Śliwiński Edward 34
Thomme 23
Thorenz 3, 10
Tokarski Tadeusz 19
Trzaskowska Adela zob. Sierańska Adela
”Tygrys” zob. Sierański Franciszek
Tyszkiewicz 13
”Twardy” zob. Kliczek Henryk
Urawski Józef 51, 52
Urawski Józef ”Lew” 61, 62, 71
Uszer 75
Wachnicki Jan ”Sikorka” 34, 84
Walczak Władysław ”Kukułka” 37
Warszawer Srul /Zygmunt/ 75
Weiss Roman 9, 10, 14
Werner 109
Wichowski Bolesław 73, 74
Wiejach Stefan 19
Wiewiórowski Jan 2
”Wiktoria” zob. Pielaszek Krystyna
Wilhelmi 52
Wiśniewski Franciszek 34
wiśniewski Kazimierz ”Wicher” 37, 78, 79, 84, 91
Władziński Adam 18
Wojciechowski Kazimierz ”Korba” vel ”Spust” 45/46
Wojdat Antoni 37
- 13 –
Wojdat Józef ” ? ” 38
”Wolny” zob. Jóźwicki Stanisław
”Wolny II” zob. Kondej Antoni
Wołek Helena zob. Przybylska Helena
Wołek Józef 36, 51, 52, 67, 76, 85
Wołek Przybylska Leokadia zob. Przybylska Wołek Leokadia
Wójcik Bolesław ”Osa” 91, 97, 98
”Wróbelek” zob. Jasiński Władysław
”Wrzos” zob. Żelechowska Władysława
Zając Wacław 18, 19
”Zamorski” zob. Czajka Wacław
Zamulski 23
Zasada Kazimierz ”Kunktator” 45, 105
Zawilski Apoloniusz 17
”Ziuk” zob. Matysiak Wacław
”Zocha” zob. Czajka Wacław
Żabczyński Rafał 47
Żelechowska Janina ”Nina” 44, 86
Żelechowski Ryszard 55,68,82,101,102,103,105
Żelechowska Władysława ”Wrzos” 51, 85
”Żłób” zob. Antkowiak Jan
Zdjęcie nr 1 /do str.2/
Obóz Junackich Hufców Pracy w okolicy Góry Strękowej koło Wizny.
Zdjęcie nr 2 /do str.2/
Grupa junaków z turnusu czerwcowo-lipcowego 1939r w obozie JHP w okolicach Góry Strękowej koło Wizny
/nad głową autora wspomnień znak ”V”/.
Zdjęcie nr 3 (do str.8/9)
Zdjęcie nr 4 /do strony 17/
Kościół w Łaskarzewie przed spaleniem.
Zdjęcie nr 5 /do strony 17/
Kościół w Łaskarzewie zniszczony w wyniku walk obronnych w dniach 15-17 września 1939 r.
Zdjęcie nr 6 /do strony 17/
Wieże zniszczonego kościoła w Łaskarzewie w wyniku walk obronnych w dniach 15-17 września 1939 r.
Zdjęcie nr 7 /do strony 17/
Widok na część południowo-zachodnią Łaskarzewa zniszczonego w wyniku walk obronnych w dniach 15-17 września 1939 r. /część rynku wraz z panoramą ul. Wolskiej – lewa strona zdjęcia oraz części pomiędzy ul.Alejową a ul.Garwolińską/.
Zdjęcie nr 8 /do strony 17/
Fragment ruin budynków przy ul.Wolskiej w Łaskarzewie zniszczonych w wyniku walk obronnych w dniach 15-17 września 1939 r.
Zdjęcie nr 9 /do strony 17/
Fragment ruin budynków w okolicach Małego Rynku w Łaskarzewie zniszczonych w wyniku walk obronnych w dniach 15-17 września 1939 r.
Zdjęcie nr 10 /do strony 17/
Panorama części północnej Łaskarzewa zniszczonego w walkach obronnych w dniach 15-17 września 1939r. /fragment ul.Warszawskiej i tzw. Piachów/.
Zdjęcie nr 11 /do strony 19/
Groby poległych we wrześniu 1939 r żołnierzy WP na cmentarzu w Łaskarzewie – na zdjęciu autor wspomnień /pierwszy z lewej/ wraz z Antonim Brzostowskim ps. ”Grab” i jego córką.
Zdjęcie nr 12 /do strony 30/
Transport papieru do powielacza /od lewej – Łapacz Antoni ”Okrzejka” i Przybylski Aleksander ”Brzoza”/.
Kserokopia fotokopii nr 13 /do strony 34/
Kserokopia zawiadomienia o śmierci Majka Stanisława w Oświęcimiu.
Zdjęcie nr 14 /do strony 49/
Łapanka w Łaskarzewie.
Zdjęcie nr 15 /do strony 49/
Kulochrony na strzelnicy w Łaskarzewie.
Zdjęcie nr 16 /do strony 50/
Rozstrzelana Żydówka w Łaskarzewie.
Zdjęcie nr 17 /do strony 50/
Zwłoki rozstrzelanej Żydówki /zdjęcie nr 16/ i Żyda na furmance przed przewiezieniem ich na cmentarz żydowski w Łaskarzewie.
Zdjęcie nr 18 /do strony 50/
Furmanki z wysiedlonymi z Zamojszczyzny w ulicy Alejowej w Łaskarzewie.
Zdjęcie nr 19 /do strony 52/
Wielkanoc 1943r u wysiedlonych z Zamojszczyzny. Księdza Wilhelmiego wita ”Furor”. Przed nimi jedna z matek wysiedlonych z dzieckiem, na przodzie z lewej – Stanisław Brzostowski, aktywista Komitetu Opiekuńczego.
Zdjęcie nr 20 /do strony 52/
Wielkanoc 1943r u wysiedlonych z Zamojszczyzny. Stojący od prawej do lewej: Józef Urawski, Stanisław Brzostowski, ”Furor”, Roman Jarząbek, ks. Wilhelmi, Pastuszko-Poświatowa – w głębi przy oknie jej mąż Antoni Poświata.
Zdjęcie nr 21 /do strony 52/
Wielkanoc 1943r u wysiedlonych z Zamojszczyzny. W głębi od lewej do prawej: ks. Wilhelmi, Pastuszko-Poświatowa, ”Furor”, Stanisław Brzostowski.
Zdjęcie nr 22 /do strony 52/
Wielkanoc 1943r u wysiedlonych z Zamojszczyzny. Wychodzą: ks. Wilhelmi i dr Józef Wołek, na pierwszym planie z lewej ku prawej: Szymański, Antoni Poświata.
Załącznik nr 23 /do strony 70/
Rozstrzelani przez okupanta z terenu osady i gminy Łaskarzew na podstawie danych Biuletynu Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce /tom XI, str.238-248/.
Zdjęcie nr 24 /do strony 56/
Na pierwszym planie /z lewej ku prawej/ Antoni Jasiński /”Prędki”/, Antoni Płatek /”Listek”/- Komendant Rejonu Łaskarzew /”Ryba”/, Stanisław Sokołowski a w drugim rzędzie /od lewej ku prawej/ Ignacy Przybylski /”Ira”/, Longina Danuta z Majków Przybylska /”Furor”/, Antoni Brzostowski /”Grab”/.
Zdjęcie nr 25 /do strony 70/
Kol. Sokołowski Stanisław przy nasłuchu radiowym.
Zdjęcie nr 26 /do strony 70/
Grupa chłopców z AK stoją /od lewej/ ”Grom” /Andrzej Marian Grudniak/, ”Mazur” /Stanisław Jarzyna/, ”Prędki” /Antoni Jasiński/, ”Burza” /Janusz Pach/.
Zdjęcie nr 27 /do strony 70/
W pierwszym rzędzie /od lewej/ ”Prędki” /Antoni Jasiński/, ”Burza” /Janusz Pach/, w drugim rzędzie /od lewej/”Piekarz” /Józef Kliczek/, ”Grom” /Andrzej Marian Grudniak/.
Zdjęcie nr 28 /do strony 93/
Pogrzeb Maśniaka.
Pisownia oryginalna.
Transkrypcji wspomnień dokonała Angelina Pawlikowska
1. wymienia dwa razy leśniczego z Izdebna Pawłowa – został zamordowany przez NKWD w 1945 roku lub rok później – co ciekawe w październiku 1939 roku Franciszek Hynek zdeponował i niego swoje dokumenty,
2. w rejonie Izdebna, Dabrowy w 1939 roku zakopano około 1500 karabinów, dziesięć armat ppanc i baterię armat pułkową – ktoś z Wanat zdradził miejsce zakopania broni i Niemcy wywieźli 16 furmanek broni ale furmanka to około 500 kg ładunku a zgrupowanie polskie które tam broń zakopało miało 40 furmanek amunicji i 60 karabinów maszynowych więc Niemcy wywieźli tylko około 1/3 wagowo broni zakopanej a gdzie reszta?
3. znaleziono około 6 armat w różnym okresie ale niekompletnych,
4. dziwne, że o zakopanej broni nie wiedzieli partyzanci – Pawłow mógł wiedzieć
5. w rejonie Garwolina było bardzo dużo jak na partyzantów polskich VISów być może pochodziły z tych zakopanych w okolicach Izdebna,
6. historia z donosicielem jak by bliźniacza z Garwolinem