Tę historię opowiedziała mi p. Barbara Rybacka z domu Majewska, która mieszka na Końcu w Garwolinie. Brała udział w tym wydarzeniu, ale nie mogła go pamiętać, bowiem była wtedy jeszcze małym dzieckiem. Wydarzenie zna z opowiadań starszych. Dziękuję Asi Rybackiej, że mnie namówiła do spisania tej historii.
Główni bohaterowie historii
Bohaterami tej opowieści są: Wacław Matysiak i jego rodzina, rodzina Majewskich oraz oficer Armii Czerwonej. Wacława Matysiaka w Garwolinie nie trzeba przedstawiać, ale jeśli ktoś z młodszego pokolenia jeszcze o nim nie słyszał, to przypominamy. Przed wojną był podoficerem w 1. Pułku Strzelców Konnych, w czasie wojny należał do Armii Krajowej, dowodził dywersją na naszym terenie. Swoją gorliwą służbą (i zdaną na tajnych kompletach maturą) zasłużył na szlify oficerskie. Dowodził wieloma zbrojnymi akacjami, z których najsłynniejsza to udany zamach w lipcu 1944 r. na Carla Freudenthala, znienawidzonego starostę garwolińskiego z czasów okupacji. Za tę akcję otrzymał najwyższe wojskowe odznaczenie – Virtuti Militari. Rodzina Majewskich składała się wtedy z nestorki rodu Antoniny Majewskiej (1869-1960), jej syna Józefa Majewskiego (1913-1965) i jego żony Marii z domu Kondej (1917-2012) oraz ich małej córki Barbary, która opowiedziała tę historię. Rodzinę uzupełniała Aleksandra Piesiewicz, córka Antoniny oraz Zofia Matysiak, wnuczka Antoniny i żona Wacława. Oficer Armii Czerwonej nie został zapamiętany z imienia czy nazwiska, rangi czy pełnionej funkcji.
Tło wydarzeń
Aby zrozumieć sytuację z wieczoru wigilijnego 1944 r. trzeba pamiętać o obecności Rosjan w Garwolinie. Armia Czerwona weszła do miasta w lipcu 1944 r. Rosjanie wyparli Niemców za Wisłę i front zatrzymał się na kilka miesięcy. Garwolin przez ten czas był strefą przyfrontową. W mieście stacjonowało dużo żołnierzy Armii Czerwonej. Tworzyli zaplecze frontu oraz tymczasową administrację „wyzwolonego” kraju. Postępował proces instalowania komunistycznej władzy. W archiwum Wacława Matysiaka znajduje się relacja ze spotkania mieszkańców Garwolina z przedstawicielami nowych lubelskich władz. Na początku sierpnia 1944 r. pod pretekstem organizowania lokalnej administracji zwołano ludność na zebranie. Przewodniczył mu Józef Światło, późniejszy wysoki urzędnik Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, oraz Leon Miernik. Okazało się jednak, że cel spotkania jest inny niż zapowiedziano. Prowadzącym spotkanie chodziło głównie o ustalenie, kto z przybyłych należał do Armii Krajowej. Większość zebranych zachowała się z rezerwą. Do przynależności do AK przyznały się 3 osoby, w tym Wacław Matysiak. Zgodnie z relacją tego ostatniego, Światło następnie zaczął w niewybredny sposób oskarżać żołnierzy Armii Krajowej za ataki na Wojsko Polskie. Żołnierzom podziemia zarzucano także kradzieże. Z dyskusji, która się wywiązała, niewiele wyniknęło, ale nowe władze otrzymały wskazówkę, kogo wziąć na celownik. Matysiak jeszcze tego samego dnia dostał wiadomość, że jego osobą zainteresowało się NKWD. Od tego dnia zaczął się ukrywać. Między innymi ukrywał się u państwa Wasilewskich w Czyszkówku.
W październiku i listopadzie 1944 r. w powiecie garwolińskim dokonano serii aresztowań żołnierzy podziemia (aresztowano ponad 120 osób). Akcję przeprowadzało NKWD, a aresztowanych bardzo szybko bez śledztwa i procesu wywieziono w głąb Związku Radzieckiego, do łagru Borowicze. Jednym z nich był Stanisław Górka, który na zebraniu w sierpniu przyznał się do przynależności do AK.
Miejsce akcji
Rodzina Majewskich przed wojną miała dom na ul. Długiej (obecnie w tym miejscu stoi blok nr 12). Po spaleniu Garwolina we wrześniu 1939 r. przez jakiś czas wynajmowała mieszkanie, a ostatecznie wygospodarowała sobie mieszkanie w stodole, którą miała na Końcu. Stodoła pełniła także funkcję spichlerza, więc była czymś więcej niż tylko zwykłą stodołą z klepiskiem. Urządzono w niej kuchnię i pokoik, w którym mogła zamieszkać rodzina. Tam mieszkali Majewscy i tam ich zastało „wyzwolenie”. Na szczęście przejście frontu i pożar Końca nie dosięgnął ich stodoły. Nadal mieli dach nad głową. Na jesieni 1944 r. dokwaterowano im rosyjskiego oficera, który zajął kuchnię. Przed stodołą na warcie stanęło dwóch rosyjskich żołnierzy. Rodzina Majewskich zapamiętała pierwsze spotkanie z nimi. Gdy przyszli do ich domu, byli bardzo zziębnięci. Dostali do Majewskich gorącą zupę, zwykłą kartoflankę.
Wigilia 1944
Wigilię 1944 r. rodzina Majewskich chciała spędzić razem. Do stodoły Majewskich na Końcu przyszła na wieczerzę wigilijną Zofia Matysiak ze swoją matką Aleksandrą Piesiewicz. Z Czyszkówka polami przyszedł także do nich ukrywający się mąż Zofii, Wacław Matysiak. Do stołu wigilijnego zaproszono także rosyjskiego oficera, bo tak nakazywał polski zwyczaj. W ten wyjątkowy wieczór ciepła strawa znalazła się także dla wartujących żołnierzy, których zaproszono do kuchni. O czym mówiono przy wigilijnym stole, tego nie udało się ustalić, ale cała uroczystość przebiegła spokojnie. Po wigilii Zofia Matysiak wróciła do swojego mieszkania, a Wacław Matysiak zdecydował, że tę jedną noc spędzi u Majewskich. Rozstawiono mu w pokoiku łóżko.
W nocy do domu Majewskich przyszło NKWD. Najpierw przepytano wartujących żołnierzy, kto tu mieszka. Ci powiedzieli tylko o stałych mieszkańcach. Potem główny gospodarz, czyli Józef Majewski, musiał okazać swoje dokumenty. W tym czasie Matysiak ukrył się w schowku pod podłogą, który znajdowało się obok jego łóżka. Zostały jednak na widoku jego buty, wyczyszczone jak na oficera przystało, oraz drugie buty Józefa Majewskiego. Enkawudziści pytali, czyje to buty. Majewski twierdził, że obie pary są jego, jedne od święta, te wyczyszczone, a drugie do pracy. Uznano go za bogacza. Przepytano także oficera o mieszkańców tego prowizorycznego mieszkania. Ten potwierdził, że mieszkają tu tylko te osoby, które były obecne przy rewizji. Enkawudziści odeszli z niczym, a Matysiak wyskoczył przez okno i polami wrócił do swojej kryjówki w Czyszkówku.
Kilka dni później mieszkający u Majewskich oficer, wrócił do domu pijany. Alkohol rozwiązał mu język. Przyznał się do tego, że wie, iż w kolacji wigilijnej brał udział „bandit”. Rodzina Majewskich zapewniała go, że to nie „bandit” tylko krewny, mąż Zosi. Oficer upierał się przy swoim. Powiedział także, że nie wydał go NKWD, dlatego że Majewscy to dobrzy ludzie i że przyjęli go ciepłą zupą. A gdyby powiedział, to oni wszyscy zostaliby zesłani na Sybir. Tak to ciepła kartoflanka uratowała rodzinę Majewskich i Matysiaka od zesłania do łagru.